Po marcowej prezentacji koncepcji samolotu bojowego „szóstej generacji” F-47 w mediach branżowych oprócz pytań o dalszy rozwój tej konstrukcji pojawiło się jeszcze jedno: co z myś­liw­cem nowej generacji dla US Navy? Wiadomo, że program maszyny nazwanej roboczo F/A-XX postępuje, ale czyni to w głębokim cieniu, głębszym nawet niż jeszcze niedawno NGAD. Dlatego też niejaką sensację wzbudziło ujawnienie przez kontradmirała Michaela Donnelly’ego części wymagań co do przy­szłoś­cio­wego myśliwca US Navy.

O tym, że amerykańska marynarka wojenna i siły powietrzne – dla odmiany po programie Joint Strike Fighter – nie opracują wspólnego samolotu bojowego, wiemy od dobrych sześciu lat. Jako główny powód wskazywano wówczas specyficzne zapotrzebowanie US Air Force na myśliwiec przystosowany do penetracji silnie bronionej nieprzy­ja­ciel­skiej przestrzeni powietrznej; stąd program obecnego F-47 vel Next Generation Air Dominance znany był wówczas pod oznaczeniem kodowym Penetrating Counter-Air.

Marynarze zaś nie przewidywali takiej roli dla swojej maszyny, znanej wówczas pod nazwą… Next Gene­ra­tion Air Dominance. Zakładano, że jeśli przed lotnictwem US Navy stanie konieczność atakowania celów położonych w głębi bańki antydostępowej, użyje się pocisków manewrujących dalekiego zasięgu lub też powierzy się takie zadania w całości siłom powietrznym i ich opracowywanym wówczas bombowcom B-21 Raider.

F-35C Lightning II, na pokładzie lotniskowca USS Carl Vinson (CVN 70).
(US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Leon Vonguyen)

Od tego czasu koncepcje uległy pewnym zmianom. Przede wszystkim Penetrating Counter-Air wyewoluo­wał z myśliwca przewagi powietrz­nej i pełnokrwistego następcy F-22A Raptora w konstrukcję bardziej wielozadaniową. Na przełomie dekad wykrystalizowała się również filozofia systemu systemów, zakładająca, że załogowemu samolotowi bojowemu towarzyszyć będą lojalni skrzydłowi, awionika będzie uzupełniona elementami sztucznej inteligencji, a niejako w tle formację taką będą wspierać kompleksy zbierania danych – także satelitarne – zapewniające dzięki fuzji czujników bezprecedensową świadomość sytuacyjną.

Pod tym względem NGAD sił powietrznych i NGAD marynarki wojennej – będziemy o nich mówić dla uproszczenia F-47 i F/A-XX, choć miejmy w pamięci, że oba NGAD to dużo więcej niż tylko samoloty – będą praktycznie identyczne. Można zakładać w ciemno, że będą używały wielu wspólnych komponentów, choćby pokładowej stacji radioloka­cyj­nej. Wspólne będą też z oczywistych względów systemy wspierające świadomość sytuacyjną, jak satelity.

Tu nie Netflix – za nic nie trzeba płacić. Jak długo będziemy istnieć, tak długo dostęp do naszych treści będzie darmowy. Pieniądze są jednak niezbędne, abyśmy mogli funkcjonować.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

MAJ BEZ REKLAM GOOGLE 95%

W październiku 2021 roku amerykańska marynarka wojenna opublikowała raport Navy Aviation Vision 2030–2035, w którym na temat F/A-XX pisano następująco:

Ma on zastąpić F/A-18E/F Super Hornety w latach 30. Jego konkretne zdolności i roz­wią­za­nia techniczne są obecnie rozwijane, ale analizy wskazują, że musi on mieć większy zasięg i prędkość [w domyśle: niż Super Hornety], stosować technikę czujników pasyw­nych i aktywnych oraz mieć zdolność użycia planowego na przyszłość uzbrojenia dalekiego zasięgu. Wraz z wycofywaniem Super Hornetów ze służby kombinacja F-35C i F/A-XX da marynarce zdolność i potencjał w dziedzinie taktycznych samolotów myśliwskich w ramach pokładowego skrzydła lotniczego. Kryjące się w F/A-XX zaawansowane zdolności projekcji siły z lotniskowców zapewnią przydatność lotniskowców w środowisku zaawansowanych zagrożeń.

F/A-18E Super Hornet z VFA-136, przed startem z pokładu Busha.
(US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Felix Castillo Reyes)

Kwestia zasięgu i prędkości od dawna była tak zwaną oczywistą oczywis­toś­cią. Nawet jeśli F/⁠A-XX nie miał się zapuszczać daleko w głąb przestrzeni powietrznej nieprzyjaciela, faktem pozostawało, że tworzony jest z myślą głównie o wojnie z Chinami na Pacyfiku. Bezmiar tego oceanu sprawia, że zasięg i prędkość są, jak mawiają Amerykanie, at a premium – wartościowe, ale trudne do zdobycia. Co powiedziawszy, możemy przejść do clou: tego wszystkiego, czego dowiedzieliśmy się właśnie na temat F/A-XX.

Ambitne plany

Jak informuje serwis The War Zone, kontradmirał Donnelly, szef wydziału do spraw walki powietrznej w biurze szefa operacji ujawnił, że przy użyciu jedynie paliwa tankowanego przed startem F/A-XX będzie się cechował zasięgiem większym o mniej więcej 25% w stosunku do obecnie używanych pokładowych samolotów bojowych. O wydłużenie promienia działania nowego myśliwca będzie zaś musiała zadbać bezzałogowa latająca cysterna MQ-25A Stingray.

Joseph Trevithick z TWZ wylicza, że skoro F-35C ma promień działania wynoszący (oficjalnie) 1240 kilo­met­rów, dla F/A-XX byłoby to 1550. Ale Donnelly podkreśla, że zinteg­ro­wana zdolność tankowania w powietrzu (to znaczy niezależna od sił powietrznych i ich ciężkich latających cystern) wydłuży zasięg w sposób praktycznie nieskończony. Jedynym czynnikiem ograniczającym będzie wytrzymałość samego pilota.

MQ-25 podczas prób na pokładzie USS George H.W. Bush (CVN 77).
(US Navy / Mass Communication Specialist 3rd Class Brandon Roberson)

Podstawowym zadaniem MQ-25A jest czuwanie nad lądowaniami i poda­wa­nie paliwa maszynom, które mają go za mało, aby bezpiecznie wrócić na pokład. Ale w warunkach bojowych dron ma być w stanie odlecieć na odległość 800 kilometrów od lotniskowca, przekazać innym samolotom 6800 kilogramów paliwa i wrócić na okręt. F-35C może zabrać w zbiornikach wewnętrznych niemal równo 9 tysięcy kilogramów paliwa.

Stingray jest zresztą doskonałym przykładem na to, jak ma działać system systemów. Dron ten będzie nie tylko dostawcą paliwa zwiększającym jego zasięg, ale także platformą rozpoz­naw­czą. Już trzy lata temu Boeing przeprowadził wirtualną demonstrację działania Stingraya jako samolotu zwiadowczego współdziała­ją­cego z maszynami załogowymi US Navy. Dowiodła ona, że trzy typy samolotów mogą wydawać Stringrayowi polecenie wykonywania zadań zwiadow­czych, a następnie odbierać zeń obrazy w czasie rzeczywistym. Drona sparowano z dwoma innymi samolotami ze stajni Boeinga – F/⁠A-18E/F Super Hornetem Block III i P-8A Poseidonem – a także samolotem wczesnego ostrzegania i kontroli E-2D Advanced Hawkeye.

Na razie dron może być wyposażony jedynie w stosunkowo prostą głowicę optoelektroniczną. Ale jest to stosunkowo duża maszyna (w porównaniu do innych bezzało­gow­ców), a jeśli pojawi się potrzeba znalezienia gdzieś dodatkowych kilkuset kilogramów zapasu, aby zintegrować określone urządzenie, można po prostu o tyle zmniejszyć zapas zabieranego paliwa. Według Tylera Rogowaya Stingray zatankowany pod korek może mieć zasięg 5500 mil, czyli około 8800 kilometrów, bez optymalizacji profilu lotu.

F/A-18F pobierający paliwo z MQ-25.
(Boeing)

MQ-25A ma do odegrania także inną ważną rolę: ma przecierać szlaki innym dronom pokładowym. Do tej pory US Navy patrzyła z ukosa na wszelkie bezzałogowe aparaty latające na pokładach okrętów lotniczych (a opóźnienia i przekro­cze­nia kosztów w programie Stingraya zapewne nie pomogły). Ale ewolucja współczesnego pola walki jest nieubłagana.

– Według dzisiejszych założeń przyszłe skrzydło lotnictwa pokładowego ma mieć stosunek samolotów załogowych do bezzałogowych 60 do 40, ale z biegiem czasu proporcje zmienią się na 40 do 60 na korzyść bezzałogowców – mówił w 2021 roku kontradmirał Gregory Harris, dyrektor działu lotniczego przy szefie operacji morskich US Navy. – Wiele będzie zależało od powodzenia we wdrażaniu latających cystern MQ-25 oraz naszej zdolności do sprawnego i bezpiecznego zarządzania ruchem dużej liczby bezzałogowców w przestrzeni wokół lotniskowca i na pokładzie lotniczym.

Jako się rzekło, F/A-XX będzie współpracował z szerokim wachlarzem lojalnych skrzydłowych. W USA do dronów takich przylgnęło urocze określenie collabo­ra­tive combat aircraft (CCA) – współ­pra­cu­jące samoloty bojowe. Marynarka musi jakoś się nauczyć wykorzystania CCA w praktyce, a Stingray niejako z konieczności stanie się królikiem doświadczalnym.

Notabene on sam może również dołączyć do grona CCA. Oczywiście myśliwca się z niego nie zrobi, ale mógłby być choćby nosicielem pocisków manewrujących JASSM/LRASM. Albo też nosicielem mniejszych CCA, które z natury rzeczy mają krótszy zasięg. Pentagon jest też przekonany, że wprowadzenie do służby rakietowych systemów przeciwlotniczych, w których dalsza granica strefy ognia biegnie w odległości tysiąca mil od baterii, to tylko kwestia czasu. Stąd w odwiecz­nym wyścigu miecza i tarczy duży nacisk kładzie się nie tylko na drony, ale także właśnie na pociski manewrujące o jak największym zasięgu.

F/A-18F, F/A-18E i C-2A na pokładzie lotniskowca USS George H.W. Bush.
(US Navy / Mass Communication Specialist 3rd Class Daniel Gaither)

Ostatnia prosta

O możliwość zbudowania ostatniego załogowego samoloty myśliwskiego amerykańskiej marynarki wojennej ubiegały się pierwotnie trzy spółki – wielka trójca amerykańskiego przemysłu lotniczego, czyli Lockheed Martin, Northrop Grumman i Boeing. Ten pierwszy został niedawno w nie do końca jasnych okolicznościach wykluczony z programu F/A-XX, ponieważ jego propozycja nie spełniała wymagań. Oznaczało to, że na polu bitwy pozostało dwóch rywali.

Pod koniec marca pojawiły się zapowiedzi, iż F/A-XX pójdzie w ślad za F-47 i że ogłoszenia w sprawie tego, który koncern otrzyma kontrakt na rozpoczęcie fazy EMD (rozwój inżynieryjny i produkcyjny) doczekamy się jeszcze w tym samym miesiącu albo na początku następnego. Jedna trzecia kwietnia za nami i na razie żeśmy się nie doczekali. Pełniący obowiązki szefa operacji admirał James Kilby powiedział, że nad podjęciem decyzji pracują obecnie urzędnicy najwyższego szczebla.

Trzeba pamiętać, że w kwestii F-47 Amerykanie zaskoczyli praktycznie cały świat. Po serii doniesień wskazujących, że program zmaga się z opóźnieniami i nie ma jasno opracowanej koncepcji, Donald Trump po prostu wziął i ogłosił, że kontrakt przyznano Boeingowi. Notabene jako pierwszy o nadchodzącym wystąpieniu Trumpa przed kamerami napisał ten sam dziennikarz Reutersa, który później jako pierwszy zapowiedział rychłe ogłoszenie w sprawie F/A-XX – Mike Stone.

Wizualizacja F-47.
(USAF)

Sama faza EMD powinna być warta kilka miliardów dolarów. Program F/A-XX w całym cyklu życia samolotu to murowane kilkaset miliardów. Jest więc o co walczyć. Jeszcze w czasach, gdy F-47 był sprawą palcem po wodzie pisaną (i nie nazywał się F-47), spekulowano, że wielka trójca podzieli się kontraktami po równo. To znaczy skoro Northrop Grumman dostał Raidera, Boeing i Lockheed miały wziąć po jednym kontrakcie na myśliwiec.

Należy dopuścić możliwość, iż wiadomość o wyrzuceniu Lockheeda z programu F/A-XX to tylko kaczka dziennikarska, nikt jej bowiem oficjalnie nie potwierdził. Ale też nikt jej nijak nie zdementował. A jeśli faktycznie tak się stało, będzie to mieć dalekosiężne konsekwencje dla kształtu amerykańskiego rynku samolotów wojskowych. Jeszcze niedawno wydawało się, że Boeing, zbliżający się do końca produkcji Super Hornetów, bezceremonialnie i nieodwołalnie zakończy przygodę z budową myśliwców. Byłby to smutny koniec pięknej tradycji, nie tyle samego Boeinga, ile wchłoniętego przezeń McDonnella Douglasa.

Ale skoro o tradycji mowa – nikt nie ma piękniejszego dziedzictwa na polu budowy myśliwców pokładowych niż Grumman. Jeśli pominąć Phantoma II (to produkt McDonnella Douglasa), wszystkie kultowe myśliwce US Navy wyszły ze stajni Grummana: Wildcat, Hellcat i, rzecz jasna, Tomcat. Co złośliwsi komentatorzy już przewidują, że jeśli F-47 dostał numer na cześć Trumpa (47. prezydenta), to F/A-XX od Northropa będzie się nazywał Trumpcat.

Według cytowanego wyżej artykułu Reutersa każdy z trzech konkurentów zaprezentował Pentagonowi prototyp czy też demonstrator technologii swojego F/A-XX. Trudno się dziwić, o istnieniu demonstratorów F-47 wiedzieliśmy już kilka lat temu. Logika wskazuje, że podobnie postąpiono w programie F/A-XX. Ale zarazem wynika stąd ciekawe pytanie, na które na razie nie da się odpowiedzieć: do jakiego stopnia Lockheed i Boeing ujednoliciły konstrukcję swoich myśliwców bazowania lądowego i pokładowego? A nawet jeszcze ciekawsze: czy wyszło im to na zdrowie?

Owszem, takie posunięcie pozwala obniżyć koszty i uprościć zaplecze logistyczne. A jak już wspomnieliśmy, na przestrzeni lat wymagania US Air Force i US Navy zaczęły się pokrywać w coraz większym stopniu. Stworzenie wyspecjalizowanej maszyny pokładowej z gatunku, za przeproszeniem, anałogowniet jest droższe na dłuższą metę, ale może dawać zupełnie wyjątkowe możliwości bojowe. Propozycja Northropa oczywiście nie musi być całkowicie oryginalna. Koncern uczestniczył przecież w programie F-47 i zrezygnował ledwie dwa lata temu. Cokolwiek wówczas opracowano, na pewno nie trafiło do kosza. Ale brak „balastu” w postaci samolotu bazowania lądowego na ostatniej prostej programu F/A-XX pozwoliłby inżynierom Northropa Grummana podążyć niekon­wen­cjo­nal­nymi ścieżkami.

Boeing