Ewentualna wojna z Chinami postawi przed siłami zbrojnymi Stanów Zjednoczonych wyzwania, z jakimi nie miały one do czynienia od zakończenia drugiej wojny światowej. Pod wieloma względami wyzwania będą wręcz jeszcze większe. Z perspektywy amerykańskiej kluczowym elementem, który należy brać pod uwagę, jest olbrzymia powierzchnia i rozpiętość terytorialna teatru działań.
O ile Chiny nie mają ambicji zajmować Hawajów, nie mówiąc o bezpośrednim ataku na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych i mogą ograniczyć działania do pierwszego lub drugiego łańcucha wysp, o tyle Amerykanie muszą opracować plan zakładający prowadzenie intensywnych działań z dala od baz na własnym terytorium. Będzie to olbrzymie wyzwanie logistyczne, tym trudniejsze, że w odróżnieniu od Japonii z lat 1943–1945 Chiny dysponują choćby zwiadem satelitarnym i środkami rażenia dalekiego zasięgu, zdolnymi do porażenia baz na terytorium USA i ich sojuszników.
Generalną odpowiedzią na to wyzwanie jest rozproszenie. Rozproszenie sił, oddziałów, zasobów, magazynów, baz. W naszych artykułach poruszaliśmy ten temat wielokrotnie w różnych aspektach. Siły powietrzne cały czas trenują koncepcję Agile Combat Employment, piechota morska przechodzi transformację w kierunku prowadzenia operacji rozproszonych, wojska lądowe będą dysponowały nowymi jednostkami rakietowymi o wysokiej mobilności strategicznej, siły specjalne myślą o wodnosamolotach ukrywających się pośród licznych wysepek Pacyfiku, a marynarka wojenna planuje, jak przerzucać oddziały specjalne okrętami podwodnymi.
Do tego dochodzi rozwijanie lub tworzenie nowych baz na Pacyfiku. Amerykanie zainwestują w rozbudowę baz w Australii, odtworzenie lotniska na Tinianie czy stworzenie nowych baz w Palau.
O ile jednak okręty czy oddziały lądowe zabierają ze sobą zapasy i mają pewną mniejszą lub większą autonomię, o tyle kwestia lotnictwa stwarza więcej problemów. Uzbrojenie lotnicze jest przeważnie ciężkie i duże, a samoloty taktyczne przenoszą go stosunkowo niewiele w stosunku do liczby celów, które mogłyby zaatakować w czasie jednego lotu bojowego. Stąd konieczność jego częstego uzupełniania. Do transportu amunicji będą wykorzystywane głównie C-130, ponieważ mogą one operować z krótszych i gorszych pasów startowych niż C-17 czy C-5, a takich właśnie należy się spodziewać na niewielkich wysepkach Pacyfiku. Ale to nie wszystko. W poszukiwaniu rozwiązań niekonwencjonalnych Amerykanie mogą wykorzystać w tej roli nawet F-15E.
Podobnie sprawa wygląda z paliwem. Wspomniane ogromne dystanse na obszarze pacyficznym skutkują wysokim zużyciem paliwa. Do tej pory Amerykanie radzili sobie z tym problemem dzięki licznej flocie latających cystern. Możliwość wybuchu wojny pełnoskalowej, ale konwencjonalnej, wymagającej tankowania dziesiątek albo i setek samolotów każdego dnia przekracza jednak nawet zdolności US Air Force. Tym bardziej, że latające cysterny staną się jednym z celów priorytetowych dla chińskiego lotnictwa i obrony przeciwlotniczej. Amerykanie będą się starali to zrekompensować samolotami tankowania powietrznego o obniżonej wykrywalności dla radarów, ale ponownie – będzie ich za mało.
Pewnym rozwiązaniem jest korzystanie z baz lotniczych na terytoriach państw sojuszniczych położonych bliżej areny potencjalnego starcia z Chinami. Ale znów jest jakieś „ale”. Po pierwsze: są one narażone na zniszczenie chińskimi pociskami balistycznymi, a po drugie: i tak są położone dosyć daleko, co wymusza długie doloty i zostawia niewielką ilość paliwa na wykonanie zadania na miejscu.
Stąd w amerykańskiej debacie o problemach ewentualnej przyszłej wojny na Pacyfiku pojawiają się coraz to nowe pomysły. Jedynym z nich jest zaprezentowana na łamach magazynu Proceedings przez majora Timothy’ego Warrena z piechoty morskiej koncepcja wysuniętych punktów uzbrajania i tankowania (Forward Arming and Refueling Point, FARP). Być może po polsku lepiej określać je jako wysunięte punkty odtwarzania gotowości. Jest to kolejny przykład na to, że w historii wszystko już było, zmieniają się jedynie środki realizacji, a nie koncepcje. FARP‑y narodziły się bowiem w czasie drugiej wojny światowej, podobnie jak proponowane również na wypadek wojny z Chinami eskadry obserwacyjno-bombowe. Później były kilkukrotnie stosowane w innych konfliktach zbrojnych, ale głównie z myślą o śmigłowcach.
FARP-y w historii
W swoim artykule Warren wskazuje na bitwy o Wake i Guadalcanal jako jedne z pierwszych przykładów zastosowania FARP‑ów. W obu przypadkach amerykańskie samoloty były w stanie operować z lotnisk na tych wyspach mimo braku wypracowanej przewagi powietrznej w ich najbliższym otoczeniu. Wręcz przeciwnie, lotniska niejednokrotnie stawały się celem ataków przeciwnika, a mimo to umożliwiały amerykańskim samolotom tankowanie i uzbrajanie się do misji powietrze–powietrze i powietrze–ziemia, oferując oddziałom walczącym na lądzie i morzu wsparcie z powietrza.
FARP-y miały też inne zastosowania. 25 października 1944 roku, w czasie bitwy w zatoce Leyte, zespół amerykańskich okrętów składający się z sześciu lotniskowców eskortowych i kilku niszczycieli natknął się na główne siły japońskie. Samoloty z amerykańskich lotniskowców wystartowały i zdały Japończykom pewne straty, ale nie mogły wrócić na własne lotniskowce, które znalazły się pod ostrzałem. Piloci musieli szukać alternatywnego lądowiska. Traf chciał, że w okolicy było lotnisko Tacloban właśnie co zdobyte przez US Army. Niestety pas startowy był zniszczony, a poza tym nie było na nim paliwa i amunicji lotniczej, ale dało się wylądować. Dzięki współpracy żołnierzy wojsk lądowych i jednostek inżynieryjnych marynarki wojennej lotnisko wkrótce uruchomiono i samoloty marynarki mogły na nim szybko odtwarzać gotowość bojową.
Odnosząc ten przykład do wojny z Chinami, Warren wskazuje, że trzeba brać pod uwagę, a właściwie za pewnik, że podstawowe bazy, a może nawet lotniskowce zostaną zniszczone bądź uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym lądowania samolotów, dlatego w strefie wojennej konieczne będzie posiadanie alternatywnych lądowisk i personelu do obsługi samolotów w sytuacjach awaryjnych. Marines mają w tym pewne doświadczenie, ponieważ już w czasie inwazji na Irak w 2003 roku przy każdym batalionie piechoty morskiej był zespół 5–10 żołnierzy przeznaczonych do tankowania i uzbrajania śmigłowców tak, aby zapewnić ich obsługę jak najbliżej linii frontu wraz z postępami batalionu. Z kolei w siłach powietrznych w ramach doktryny ACE żołnierze obsługi technicznej są szkoleni tak, aby każdy miał podwójną specjalizację.
Tacloban stało się lądowiskiem zapasowym z przypadku, ale później takie lotniska tworzono intencjonalnie. Chodziło zwłaszcza o awaryjne lotniska dla bombowców strategicznych powracających z nalotów na Japonię. Te uszkodzone, które nie miały szans dolecieć do baz macierzystych, mogły wylądować na przykład na Iwo Jimie. Także w czasie wojny koreańskiej marynarka wojenna miała na lotniskach lądowych zespoły liczące kilkunastu mechaników, których zadaniem było prowizoryczne naprawianie uszkodzonych samolotów powracających z nalotów, aby mogły dolecieć na macierzyste lotniskowce.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej nastąpił gwałtowny rozwój samolotów odrzutowych, które, nie licząc wyjątków, nie mogły już korzystać z trawiastych lotnisk polowych. Wymagały długich betonowych pasów startowych i rozbudowanego zaplecza logistycznego. FARP‑y w głównej mierze stały się domeną śmigłowców. Na szeroką skalę były wykorzystywane w czasie „Pustynnej Burzy”. AH-64, UH-60, OH-58, UH-1 były tankowane i uzbrajane bez wyłączania silników, aby jak najkrócej przebywały na ziemi.
Pojawił się też samolot mogący korzystać z FARP‑ów – Harrier. Został on wręcz skonstruowany z myślą o wykorzystaniu przygodnych lądowisk na wypadek zniszczenia głównych baz w radzieckich atakach jądrowych. Opracowano nawet przeznaczony specjalnie do tego celu zestaw Harrier Forward Operating Base pozwalający na zmontowanie lądowiska z prefabrykowanych segmentów aluminiowych AM2 o wymiarach 0,6 × 3,6 metra. Zakładano, że taka baza będzie w stanie wspierać działania dwunastu samolotów przez dwadzieścia dwa dni.
Na szczęście Harriery nie musiały demonstrować swoich zdolności w czasie wojny w Europie, ale zaprezentowały je w czasie wojny o Falklandy. W czasie tego konfliktu, z powodu obaw o zatopienie, Brytyjczycy trzymali swoje lotniskowce daleko od wysp. Z tego powodu Harriery mogły działać nad Falklandami jedynie przez dziesięć minut w trakcie pojedynczego lotu. Jedną z pierwszych decyzji Brytyjczyków po desancie w zatoce San Carlos było więc zbudowanie lądowiska. Pas startowy miał długość 260 metrów, a płyta postojowa mogła pomieścić cztery samoloty zamiast maksymalnej liczby dwunastu. Nawet taka niewielka pojemność znacznie zwiększyła potencjał Brytyjczyków w powietrzu.
A little known aspect of the Falklands conflict air war was the Harrier and helicopter Forward Operating Base at San Carlos, a tale of epic improvisation given the amount of FOB kit then went down with the Atlantic Conveyor pic.twitter.com/lMpzzZygCT
— Think Defence (@thinkdefence) July 28, 2019
Myśliwskie Sea Harriery miały długotrwałość lotu wynoszącą siedemdziesiąt pięć minut, a przelot z i na lotniskowiec zajmował im sześćdziesiąt pięć minut. Na patrolowanie przestrzeni powietrznej zostawało 10 minut. Po zbudowaniu wysuniętej bazy Sea Harriery tankowały w niej paliwo i mogły strzec nieba nad Falklandami znacznie dłużej. Natomiast uderzeniowe Harriery GR.3 czekały w niej na wezwanie wysuniętych nawigatorów naprowadzania lotnictwa. W czasie najwyższego natężenia HFOB wspierał 120 lotów dziennie.
Dla dopełnienia dodajmy, że z FARP‑ów dla Harrierów korzystali także Amerykanie. W czasie drugiej wojny w Iraku piechota morska utworzyła taki FARP w An‑Numanijji, 95 kilometrów na południe od Bagdadu. Nie odegrał on poważniejszej roli, a zaangażowani w operację żołnierze mówili, że jego utrzymanie było wielkim logistycznym obciążeniem zwłaszcza pod względem konieczności dostarczania dużych ilości paliwa lotniczego. Ostatecznie preferowano korzystanie z okrętów desantowych i innych lotnisk w połączeniu z tankowaniem w powietrzu.
Wnioski na przyszłość
Jakie z tych i innych lekcji płyną wnioski? Według majora Warrena najważniejszy jest ten, że duże lotniska z rozbudowanym zapleczem logistycznym położone niedaleko strefy walk są w stanie wygenerować dużo samolotolotów nawet, jeśli są rażone przez przeciwnika. Jest to doświadczenie nie tylko drugiej wojny światowej, ale na mniejszą skalę również wojny w Ukrainie. Mimo silnego ostrzału Rosjanom nie udało się zniszczyć ukraińskiego lotnictwa na ziemi, a jego słabość wynika z innych przyczyn. Równocześnie, w przypadku powodzenia akcji przeciwnika, należy się liczyć z dużymi jednorazowymi stratami. O ile utrata kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu samolotów w czasie drugiej wojny światowej była do przeżycia, bo miesięcznie produkowano ich setki lub tysiące, o tyle w obecnych czasach byłaby wielkim ciosem.
Natomiast duża odporność lotnisk na ataki i względna łatwość przywracania ich do użytku nie mogą powodować, że amerykańskie lotnictwo w rejonie Dalekiego Wschodu będzie się opierało tylko na dotychczasowych dużych bazach lotniczych w Japonii czy Korei Południowej. Chiny dysponują taką ilością uzbrojenia, że mogą przesaturować amerykańskie systemy obronne i stale utrzymywać te bazy pod ostrzałem, w efekcie znacznie redukując ich potencjał. Dlatego amerykańskie samoloty muszą mieć dostęp do rozbudowanej sieci lotnisk różnej wielkości, na których można by je ponownie uzbroić i zatankować, a w razie potrzeby dokonać również niewielkich napraw. Lotniska muszą dysponować niezbędnym zapleczem logistycznym umożliwiającym prowadzenie operacji lotniczych przez określony czas, a także systemy obrony. Przy czym nie musi chodzić dosłownie o lotniska, ponieważ Amerykanie odbudowują swoje zdolności do operowania również z drogowych odcinków lotniskowych.
Kolejnym wnioskiem, również już częściowo wprowadzanym w siłach powietrznych, jest potrzeba wszechstronnego wykształcenia żołnierzy obsługi technicznej samolotów, którzy działaliby w FARP‑ach. Technicy, poza tym, że są specjalistami w swojej dziedzinie, powinni być zaznajomieni również z obsługą innych systemów w tym samym samolocie lub obsługą systemów ze swojej specjalizacji w samolotach innych typów. Pozwoliłoby to mechanikowi od płatowca F/A-18 pomagać przy naprawie awioniki lub naprawiać płatowiec F-35 czy MH-60. Dotyczyłoby to również żołnierzy niezaangażowanych w bezpośrednią obsługę samolotów. Strażacy i ratownicy mogliby pomagać w tankowaniu czy obsłudze innego sprzętu lotniskowego. Dodatkowo każdy z nich musiałby wypełniać zadania wartownicze.
Uzupełnieniem może być stworzenie stałych mobilnych zespołów obsługi FARP-ów. Byłyby to pododdziały w sile plutonu składające się ze wszystkich wymienionych specjalistów przerzucane z miejsca na miejsce pomiędzy FARP‑ami przewidzianymi do wykorzystania w danym momencie. Pozostałe lądowiska byłyby nieobsadzone, a jedynie uzupełniano by w nich zapasy paliwa, amunicji i innych zasobów, które czekałyby w gotowości na przybycie samolotów i rzeczonych mobilnych pododdziałów obsługi. Takie rozwiązanie pomogłoby dodatkowo rozszerzyć sieć FARP-ów bez konieczności zapewniania im stałej obsługi. Dawałoby to jeszcze więcej potencjalnych miejsc do awaryjnego lądowania w razie usterki i pozwalało jeszcze bardziej rozpraszać siły utrudniając chińczykom rozpoznanie i przydział celów.
Z Guamu do pierwszego łańcucha wysp jest ponad 2700 kilometrów – zbyt daleko, aby w razie wojny z Chinami z tej bazy prowadzić intensywne operacje z wykorzystaniem samolotów taktycznych. Z drugiej strony utrzymywanie dużej liczby samolotów w stałych bazach w rejonie możliwego konfliktu jest zbyt ryzykowne wobec chińskiego potencjału rakietowego. Taka sytuacja każe się przynajmniej zastanowić nad pomysłem komandora Warrena i sięgnięciem po rozwiązania rodem z Wake czy Guadalcanalu. Nie będzie to pierwszy raz, gdy Amerykanie, poszukując sposobów na pokonanie Chin, odwołają się do wzorców historycznych.
Przeczytaj też: F6F Hellcat. Zdobywca nieba nad Pacyfikiem