Dwadzieścia pięć lat produkcji. Blisko siedemdziesiąt lat służby na czterech kontynentach i w pięciu wojnach. Blisko 3 tysiące egzemplarzy. A-4 Skyhawk to bez wątpienia jeden z najważniejszych i najbardziej udanych samolotów stworzonych przez amerykański przemysł lotniczy, któremu przecież sukcesów nie brakuje. A jednak nie da się ukryć, że Skyhawk nie cieszy się statusem tak kultowym jak Mustang, Thunderbolt, ten drugi Thunderbolt, Tomcat, Phantom, Fighting Falcon… Właśnie dlatego dziś – dokładnie w 70. rocznicę oblotu pierwszego prototypu – przypominamy historię tej fascynującej maszyny.
Ojciec
Edward Heinemann to postać dziś już trochę zapomniana nawet wśród miłośników lotnictwa wojskowego. Nigdy nie udało mu się zostać ikoną lotniczej popkultury na miarę Kelly’ego Johnsona, Artioma Mikojana czy Marcela Blocha vel Dassaulta. Jeśli jednak mielibyśmy oceniać konstruktorów po tym, jak udane samoloty wyszły spod ich ręki – a czy jakiekolwiek inne kryterium ma sens? – Heinemann zasługuje na miejsce wśród absolutnej elity. I podobnie jak tamta trójka, również on miał nader kategoryczne, i ciut ekscentryczne, przekonania co do tego, jak powinien wyglądać dobry samolot wojskowy.
W 1936 roku Ed Heinemann został głównym inżynierem w zakładach spółki Douglas Aircraft w El Segundo pod Los Angeles. Pierwszym słynnym samolotem, który wyszedł spod jego ręki, był bombowiec nurkujący SBD Dauntless. Nie można tu mówić o samodzielnym projekcie, gdyż wywodził się on z oblatanego w 1935 roku Northropa BT, ale był to wspaniały początek kariery dla młodego jeszcze inżyniera. Później Heinemann stworzył dwusilnikowe bombowce lekkie A-20 Havoc i A-26 Invader oraz samolot uderzeniowy A-1 Skyraider, często uznawany za ostatni samolot bojowy o napędzie tłokowym radzący sobie w erze odrzutowej.
Heinemanna nie należy jednak pod żadnym pozorem uznawać za dinozaura kurczowo trzymającego się odchodzącej epoki. Przeciwnie – zanim jeszcze Skyraider po raz pierwszy wzniósł się w powietrze, konstruktor pracował już nad pokładowym myśliwcem nocnym F3D Skyknight, a w ślad za nim pojawił się F4D Skyray, oblatany w styczniu 1951 roku i ostatecznie wyprodukowany w niezłej liczbie 422 egzemplarzy. Jego służba liniowa trwała jednak krótko, zaledwie osiem lat. Historia pokazuje, że Heinemann lepiej sobie radził (niekoniecznie z powodów zależnych wprost od niego) z projektowaniem bombowców.
Wyjątkowo udanym projektem okazał się bowiem strategiczny samolot bombowy o napędzie odrzutowym A-3 (A3D) Skywarrior. Oblatany w październiku 1952 roku, został wprowadzony do służby w amerykańskiej marynarce wojennej w roku 1956 i latał z powodzeniem aż przez trzydzieści pięć lat. Na jego podstawie opracowano też bombowiec lekki dla sił powietrznych B-66 Destroyer. Łącznie powstało około 580 egzemplarzy obu typów.
Ile ważą pieniądze?
Od zarania lotnictwa wojskowego bombowce były duże w zestawieniu z myśliwcami. Jedne musiały przenosić możliwie największy ładunek bomb na dużą odległość (co wymuszało duży zapas paliwa), podczas gdy drugie musiały być szybkie i zwinne (co łatwiej osiągnąć przy mniejszych rozmiarach). Jeden z pierwszych bombowców w historii Caproni Ca.1 miał rozpiętość 22,7 metra, tymczasem myśliwiec Vickers F.B.5 – 11,1 metra. Na przełomie lat 40. i 50. bombowce w amerykańskich siłach zbrojnych miały rozpiętość od 27,1 metra (B-45 Tornado) do 70,1 metra (B-36 Peacemaker). Myśliwiec F-86 Sabre mógł się pochwalić rozpiętością zaledwie 11,3 metra.
Przywołujemy te wszystkie liczby nie bez powodu. Bohater niniejszego artykułu został bowiem opracowany jako pokładowy „taktyczny” bombowiec nuklearny. Tymczasem jego rozpiętość we wszystkich wersjach (nie licząc kilku projektów, które nigdy się nie zmaterializowały) wynosiła 8,38 metra. To nie tylko mniej niż rozpiętość pierwszowojennego Vickersa F.B.5, ale też mniej niż rozpiętość słynącego z kompaktowości Messerschmitta Bf 109, nie wspominając już o tym, że mniej niż innego Skyhawka – Cessny 172.
Można oczywiście postawić zasadne pytanie o to, gdzie przebiega granica między samolotem bombowym a uderzeniowym (szturmowym) albo czy bombowiec nurkujący naprawdę jest bombowcem… i jeszcze dołączyć do tych rozważań myśliwce bombardujące. Faktem jest jednak, iż w rozumieniu US Navy program, który doprowadził do powstania Skyhawka, był programem budowy samolotu bombowego – to znaczy takiego, którego głównym przeznaczeniem było zrzucanie bomb. Ale podczas gdy ogólnym trendem w Stanach Zjednoczonych i na świecie było tworzenie większych, cięższych i bardziej skomplikowanych maszyn, Ed Heinemann postawił na lekkość i prostotę.
Historia A-4 rozpoczęła się w grudniu 1951 roku – od rozmowy Teda Conenta, wiceprezesa Douglasa, z Heinemannem na temat cen samolotów wojskowych, rosnących szybciej, niż sugerowałby poziom inflacji. Stwierdzić, że takie zjawisko występuje, potrafiłby każdy, ale zidentyfikować, gdzie i jak powstaje wzrost kosztów, to już inna para kaloszy. Heinemann przekazał zadanie swojemu zastępcy i przyjacielowi, Leonowi Devlinowi. Ten zrzucił winę na amerykańską marynarkę wojenną, która ustawicznie podnosiła wymagania stawiane samolotom. Rzecz jasna, trudno byłoby oczekiwać innego podejścia, zwłaszcza w kontekście zimnowojennego wyścigu zbrojeń. Szkopuł w tym, że – jak ustalił Devlin – Biuro Aeronautyki miało w zwyczaju żądać takiego wzrostu osiągów, jaki nie przekładał się na wymierny wzrost potencjału bojowego, ale jedynie na wzrost masy i kosztów.
Heinemann uznał, iż może obrócić ten trend na swoją korzyść. Skoro Biuro Aeronautyki chciało (mimowolnie) coraz większych, cięższych i droższych samolotów, utrzymanie tego kursu oznaczałoby, iż wkrótce samoloty US Navy nie będą zdolne startować ze starych drugowojennych lotniskowców. Heinemann mógł zaproponować reset: powrót do małej i lekkiej maszyny, nieustępującej innym nowoczesnym samolotom pod względem osiągów, a jednocześnie zapewniającej możliwość dalszej modernizacji. Samolot musiał być również tani, gdyż akurat wtedy marynarce wojennej – w następstwie rywalizacji budżetowej między rodzajami sił zbrojnych – zaczęło brakować pieniędzy.
W styczniu 1952 roku Heinemann spotkał się w Waszyngtonie z kontradmirałem Apollem Soucekiem, pracującym wówczas w Biurze Aeronautyki (w następnym roku został jego szefem). Początkowo rozmowa dotyczyła pokładowych myśliwców przechwytujących, ale Soucek był zainteresowany czymś innym: bombowcem zdolnym do przenoszenia pojedynczej bomby nuklearnej (maksymalnie 907 kilogramów). Nie takim, jak opracowywany wówczas Skywarrior, ale małym, szybkim i przede wszystkim niedrogim. Przy cenie nieprzekraczającej miliona dolarów za egzemplarz seryjny samolot ten miałby rozwijać prędkość 928 kilometrów na godzinę, mieć promień działania wynoszący 557 kilometrów i maksymalną masę bez paliw i smarów nie większą niż 13 600 kilogramów. Heinemann zadeklarował, że nie tylko zmieści się w tych parametrach, ale też da marynarce samolot szybszy i o połowę lżejszy.
Biuro Aeronautyki początkowo nie dowierzało, ale zapoznawszy się ze wstępnymi analizami Heinemanna, wydało skorygowane dokumenty o zapotrzebowaniu. Poszukiwało teraz bombowca działającego wyłącznie za dnia o masie własnej 3690 kilogramów i maksymalnej masie startowej nieprzekraczającej 27 825 kilogramów, przenoszącego bomby o masie 1814 kilogramów na odległość 720 kilometrów.
Mały, ale wariat
Inżynierzy Douglasa próbowali różnych układów aerodynamicznych, w tym klasycznego skrzydła skośnego czy usterzenia w układzie „T”, ale ostatecznie postawili na układ delta i rozpoczęli próby z glinianymi, a następnie drewnianymi modelami w tunelach aerodynamicznych w Kalifornijskim Instytucie Technicznym i Uniwersytecie Cornella. Już w lutym 1952 roku komisja z Biura Aeronautyki zapoznała się z pełnowymiarową makietą, a 21 czerwca tego samego roku – po wprowadzeniu kilku zmian narzuconych przez jaśnie komisję – Douglas otrzymał zamówienie na dwa prototypy (latający i do prób statycznych) o wartości 8,68 miliona dolarów. Latem 1952 roku delegacja inżynierów Douglasa, na której czele stał Leo Devlin, udała się do Korei, aby na własne oczy zobaczyć, jak morskie lotnictwo uderzeniowe działa podczas wojny. Notabene głównym pokładowym samolotem uderzeniowym był wówczas Skyraider.
Już we wrześniu 1952 roku, nie czekając nawet na wyniki prób w locie (ba, nawet na ich rozpoczęcie!), Biuro Aeronautyki stwierdziło, że Skyhawk zostanie zamówiony w dużej liczbie egzemplarzy, i wydało producentowi dyspozycję przygotowania linii produkcyjnej do produkcji seryjnej. Wkrótce potem zamówienie zwiększono do dziewięciu maszyn (oznaczonych YA4D-1), a następnie dodano kolejne dziesięć (oznaczonych już A4D-1, choć nie szła za tym żadna istotna zmiana w projekcie). Wyprzedzając trochę chronologię, dodajmy, że pierwsze duże zamówienia złożono latem 1955 roku, łącznie na 165 Skyhawków w wersji A4D-1.
Jako silnik wybrany został Curtiss-Wright J65-W-4B (wersja licencyjna brytyjskiego silnika Armstrong Siddeley Sapphire). Teoretycznie powinien on dawać 34 kiloniutony ciągu, ale ze względów oszczędnościowych Departament Obrony zarządził używanie jednostek napędowych będących już w zasobach sił zbrojnych, głównie tych, które wcześniej były już używane w F-84F Thunderstreakach, a teraz tylko zostały wyremontowane. Ich ciąg ledwo co przekraczał 32 kiloniutony. Niezaprzeczalną ich zaletą była jednak (poza ceną) niewielka masa.
O tym, że samolot opracowany przez Heinemanna, okazał się mały, już wspomnieliśmy. Pierwszy prototyp, oznaczony XA4D-1, miał rozpiętość 8,38 metra, która nie wzrosła ani o centymetr w żadnej późniejszej wersji. Heinemann narzucił też swojemu zespołowi drakońską dyscyplinę w kwestii ograniczania masy. Każdej śrubki i każdego kabelka trzeba było niemalże bronić przed usunięciem z płatowca pod pretekstem cięcia zbędnych obciążeń. Kuracja odchudzająca nie ominęła nawet fotela wyrzucanego Escapac-1. Był on konstrukcją własną Douglasa, toteż Heinemann mógł wydawać dowolne dyspozycje co do projektu. Ostatecznie masa Escapaca-1 wynosiła zaledwie 18 kilogramów. Dla porównania: fotel firmy Weber używany w F-101 Voodoo ważył 62 kilogramy.
Jedną z najważniejszych decyzji w kwestii masy była rezygnacja z systemu składania płata do hangarowania na pokładzie lotniskowca. Tu właśnie kryła się przyczyna, która doprowadziła do tak maciupkiej rozpiętości. Chodziło o to, aby Skyhawk mógł bez problemu zmieścić się na podnośnikach stosowanych na ówczesnych lotniskowcach US Navy. Aby samolot mógł składać skrzydła, potrzebuje nie tylko samego mechanizmu, ale też wzmocnienia struktury płata. Skyhawk zyskałby przez to mniej więcej 100 kilogramów masy własnej. A skoro można było mieć mniej, Heinemann nie zamierzał pozwalać na więcej. Był to zresztą już drugi taki manewr w jego karierze. Dauntless także nie miał składanych skrzydeł.
Większość 1953 roku upłynęła na dopracowywaniu projektu prototypu, który zbudowano jeszcze nie na prawdziwej linii produkcyjnej, ale na dobrą sprawę ręcznie, metodami rzemieślniczymi.
Kiedy w lutym 1954 pierwszy prototyp – noszący numer seryjny Biura Aeronautyki (BuNo) 137812 – wytoczono z hali w El Segundo na świeże powietrze, miał masę własną wynoszącą 3582 kilogramy. To jeszcze mniej, niż wskazało Biuro Aeronautyki, którego pracownicy zapewne pukali się po głowach, wpisując tak małą liczbę jak 8136 funtów (czyli 3690 kilogramów). Na poniższym filmie (od 1:50) można zobaczyć prezentację prototypu, a następnie (2:48) start do jednego z pierwszych lotów.
W prototypach i wszystkich wczesnych wersjach Skyhawka istniały jedynie trzy węzły dla podwieszeń – podkadłubowy, mogący unieść 1622 kilogramy, i dwa podskrzydłowe, o udźwigu 544 kilogramy każdy. W roli nosiciela bomb nuklearnych samolot miał przenosić bombę pod kadłubem (Mk. 7 o masie 762 kilogramów i długości 4,65 metra) i po jednym zbiorniku paliwa o pojemności 568 litrów pod każdym skrzydłem. W praktyce nie przewidywano użycia samolotu bez zbiorników podwieszanych. Jako konwencjonalna maszyna uderzeniowa Skyhawk miał zabierać zbiornik podkadłubowy i przenosić uzbrojenie powietrze–ziemia pod skrzydłami. Dopiero w wersji A-4E pojawiła się dodatkowa para węzłów podskrzydłowych.
Drugi egzemplarz, niemający swojego numeru BuNo, poddano wyczerpującym próbom statycznym. Poza typowymi testami, sprawdzającymi odporność na wibracje czy skręcanie, jednym z najważniejszych elementów było symulowanie lądowań na lotniskowcach. Niekompletny jeszcze (ale dociążony balastem) płatowiec zawieszano pod kątem typowym dla podejścia do lądowania na pokładzie okrętu i z niewielkiej wysokości zrzucano na ziemię. Próby realizowano do skutku – do fizycznego zniszczenia samolotu.
Hajda w górę
Na pierwszego pilota Skyhawka wybrano Roberta O. Rahna (1920–1998), głównego pilota doświadczalnego Douglasa. Po zakończeniu prób naziemnych 137812 został przewieziony samochodem ciężarowym 160 kilometrów na północ – do bazy lotniczej Edwards. Tam, na dnie suchego jeziora Muroc, wykonano cykl kołowań próbnych. Podczas jednego z nich Skyhawk rozpędził się do 260 kilometrów na godzinę i na chwilę oderwał od ziemi. Rahn utrzymał maszynę w powietrzu przez półtora kilometra. W momencie przyziemienia mało brakowało, a nagły poryw bocznego wiatru przewróciłby samolot (który ze względu na długie golenie podwozia był na to wyjątkowo podatny), ale pilot w ostatniej chwili zdołał go wyprostować. Niestety – inaczej niż w przypadku F-16, który również zaliczył dziewiczy lot w taki nieplanowany sposób, data pierwszego lotu Skyhawka zaginęła w mrokach dziejów.
Właściwy pierwszy lot nastąpił 22 czerwca 1954 – z zaledwie dwutygodniowym opóźnieniem względem wstępnego harmonogramu zaproponowanego Biuru Aeronautyki przez Douglasa. Maszyna oderwała się od ziemi przy prędkości 232 kilometrów na godzinę. Rahn wylądował bezproblemowo po 45 minutach. Zdając sprawę z przebiegu lotu, pilot zgłosił zastrzeżenia do jednostki napędowej, którą uznał za zbyt słabą. Zauważył też oscylacje ogona w locie poziomym. I na tym koniec.
Drugi prototyp oblatano zgodnie z harmonogramem 14 sierpnia 1954 roku, a trzeci – z dwutygodniowym wyprzedzeniem 23 grudnia. 13 stycznia 1955 roku doszło do pierwszej katastrofy Skyhawka, która zakończyła się zniszczeniem samolotu i śmiercią pilota. 37-letni komandor podporucznik Jim Verdin w BuNo 137815 (czwarty prototyp) odbywał lot mający zebrać dane na temat zjawiska opadania skrzydła podczas manewrów z dużym przeciążeniem przy wysokiej prędkości poddźwiękowej. Doszło do awarii instalacji hydraulicznej, co uniemożliwiło pilotowi powodowanie samolotem. Na domiar złego paliwo zaczęło się przelewać do zbiorników w opuszczonym skrzydle, co jeszcze bardziej zdestabilizowało maszynę. Verdin nie miał już szans jej opanować. Niestety podczas katapultowania stracił przytomność (prawdopodobnie od uderzenia w kopułkę osłony kabiny) i nie był w stanie ręcznie się oddzielić od fotela.
Problemowi opadania skrzydła zaradzono poprzez instalację turbulizatorów przy krawędzi natarcia, a także wyposażenie zbiorników paliwa w zawory, które uniemożliwiały przelewanie się ich zawartości pod wpływem grawitacji. Wprowadzono też zdwojony układ zasilania instalacji hydraulicznej.
Poza tym wszystkie problemy, które Rahn i jego koledzy zauważali w toku prób w locie, okazywały się drobne i wymagały jedynie symbolicznych korekt w konstrukcji. Dlatego też odkrycie, którego dokonano w kwietniu 1955 roku okazało się taką nieprzyjemną niespodzianką. Okazało się, że w pewnym zakresie prędkości i wysokości lotu, jeżeli w pobliżu znajdowały się cumulusy (które stanowią źródło turbulencji), cały płatowiec wpadał w oscylacje. Szczyt statecznika pionowego odchylał się o 15 centymetrów w jedną i drugą stronę. Gdy Rahn doświadczył tego po raz pierwszy, obawiał się, że samolot rozpadnie się w powietrzu.
To właśnie statecznik pionowy był źródłem oscylacji, które następnie przenosiły się na resztę płatowca. Optymalnym sposobem usunięcia tego problemu byłoby zamontowanie obciążników na krawędzi spływu, ale to wymusiłoby użycie instalacji wspomagającej ruchy steru kierunku. A ta oczywiście musiałaby ważyć kilkadziesiąt kilogramów, na co Heinemann nie chciał się zgodzić. Aby umożliwić kontynuowanie prób w locie do czasu, aż uda się opracować stosownie lekkie rozwiązanie, prototypom zainstalowano „żebrowane” stery kierunku, tłumiące wibracje. Było to rozwiązanie znane już z innych maszyn, między innymi z F-100 Super Sabre’a. Jak ukazuje poniższe zdjęcie, ster kierunku wygląda, jakby był wywrócony na lewą stronę.
Zamiast gładkiej powierzchni, z ukrytą pod nią strukturą, nowy ster składał się z płaskiego arkusza metalu (grubości 10,2 milimetra) usztywnionego zewnętrznym ożebrowaniem. Każda z dziewięciu sekcji pomiędzy żebrami miała wysokość 20,3 centymetra. Była to, jako się rzekło, konstrukcja prowizoryczna. Ale praktyka dowodzi, że żadne rozwiązanie nie jest tak trwałe jak rozwiązanie tymczasowe. I kiedy zaczęto instalować żebrowane stateczniki, to zaczęto, a skoro działały, nie było presji na znalezienie czegoś lepszego.
29 września 1954 roku za sterami Skyhawka po raz pierwszy zasiadł pilot marynarki wojennej – komandor porucznik Taylor. 13 września 1955 roku Skyhawk BuNo 137816 zaliczył pierwsze lądowanie na lotniskowcu. Zaszczytu przyjęcia go na pokład dostąpił USS Ticonderoga (CV 14) typu Essex. Pilotem był najprawdopodobniej kapitan Gordon Gray z Naval Air Test Center at Patuxent River, który wykonał tego dnia sześć manewrów touch-and-go i dwa pełne lądowania. Ale równie intensywny dzień miało wówczas kilku pilotów, a inne źródła przypisują pierwsze lądowanie majorowi piechoty morskiej Jamesowi Felitonowi. Obaj główni zainteresowani, pytani po latach o to, komu należy się palma pierwszeństwa, nie byli w stanie sobie tego przypomnieć. Wiadomo, że obaj lądowali tego dnia na Ticonderodze, ale pewności co do tego, który był pierwszy, zapewne już nie uzyskamy. Notabene tego samego dnia na tym samym okręcie wylądował też pierwszy seryjny F4D-1 Skyray.
15 października 1955 roku dziewiąty Skyhawk – BuNo 137820 – również z Gordonem Grayem za sterami ustanowił rekord prędkości na trasie zamkniętej o długości 500 kilometrów na małej wysokości. Samolot wystartował rano z Edwards i przeleciał nad suche jezioro Rosamond opodal Palmdale, gdzie wytyczono tor o długości stu kilometrów. Gray obleciał go pięciokrotnie ze średnią prędkością 1185,17 kilometra na godzinę i tym sposobem Skyhawk zdetronizował poprzedniego rekordzistę – F-86 Sabre’a. Niestety rekordowy 137820 trafił na złom na przełomie lat 60. i 70. A dla samego Graya był to ostatni w życiu lot na Skyhawku. W dalszej karierze latał ja Crusaderach w eskadrach liniowych.
Od marca do lipca Skyhawk przechodził bodaj najważniejsze próby – zrzuty ćwiczebne bomb nuklearnych. Teoretycznie była to formalność, ale gdyby z jakiegoś powodu wynikły problemy przy oddzielaniu bomb od węzłów i gdyby konstruktorzy z firmy Douglas nie zdołali tych problemów zniwelować, oznaczałoby to nieodwołalny koniec dla samolotu niezdolnego do wykonywania swojego głównego zadania. Rzecz jasna, Skyhawk zaliczył egzamin na piątkę; w przeciwnym razie ten artykuł nigdy by nie powstał. Maszynę dopuszczono do przenoszenia nie tylko bomby Mk. 7, ale także Mk. 8 i Mk. 12.
Jim Winchester w swojej świetnej monografii Skyhawka (stanowiącej jedno z głównych źródeł informacji dla niniejszego artykułu) podaje fascynujące wyliczenie – koszt samolotu w przeliczeniu na funt masy (0,454 kilograma):
Podczas gdy ręcznie budowany XA4D-1 i egzemplarz do prób statycznych kosztowały 4,34 miliona dolarów za sztukę, czyli 763 dolary za funt, a kolejne dziewięć – 3,19 miliona za sztukę (520 dolarów za funt), ostatnia seria produkcyjna A4D-1, licząca 94 egzemplarze, zamówiona we wrześniu 1957 roku kosztowała 336 tysięcy dolarów za sztukę (56 dolarów za funt), a druga partia A4D-2 (280 zamówionych w grudniu 1958 roku) – zaledwie 296 tysięcy dolarów za sztukę, czyli 45 dolarów za funt. Średni koszt pierwszych 500 Skyhawków wynosił 680 tysięcy dolarów za płatowiec, nie licząc wyposażenia dostarczanego przez rząd, takiego jak silniki J65 z „recyklingu”. Seryjne F/A-18C Hornety kosztowały około 400 dolarów za funt.
W służbie
Pierwszą eskadrą liniową, która otrzymała Skyhawki, była VA-72 z Quonset Point, dowodzona wówczas przez komandora porucznika Boba Hunta. De facto otrzymała ona swoje pierwsze samoloty już latem 1956 roku, przejmując kilka egzemplarzy używanych w tej samej bazie do szkolenia pierwszych pilotów. Ale de iure pierwszym Skyhawkiem dostarczonym jednostce liniowej US Navy został BuNo 139935 (egzemplarz numer 37), który przeleciał z El Segundo do Quonset Point w październiku tego samego roku. Pilotem był kapitan O.J. Durey. Notabene VA-72 nosiła wówczas przydomek „Skyhawks” i może to właśnie dlatego w Pentagonie zapadła decyzja, iż właśnie ta eskadra jako pierwsza przesiądzie się na nowy bombowiec nuklearny. Ale jeśli tak, to producent szybko pokrzyżował te plany, gdyż zażądał od dowództwa eskadry… zmiany jej nazwy, rzekomo naruszającej prawa spółki Douglas do zastrzeżonego znaku towarowego. Komandor Hunt uznał, że nie warto kopać się z koniem, i zarządził przemianowanie eskadry na „Blue Hawks”. Zachowała to nowe miano aż do rozformowania w czerwcu 1991 roku.
W tym okresie marynarka zaczęła inaczej postrzegać rolę A4D. Wprawdzie nie zrezygnowano z użycia go w roli lekkiego bombowca nuklearnego, ale rozwój bomb lotniczych otworzył mu drogę do roli taktycznego samolotu uderzeniowego. Przełomem okazało się opracowanie bomb i zbiorników podwieszanych nowej generacji, opartych na profilu aerodynamicznym „Aero-1A”, stworzonym przez… Eda Heinemanna, a jakże. Dzięki stosunkowi długości do średnicy wynoszącemu 8:2,1 powodowały one zdecydowanie mniejszy opór aerodynamiczny i słabiej wpływały na osiągi samolotów, co w przypadku niektórych typów oznaczało możliwość zabrania dwakroć większego ładunku bomb. Słynna rodzina bomb Mk. 80, stosowana po dziś dzień, wykorzystuje właśnie profil „Aero-1A”.
W tym okresie A4D-1 wykonywał próby z bodaj każdym typem uzbrojenia, który US Navy miała w swoim arsenale – zrzucał nawet torpedy i miny morskie. Testowano na nim także przeciwradiolokacyjny pocisk manewrujący ASM-N-8 Corvus, przeznaczony do niszczenia (za pomocą głowicy termojądrowej) celów obstawionych przez silną obronę przeciwlotniczą. Pierwsze odpalenie ze Skyhawka nastąpiło w lipcu 1959 roku na poligonie Point Mugu. W następnym roku, w związku z powierzeniem siłom powietrznym kontroli nad wszystkimi lotniczymi nuklearnymi środkami rażenia dalekiego zasięgu, program Corvusa zamknięto. 80 milionów dolarów wydane na jego rozwój nie przyniosło żadnej wymiernej korzyści.
Kolejnymi dwiema eskadrami, które przesiadły się na Skyhawki, zostały VA-93 „Blue Blazers” (eskadra marynarki wojennej) i VMA-224 „Fighting Bengals” (eskadra piechoty morskiej) w 1956 roku. Dopiero w 1958 roku powołano do życia eskadry szkoleniowe na Skyhawkach: VA-44 „Hornets” i VA-125 „Rough Raiders”. Trzeba jednak mieć na uwadze, że przez wiele lat obie te eskadry były wyposażone tylko w samoloty jednomiejscowye, toteż kursanci mogli liczyć jedynie na przygotowanie teoretyczne przed pierwszym lotem. Z przyczyn administracyjnych niektóre egzemplarze otrzymały później oznaczenie TA-4A, co pozwoliło zredukować liczbę maszyn uderzeniowych widniejących w dokumentach i zamówić nowe. Sama VA-125 przez jedenaście lat wyszkoliła około 2 tysięcy pilotów, nie tylko amerykańskich, ale także singapurskich i nowozelandzkich.
Jeszcze zanim pierwsze A4D-1 trafiły do eskadr liniowych, marynarka zamówiła już ulepszoną wersję A4D-2 w liczbie sześćdziesięciu egzemplarzy. Wprowadzono w niej szereg zmian, z których bodaj najważniejszą była instalacja do pobierania paliwa w locie oraz integracja z zasobnikiem do tankowania D-704, umożliwiającym przekazywanie paliwa innym maszynom. Pojawił się też nowy silnik J65-W-16A dający 32 kiloniutony ciągu, a w kabinie zainstalowano wskaźnik kąta natarcia, co po raz pierwszy umożliwiło Skyhawkom (w miarę) bezpieczne działanie w złych warunkach pogodowych. Poza tym w nowej wersji wzmocniono podwozie, aby lepiej znosiło lądowania na lotniskowcach, i zainstalowano precyzyjniejsze urządzenia celownicze dla uzbrojenia konwencjonalnego. Pierwszą maszynę w tej wersji oblatał Drury Wood 26 marca 1956 roku. Dostawy pierwszej partii do eskadry VMA-211 „Wake Island Avengers” ruszyły we wrześniu roku następnego. Łącznie powstały 542 A4D-2.
Niestety 1957 okazał się kolejnym trudnym rokiem dla Skyhawka. Powracające niczym bumerang kłopoty finansowe lotnictwa marynarki wojennej – które musiało rywalizować o pieniądze z siłami powietrznymi, walczącymi o status jedynego „dostawcy” głowic jądrowych na drugą stronę żelaznej kurtyny – spowodowały niedobór części zamiennych do Skyhawków we Flocie Pacyfiku. To pociągnęło za sobą niski poziom sprawności technicznej. A to z kolei – anulowanie zamówienia na wersję A4D-3 z mocniejszym silnikiem J52.
Kolejne wersje
Skyhawk potrzebował jednak modernizacji. Mogłoby się wydawać, że trzy lata od dziewiczego lotu to jak mgnienie oka, że konstrukcja wciąż jest w wieku dziecięcym. Był to jednak okres szybkiego rozwoju techniki lotniczej, zwłaszcza elektroniki. Dzięki temu można było wyposażyć Skyhawka w prostą stację radiolokacyjną Stewart Warner AN/APG-53A przy minimalnych zmianach w płatowcu – konieczne było jedynie wydłużenie nosa o 23 centymetry. Wprowadzono także nową wersję silnika – J65-W-20 o ciągu 34,25 kiloniutona, dodano radiowysokościomierz, wskaźnik kąta natarcia wymieniono zaś na sztuczny horyzont z prawdziwego zdarzenia.
Pojawiła się też możliwość użycia pocisków kierowanych powietrze–powierzchnia AGM-12 Bullpup (na ogół podwieszano po jednym pod każdym skrzydłem). Piloci zaś szczególnie docenili instalację rurki pozwalającej oddać mocz nie w spodnie, co wcześniej często było smutną koniecznością w toku ponadczterogodzinnych lotów. Tak zmodyfikowaną wersję oznaczono A4D-2N (jak night – noc). Właśnie tutaj dokonała się metamorfoza Skyhawka – z bombowca nuklearnego atakującego z dużej wysokości w samolot uderzeniowy bombardujący z małej wysokości. Wcześniejsze wersje w ogóle nie były zdolne do realizowania zadań bojowych w nocy czy w złej pogodzie. W A4D-1 nawet latanie w takich warunkach było niemożliwe.
A4D-2N okazał się najliczniej produkowaną wersją Skyhawka. Powstało 638 egzemplarzy, z której wiele po służbie w amerykańskich siłach zbrojnych trafiło do innych krajów, a sto zmodernizowano na przełomie lat 60. i 70. na potrzeby służby w eskadrach rezerwy. Te ostatnie egzemplarze, technicznie podobne do A-4F, tyle że wciąż napędzane silnikami J65, otrzymały oznaczenie A-4L.
Nie dało się jednak uciec od konieczności instalacji mocniejszego silnika. Nie „trochę mocniejszego”, ale takiego, który dałby radykalny wzrost mocy i oferowałby perspektywy dalszego rozwoju. Ciąg oferowany przez J65-W-20 w A4D-2N wciąż był za mały. Ostatecznie Douglas postawił na silnik Pratt & Whitney J52-P6A o ciągu 37,8 kiloniutona przy masie własnej niższej o 310 kilogramów i mniejszym zużyciu paliwa. Amerykanie mówią o takich decyzjach: no-brainer. Ale nie znaczy to, że wymiana jednostki napędowej nie wymagała żadnych poświęceń. Przede wszystkim trzeba było wzmocnić strukturę kadłuba, co w naturalny sposób zwiększyło masę płatowca. Niejako przy okazji wzmocniono też strukturę płata, tak aby dodać wspomnianą już wyżej drugą parę węzłów podskrzydłowych.
Przeprowadzono także kompleksową modernizację awioniki. Wprowadzono system nawigacji taktycznej TACAN, system wspomagający bombardowanie z małej wysokości AJB-3A (samodzielnie wybierający moment oddzielenia bomby od węzła podczas lotu wznoszącego) czy radiowysokościomierz. Nos wydłużono po raz kolejny – o 36 centymetrów – aby zmieścić w nim komputer nawigacyjny AN/ASN-19A. Tak powstał A4D-5. Pierwsze dwa samoloty przebudowano z istniejących płatowców A4D-2N. Dostawy tej wersji ruszyły w końcówce roku 1962.
W 1962 roku amerykański Departament Obrony zarządził ujednolicenie oznaczeń samolotów. Tym sposobem dotychczasowy A4D-1 przeobraził się w A-4A, A-4D-2 – w A-4B, A4D-2N – w A-4C, a A4D-5 – w A-4E. Zmiany weszły w życie 18 września. W następnym roku spółka Douglas Aircraft wreszcie przeniosła produkcję Skyhawków z El Segundo do nowocześniejszej fabryki w Long Beach. Montaż końcowy odbywał się w Palmdale. Łącznie w El Segundo powstało 1168 A-4/A4D.
W tym samym okresie nastąpiła też reforma w US Navy. Lotniskowce podzielono na dwie zasadnicze kategorie: uderzeniowe, noszące numery burtowe zaczynające się od liter „CVA”, i zwalczania okrętów podwodnych, oznaczone „CVS”, do której zaliczono jedynie okręty typu Essex. Na tych drugich stacjonowały z początku wyłącznie samoloty ZOP S2F Tracker i śmigłowce. CVS‑y były jednak w związku z tym praktycznie bezbronne w razie ataku ze strony radzieckich samolotów z pociskami manewrującymi, czy to rzeczywistego czy też symulowanego. Właśnie takie regularnie się powtarzające symulowane ataki przekonały dowództwo marynarki wojennej, że lotniskowce ZOP muszą być w stanie same sobie zapewnić osłonę myśliwską.
Tak oto zaczęła się kariera Skyhawka w roli lekkiego samolotu myśliwskiego. Od 1963 roku każdy CVS miał mieć w swoim komponencie lotniczym cztery A-4B lub A-4C. Wkrótce pojawiły się obawy co do tego, czy Skyhawk rzeczywiście nadaje się do tej roli. Nie był przecież zintegrowany z pociskami powietrze–powietrze AIM-9 Sidewinder, celownik działka był przystosowany tylko do ostrzeliwania celów naziemnych, a sam myśliwiec miał niewielki pułap praktyczny (około 13 500 metrów), co również ograniczało jego możliwości. Z drugiej strony mała masa i rozmiary Skyhawka były zaletami nie do pogardzenia.
Integracja Sidewinderów okazała się prosta, jest to bowiem pocisk w dużej mierze autonomiczny – potrafi sam uchwycić cel swoją głowicą śledzącą i potrzebuje człowieka jedynie do tego, aby guzikiem na drążku dał komendę odpalenia. Kiedy latem 1963 roku piloci VA-93 „Ravens”, która jako pierwsza wydzieliła klucz myśliwski dla lotniskowców ZOP, przechodzili szkolenie w zakresie walk powietrznych w bazach Miramar i Yuma, ćwiczenia strzeleckie kończyły się wręcz rozpaczliwymi rezultatami, ale Sidewindery trafiały w cele pozorowane bez zarzutu. Pododdział myśliwski – Detachment „Q” – z VA-93 został oficjalnie sformowany w Lemoore i trafił na USS Bennington (CVS 20) we wrześniu 1963 roku. Składał się z czterech samolotów, sześciu pilotów i 65 techników. Odbył swój pierwszy rejs operacyjny na zachodnim Pacyfiku.
Także w 1963 roku rozpoczęto integrację Skyhawka z naprowadzaną telewizyjnie bombą szybującą AGM-62 Walleye. Pierwszego zrzutu próbnego – z YA-4B – dokonano w styczniu tego roku na poligonie w bazie China Lake. Proces integracji dobiegł jednak końca dopiero pięć lat później (po drodze przeprowadzono też próby w warunkach bojowych w Wietnamie w marcu 1967 roku), a pierwszą wersją Skyhawka wyposażoną w te bomby stał się A-4E. Równolegle trwały prace nad pierwszym pociskiem antyradiolokacyjnym AGM-45 Shrike, które także trafiły pod skrzydła Skyhawków walczących w Wietnamie.
W miarę dalszego rozwoju systemów elektronicznych pojawiło się zapotrzebowanie na wprowadzenie do Skyhawka kolejnych systemów. Istniał wszakże pewien szkopuł: w płatowcu nie było już miejsca. Douglas poszedł więc tą samą drogą, którą później obrali inżynierowie pracujący nad F-16 – dodali maszynie garb na elektronikę, ciągnący się od osłony kabiny aż do nasady statecznika pionowego. Znalazł się tam przede wszystkim system samoobrony ALQ‑126 i elementy systemu ostrzegania ALR‑50. Mniej więcej w tym samym czasie wymieniono odbierak paliwa do tankowania w locie z prostego na podwójnie wygięty. Dzięki odsunięciu od kadłuba pilotowi łatwiej było obserwować końcówkę i naprowadzić ją do koszyka kończącego wąż ciągnący się za samolotem cysterną. Jako że odbierak wystawał teraz poza obrys wlotu powietrza, usunięto też ryzyko wtryśnięcia paliwa do silnika tą drogą.
W kolejnej wersji – A-4F – wzbogacono mechanizację płata i dodano kolejny drobiazg z gatunku tych, o których rzadko się myśli, a które znacznie ułatwiają pilotowi życie. Mianowicie: zainstalowano układ sterowania kółkiem przedniej goleni podwozia. Poza tym była to jednak głównie wersja ujednolicająca, to znaczy taka, w której wszystkie wcześniejsze zmiany implementowano już w procesie produkcji, a nie poprzez wymianę elementów w egzemplarzach już przekazanych użytkownikowi.
Pomimo to A-4F jest szczególnie interesującą wersją, gdyż właśnie tu w historii Skyhawka na scenę wkraczają maszyny dwumiejscowe. Latem 1964 roku, po intensywnym lobbingu ze strony Douglasa, Departament Obrony zaczął się przychylać do stanowiska, że dwuster w roli samolotu szkolenia zaawansowanego byłby sensownym rozwiązaniem. Decydującą rolę odegrał jednakże nie zespół lobbystów, ale tak zwany incydent w Zatoce Tonkińskiej (o którym więcej w drugiej części artykułu) i radykalna amerykanizacja wojny wietnamskiej. Praktycznie z dnia na dzień wzrosło zapotrzebowanie na samoloty bojowe w eskadrach liniowych. A najprostszym sposobem na jego zaspokojenie było przekierowanie ich z jednostek szkolnych. A skoro potem trzeba by zamówić nowe egzemplarze właśnie dla tych eskadr – rozumował Pentagon – równie dobrze można zamówić samoloty szkolne. A jeżeli zachowałyby one także zdolności bojowe, mogłyby się przydać do tych zadań, w których pojedynczy lotnik byłby nadmiernie obciążony pracą.
Tak oto ostatnie dwa egzemplarze wersji A-4E zbudowano jako dwumiejscowe. Pierwszy z nich oblatano 30 czerwca 1965 roku. Douglas wysłał też makietę – powstałą z uzupełnienia płatowca A-4E elementami drewnianymi – na salon lotniczy w Paryżu. Ale chociaż pierwsze dwustery powstały dzięki przebudowie A-4E, wkrótce doprowadzono je do standardu odpowiadającego wersji A-4F i takiej konfiguracji produkowano potem fabrycznie nowe egzemplarze. Zasadnicza przebudowa obejmowała wydłużenie płatowca o 71 centymetrów, co pozwoliło umieścić w nim stanowisko dla drugiego człowieka. Kabinę zamykała pojedyncza kopułka podnoszona przez tłok umieszczony między lotnikami. Napęd stanowił silnik J52-P8A o ciągu maksymalnym 37,8 kiloniutona. Zgodnie z życzeniem Pentagonu zachowano w nich pełne możliwości bojowe z pięcioma węzłami i parą działek.
Powstało łącznie 241 TA-4F, z których pierwsze weszły do służby w eskadrze VA-125 w maju 1966 roku. TA-4F przeszły chrzest bojowy w Wietnamie w eskadrach Korpusu Piechoty Morskiej jako powietrzne stanowiska nawigatorów naprowadzania. Cztery TA-4F przeszły konwersję do konfiguracji EA-4F, w której służyły do symulowania zagrożeń podczas ćwiczeń. Zależnie od podwieszonych zasobników mogły na przykład udawać nisko lecące przeciwokrętowe pociski manewrujące.
Niezależnie od zachowania możliwości bojowych TA-4F okazały się udanymi samolotami szkolnymi. Na tyle udanymi, że kiedy marynarka zaczęła się rozglądać za nowym wyspecjalizowanym samolotem szkolenia zaawansowanego, który mógłby zająć miejsce TF-9J Cougarów, wybór padł właśnie na dwumiejscowego Skyhawka. W nowej wersji, oznaczonej TA-4J, zdemontowano całe wyposażenie bojowe (tylko niektórym egzemplarzom pozostawiono jedno działko), a jako jednostki napędowej użyto słabszego J52-P6. Dowództwo Szkoleniowe zamówiło 48 egzemplarzy za niecałe 27 milionów dolarów. Pierwszą maszynę w tej wersji oblatano w grudniu 1968 roku i przekazano – wraz z sześcioma kolejnymi egzemplarzami – eskadrze VT-21 „Red Hawks”. Zamówienie przyszło w samą porę, akurat wtedy, kiedy Douglas kończył dostawy samolotów w wersji jednomiejscowej, pozwoliło więc utrzymać linię produkcyjną. Ostatecznie wyprodukowano 277 fabrycznie nowych TA-4J, a także zmodyfikowano do tego standardu aż 130 TA-4F. Tak duże zamówienia pozwoliły też opracować wersje dwumiejscowe dla klientów zagranicznych.
Zwróćmy uwagę, że w tym przeglądzie wersji Skyhawka (na razie tylko amerykańskich) doszliśmy już do 1968 roku. W tym okresie bohater naszego artykułu – z perspektywy US Navy – nie był już rześkim młodzieniaszkiem, ale zażywnym staruszkiem szykującym się do ustąpienia miejsca nowemu pokoleniu. Rozważania o hipotetycznym następcy A-4 ruszyły już około 1960 roku. Z perspektywy czasu wiemy już, że Skyhawk miał przed sobą jeszcze wiele lat służby i odsyłanie go na emeryturę było mocno przedwczesne, ale słowo się rzekło i w 1963 roku ruszył przetarg. Notabene również w 1963 roku Douglas zaproponował wersję oznaczoną wstępnie A-4F (to oznaczenie przeszło potem na „właściwego” A-4F), napędzaną silnikiem Pratt & Whitney TF30 o ciągu maksymalnym aż 51 kiloniutonów. Propozycja nie zyskała zainteresowania.
Ostatecznie zwycięzcą przetargu okazał się LTV A-7 Corsair II, oblatany 26 września 1965 roku i wprowadzony do służby niespełna dwa lata później. O ile jednak marynarka chętnie wprowadzała Corsaira do swoich eskadr, o tyle Korpus Piechoty Morskiej kręcił nosem. Nową maszynę uznano za zbyt ciężką i skomplikowaną, niezdolną do skutecznego działania z prowizorycznych lotnisk w dżunglach czy na wyspach Pacyfiku. Zamiast tego marines postawili na modernizację Skyhawków, której głównym punktem była instalacja mocniejszych silników Pratt & Whitney J52-P408 o ciągu maksymalnym 49,82 kiloniutona. Wprowadzono też między innymi większą kopułkę osłony kabiny, spadochron hamujący i zasilacz do uruchamiania silnika. Pierwszy A-4F przebudowany do nowego standardu A-4M (nazywanego niekiedy „Skyhawk II”) wzniósł się w powietrze 10 kwietnia 1970 roku. W lutym roku następnego pierwsze egzemplarze trafiły do eskadry VMA-324 „Devil Dogs” w Yumie.
W ostatecznym rozrachunku A-4M trafiły do siedmiu eskadr liniowych Korpusu Piechoty Morskiej, czterech eskadr rezerwowych i dwu szkolnych. Kilka egzemplarzy – ze 158 zbudowanych – trafiło też w ręce US Navy. W 1971 roku Skyhawk w wersji A-4M stał się 2500. samolotem tego typu dostarczonym siłom zbrojnym. Osiem lat później ostatni – 2960. – Skyhawk, który zjechał z linii produkcyjnej, także reprezentował wersję A-4M.
Wydawać by się mogło, że wersja oznaczona OA-4M będzie w jakiś sposób pochodną A-4M. Był to jednak potomek innej linii rozwojowej Skyhawka, a litera „M” w obu przypadkach znaczyła po prostu: marines. Udane użycie TA-4F w roli fast FAC, czyli powietrznych stanowisk nawigatorów naprowadzania okazało się udanym eksperymentem, toteż Korpus Piechoty Morskiej zamówił konwersję kolejnych dwudziestu trzech TA-4F do tej roli już w wyspecjalizowanej, a nie prowizorycznej, konfiguracji. Te właśnie maszyny oznaczono OA-4M. Otrzymały one praktycznie całe wyposażenie elektroniczne obecne w A-4M, co oznaczało również instalację „garbu” (który w tym wypadku płynnie przechodził w kopułkę osłony kabiny). Niestety użycie silników J52-P8 zamiast mocniejszych J52-P408 sprawiło, że pod względem osiągów OA-4M wyraźnie odstawały od A-4M.
Pierwszy egzemplarz oblatano w 1978 roku i przekazano go do eskadry H&MS-32. (Headquarters and Maintenance Squadron – Eskadry Sztabowo-Technicznej) w MCAS Cherry Point. W następnej kolejności OA-4M trafiły do eskadr: H&MS-11, -12 i -13. To właśnie OA-4M – które pozostały w służbie pięć miesięcy dłużej niż A-4M – były ostatnimi Skyhawkami w eskadrach liniowych US Marine Corps. Ceremonię pożegnalną zorganizowano w japońskiej bazie Iwakuni 16 lipca 1990 roku. Funkcję OA-4M jako powietrznych stanowisk nawigatorów naprowadzania przejęły F/A-18D, nie wydzielone do osobnych eskadr sztabowych, ale stanowiące organiczny element jednostek bojowych.
Przed Wietnamem…
Skyhawk jest jednym z tych samolotów, dla których wojna wietnamska to w powszechnym postrzeganiu całość jego służby. Ale oczywiście podobnie jak w przypadku innych maszyn, którym przypięto taką łatkę (bodaj najsłynniejszym przedstawicielem tego grona jest F-4 Phantom II), także A-4 zaliczył wiele innych interesujących epizodów. Przyjrzyjmy się więc najpierw służbie naszego bohatera poza Indochinami, a na wojnie wietnamskiej skupimy się w drugiej części artykułu.
Chrzest bojowy Skyhawków przypadł na amerykańską interwencję w tak zwanym kryzysie libańskim w 1958 roku. Prezydent Libanu Kamil Szamun, obawiając się przewrotu wojskowego sterowanego z Moskwy, poprosił o interwencję prezydenta Dwighta D. Eisenhowera. I tak kiedy 15 lipca żołnierze amerykańskiej piechoty morskiej i wojsk lądowych desantowali się na południe od Bejrutu, wsparcie z powietrza zapewniały im Skyhawki. W operacji uczestniczyły dwie eskadry: VA-34 „Blue Blasters” z USS Saratoga (CVA 60) na A4D-1 i VA-83 „Rampagers” z USS Essex (CVA 9) na A4D-2. Obie były też gotowe do użycia broni nuklearnej, ale ryzyko aż takiej eskalacji konfliktu było niewielkie. Później Skyhawki wykonywały loty patrolowe wzdłuż granicy izraelsko-libańskiej. Dwie maszyny z VA-83 zostały lekko uszkodzone przez ostrzał z broni ręcznej. Jako pierwsza dostąpiła tego wątpliwego zaszczytu maszyna podporucznika Butcha Swensona. Oba lotniskowce przebywały we wschodniej części Morza Śródziemnego do 23 sierpnia. Od razu po wygaśnięciu jednego kryzysu Esseksowi rozkazano skierować się przez Kanał Sueski na Daleki Wschód, gdzie już kipiał następny.
Po drugiej stronie Azji Skyhawki po raz pierwszy naprawdę otarły się o wojnę nuklearną – podczas drugiego kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej. Groźba inwazji na resztki Republiki Chińskiej zdopingowała Amerykanów do działania. Nacjonaliści w ekspresowym tempie otrzymali duże dostawy broni, a na wody Cieśniny Tajwańskiej wkroczyła 7. Flota, mająca odstraszyć komunistów, a gdyby to się nie udało – mająca bronić wyspy. W myśl sojuszu zawartego w 1955 roku USA były zobowiązane do obrony Tajwanu, z użyciem broni nuklearnej włącznie. Latem i jesienią 1958 roku, kiedy wydawało się, że Chińska Republika Ludowa może lada dzień rozpocząć inwazję na „zbuntowaną” prowincję, opcję tę w Pentagonie bardzo poważnie rozważano.
Skyhawki stacjonowały na czterech okrętach lotniczych z ośmiu działających na wodach cieśniny w okresie kulminacyjnym kryzysu. Eskadra VA-93 „Ravens” zaokrętowana była na USS Ticonderoga (CVA 14), VA-153 „Blue Tail Flies” na USS Hancock (CV 19), a VA-113 „Stingers” – na USS Shangri‑La (CVA 38). Wszystkie trzy wyposażone były w A4D-1. Tutaj też przybył nasz znajomy z Libanu – Essex ze swoją VA-83 na A4D-2. Zdecydowana większość Skyhawków była wówczas przeznaczona do przeprowadzania uderzeń nuklearnych. Nie ma wątpliwości, że gdyby doszło do inwazji, broń jądrowa byłaby w użyciu od pierwszych chwil wojny o Tajwan.
Wkrótce potem świat stanął w obliczu kolejnego kryzysu mogącego doprowadzić do wojny atomowej, tym razem z Berlinem w tle. Jim Winchester przywołuje wspomnienia porucznika Pata Patricka, który służył wówczas – w 1961 roku – w VA-172 „Blue Bolts” na USS Franklin D. Roosevelt (CVA 42):
Dowódca [którym był w tamtym okresie najpewniej komandor Edward W. Hessel – przyp. ŁG] ustawił lotniskowiec w wejściu do portu w zatoce Suda na Krecie, aby zapewnić ochronę przed wykryciem przez radar oraz atakami ze strony bombowców i okrętów podwodnych. Mocny naturalny wiatr (25 węzłów i więcej) wiał wprost do portu, więc, dowódca planował, że jeśli zostaniemy wezwani do walki, pośle nas w powietrze z lotniskowca stojącego na kotwicy. Wówczas sądziłem, że to cholernie mądry plan. I wciąż tak uważam. Miałem tylko jeden dyżur w kabinie, na prawej katapulcie dziobowej w A4D-2 z 20‑kilotonową Mk. 7 na węźle podkadłubowym (jedynym przystosowanym do użycia broni jądrowej). Spędziłem w kabinie około czterech godzin, gotów wystartować na dany rozkaz, i nachodziły mnie w tym czasie interesujące myśli. Czułem się w pełni przygotowany do wykonania zadania, ponieważ mój cel zaliczał się do najłatwiejszych. Było to lotnisko w Bułgarii, zaledwie 45 mil od granicy z Grecją. Miałbym bardzo krótki dolot do celu od granicy, na małej wysokości, z mnóstwem wzgórz, które utrudniłyby radarom wykrycie i celowanie. Uważałem, że praktycznie nie ma mowy o przechwyceniu przez myśliwce, a także nie obawiałem się, że przy prędkości 500 węzłów na wysokości 100 stóp zdoła mnie trafić artyleria przeciwlotnicza. […] Wiedziałem, że mam umiejętności, aby zrobić to należycie, i determinację, aby dostarczyć bombę na cel, jeśli dostanę taki rozkaz. Tak naprawdę dręczyły mnie wtedy myśli o tym, co się stanie z Europą Zachodnią i USA, jeśli otworzy się nuklearną puszkę Pandory. Wykonałbym swoje zadanie w przekonaniu, że jeśli szybko przeprowadzimy pierwsze uderzenia, szkody w USA i Europie zostaną zminimalizowane.
Nasz udział w kryzysie trwał nie więcej niż półtora dnia […]. Nie miałem cienia wątpliwości, że uda mi się zrzucić bombę na cel i prawdopodobnie nawet wrócę na okręt. Wiele moich celów wiązało się w praktyce z lotem w jedną stronę, ale ten był bułką z masłem.
Równolegle Biały Dom niepokoił się sytuacją na Karaibach. W listopadzie 1960 roku Skyhawki z eskadry VA-106 „Gladiators” na USS Shangri‑La ochraniały wybrzeże Gwatemali i Nikaragui przed komunistyczną partyzantką przenikającą tam z Kuby. Rzecz jasna, nie po raz ostatni Skyhawki miały do czynienia z tą malowniczą wyspą. Już w kwietniu 1961 roku doszło bowiem do jednej z najgłośniejszych kompromitacji Waszyngtonu w okresie zimnej wojny – inwazji w Zatoce Świń.
W ramach przygotowań do operacji marynarka wojenna przemieściła w pobliże Kuby znany nam już USS Essex, noszący wówczas nowy numer burtowy CVS 9, wskazujący lotniskowiec ZOP. W skład jego komponentu lotniczego wchodziła wszakże aż cała jedna eskadra samolotów odrzutowych, zaokrętowana specjalnie na tę okoliczność: VA-34 „Blue Blasters” (którą wcześniej widzieliśmy na pokładzie Saratogi), wyposażona obecnie w A4D-2N. Oprócz tego dziesięć Skyhawków z eskadry VMA-331 „Bumblebees” przebazowano do Guantánamo. Jako że przygotowania do operacji przebiegały w ścisłej tajemnicy, personelowi „Blue Blasters” wyjaśniono początkowo, że eskadra odbędzie ćwiczenia w zakresie zwalczania okrętów podwodnych. Kłamstwo było jednak grubymi nićmi szyte; aby zrobić miejsce dla Skyhawków, Essex odesłał na ląd połowę swoich S2F.
Tuż przed planowanym rozpoczęciem operacji dowódca eskadry, komandor porucznik Mike Griffin, wezwał swoich lotników na odprawę, aby przekazać im jeszcze jeden rozkaz. Waszyngton żądał, aby „Blue Blasters” odbywali loty bojowe nad Kubą bez nieśmiertelników ani jakichkolwiek przedmiotów, które mogłyby umożliwić ustalenie ich tożsamości lub narodowości. Pilotów zamurowało. Długie milczenie przerwał w końcu zastępca Griffina, Jim Forgy. „Nie możemy na to pozwolić – oświadczył. – Jeśli spadniemy, będziemy uznani za piratów albo najemników. Będzie nam groziło rozstrzelanie na miejscu!” Forgy dodał, że jeśli dowódca chce, to może sobie latać bez nieśmiertelników, ale on, Forgy, jako oficer marynarki wojennej, nie zamierza z nich rezygnować. Griffinowi nie wypadało kwestionować rozkazów, ale wyraźnie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Plan operacji w Zatoce Świń – opracowany jeszcze za prezydentury Eisenhowera – został jednak wywrócony na nice po inauguracji Johna F. Kennedy’ego. Skutek był teoretycznie łatwy do przewidzenia, choć wiele tęgich głów w Waszyngtonie tego nie pojmowało: inwazja zakończyła się jednak sromotną klęską (szczegółowo przyjrzymy się jej kiedyś w osobnym artykule). Administracja Kennedy’ego postanowiła się zdystansować od całej sprawy na tyle, na ile było to możliwe. Samoloty amerykańskich sił zbrojnych latały nad plażą nad Zatoką Świń, ale ich piloci mogli tylko biernie się przyglądać i nie udzielili planowanego wsparcia lotniczego siłom inwazyjnym. Nie nawiązali też walki z samolotami kubańskich sił powietrznych, choć wielokrotnie mieli dobrą okazję. Jedyny epizod quasi-bojowy zaliczyła 17 kwietnia para A4D-2N z VA-34. Peter Wyden opisuje tę sytuację następująco.
Podczas patrolu nad wybrzeżem Forgy skontaktował się z nawigatorem naprowadzania, prosząc o zgodę na zbadanie smugi czarnego dymu w odległości ponad 20 mil. Dym nietrudno było dostrzec, w jaskrawym świetle słonecznym widoczność często sięgała aż 40 mil. Zbliżywszy się, Forgy dostrzegł Castrowski [myśliwiec Hawker] Sea Fury siedzący na ogonie [bombowca] B-26 Brygady Kubańskiej. Prawy silnik bombowca płonął. Sea Fury szykowała się do zadania śmiertelnego ciosu.
– Mam tu Sea Fury, która zestrzeliwuje tego B-26 – oznajmił Forgy przez radio. – Proszę o zgodę na działanie.
– Czekaj.
Cisza zdawała się trwać całymi minutami. Forgy cały czas podążał za Sea Fury, lekko z boku, mając nadzieję na odwrócenie uwagi przeciwnika.
– Nie ma zgody – nadeszła w końcu odpowiedź z Esseksa.
Klnąc, na czym świat stoi, Forgy ustawił się kilka metrów od lewego skrzydła znacznie wolniejszej Sea Fury i zaczął „lecieć w formacji” z Kubańczykiem. Skoro nie mógł zestrzelić nieprzyjaciela, mógł przynajmniej spróbować go odstraszyć. Eskortował go skrzydło w skrzydło pewnie ze dwie minuty. W końcu Sea Fury odpuściła i zawróciła w stronę Kuby. Forgy podleciał do bombowca i pokazał uniesiony kciuk, znaczący: „Wszystko okej?”. Pilot bombowca radośnie wyprostował kciuk w górę. Pożar silnika zdawał się przygasać. Udało się zapobiec utracie samolotu bez jednego wystrzału.
Na koniec „Blue Blasters” musieli znieść jeszcze jeden siarczysty policzek: eskadra miała zamalować oznaki przynależności państwowej, numery i insygnia jednostek na swoich płatowcach. Była to zupełnie groteskowa próba utrzymania atmosfery tajemnicy. W tamtych latach Skyhawków jeszcze nie eksportowano, a charakterystyczna sylwetka samolotu była nie do pomylenia, toteż próba ukrycia w ten sposób zaangażowania USA zakrawała na kiepski żart. Od tego rozkazu nie dało się jednak wymigać. „Anonimowe” samoloty wykonały jeszcze kilka lotów rozpoznawczych nad Kubą.
W maju następnego roku eskadra VA-212 „Rampant Raiders” z USS Hancock (CVA 19) udzielała wsparcia pododdziałom piechoty morskiej lądującym w Tajlandii. Pod względem ideologicznym była to kopia operacji libańskiej sprzed czterech lat. Marines mieli wesprzeć rząd tajlandzki obawiający się ofensywy komunistów, w tym wypadku partyzantki Pathet Lao.
W październiku 1962 roku Skyhawki wróciły w pobliże Kuby. Kiedy prezydent Kennedy ustanowił blokadę wyspy, do akcji skierowano aż pięć lotniskowców z zaokrętowanymi eskadrami A-4C. Były to:
- Enterprise (CVN 65) z VA-94 „Shrikes” i VMA-225 „Vagabonds”;
- Essex (CVS 9) z VA-81 „Sunliners”;
- Independence (CVA 62) z VA-72 „Blue Hawks” i VA-86 „Sidewinders”;
- Shangri-La (CVA 38) z VA-46 „Clansmen” i VA-106 „Gladiators”;
- Wasp (CVS 18) z VA-64 „Black Lancers”.
Oprócz tego do portorykańskiej Roosevelt Roads Naval Station przebazowano znaną nam już dobrze eskadrę VMA-331, która nie miała uczestniczyć w blokadzie, ale tylko – w razie wojny – atakować cele na Kubie. Kryzys na szczęście udało się zażegnać.
Podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku niewiele brakowało, a amerykańskie Skyhawki przeprowadziłyby nalot na Izrael. Tak przynajmniej głosi jedna ze znanych wersji wydarzeń. 8 czerwca 1967 roku izraelskie samoloty bojowe i ścigacze torpedowe zaatakowały i niemal zatopiły okręt szpiegowski USS Liberty (AGTR 5). Zginęły 34 osoby z około 300 tworzących załogę. Jak i dlaczego dokładnie doszło do tego ataku, w gruncie rzeczy wciąż nie wiadomo (kolejny temat na artykuł, który kiedyś napiszemy). Izraelczycy ostatecznie przeprosili i wypłacili odszkodowania, tłumacząc się, że uznali Liberty za jednostkę egipską.
Przebieg wydarzeń i procesu decyzyjnego na pokładach dwóch amerykańskich lotniskowców przebywających w regionie – USS Saratoga (CV 60) i USS America (CV 66) – wciąż pozostaje niejasny. Wiadomo, że z Ameriki wystartowały co najmniej cztery A-4C uzbrojone w pociski AGM-12 Bullpup. Według jednej wersji wydarzeń kierowały się na bazę ścigaczy torpedowych w Hajfie i miało to byś uderzenie odwetowe. Inna wersja mówi, iż Amerykanie dali się zwieść Izraelczykom, uznali, że za atak na Liberty odpowiada Kair i zamierzali uderzyć na Kraj Faraonów. Według jeszcze innej start Skyhawków nastąpił jeszcze podczas ataku na Liberty, a samoloty miały udzielić pomocy okrętowi szpiegowskiemu. Tak czy inaczej samoloty były już w powietrzu, kiedy z Waszyngtonu nadszedł rozkaz odwołania operacji.
…i po Wietnamie
1972 rok przyniósł deamerykanizację wojny w Wietnamie. W styczniu 1973 roku walczące strony podpisały tak zwane układy paryskie, które formalnie przynosiły Wietnamowi pokój, ale w praktyce stanowiły jedynie furtkę, przez którą USA mogły wycofać się z wojny, zachowując twarz. Niecałe dwa lata później Północ rozpoczęła wielką ofensywę, która w cztery miesiące doprowadziła do całkowitego rozkładu aparatu państwowego Południa i do upadku Sajgonu. Koniec amerykańskiego zaangażowania w działania zbrojne w Indochinach oznaczał także koniec kariery Skyhawka jako jednego z kluczowych samolotów bojowych amerykańskich sił zbrojnych.
Ale jak w życiu – nie trzeba grać pierwszych skrzypiec, aby być ważnym elementem orkiestry. W Korpusie Piechoty Morskiej kariera wersji A/OA-4M dopiero się rozwijała, ale też miała pozostać karierą czasu pokoju. Maszynom tym, w przeciwieństwie do wcześniejszych wersji, nie dane było nigdy wziąć udziału w działaniach bojowych, mimo że A-4M zdążyły wejść do służby przed wycofaniem się Amerykanów z Wietnamu.
W 1974 roku A-4M przeszły modernizację awioniki. Zainstalowano im wyświetlacze przezierne oraz urządzenia ostrzegające o opromieniowaniu przez radar ALR-45, wprowadzono też całkowicie przeprojektowaną tablicę przyrządów. Wkrótce potem dodano także nową radiostację i system wspomagający użycie uzbrojenia powietrze–ziemia AN/ASB-19 Angle Rate Bombing System (ARBS). W skład tego ostatniego wchodzi kamera telewizyjna zaczerpnięta z bomb Walleye tracker wiązki lasera. Kamerę można było wycelować (za pomocą ekranu umieszczonego na tablicy przyrządów) w obszar kontrastu na obserwowanym celu, natomiast tracker namierzał odbitą od celu wiązkę laserową emitowaną ze wskaźnika (umieszczonego na ziemi lub na innym statku powietrznym). Niezależnie od wybranej metody zasada działania była ta sama – ARBS wskazywał pilotowi optymalne miejsce do zrzucenia bomb. Tak zmodernizowana wersja miała się nazywać A-4Y, jednak ostatecznie plan zmiany oznaczenia zarzucono.
W 1979 roku rozpoczęto także integrację A-4M z pociskiem rakietowym AGM-65 Maverick. Pierwsze odpalenie nastąpiło w czerwcu następnego roku na poligonie w bazie China Lake.
Ostatnią eskadrą liniową latającą na A-4M była VMA-211 „Wake Island Avengers” (do lutego 1990 roku), a ostatnią rezerwową – VMA-131 „Diamondbacks” (do sierpnia 1994 roku).
W marynarce wojennej Skyhawki miały też pełne ręce roboty w eskadrach „mieszanych” (Composite Squadron, oznaczenie „VC”). Były to jednostki do wszystkiego: przenoszenia i odpalania celów pozorowanych (a także sterowania nimi), współpracy z jednostkami obrony przeciwlotniczej (na przykład w kalibracji radarów), szkolenia pilotów, szkolenia nawigatorów naprowadzania czy nawet ćwiczenia walk powietrznych. Dlatego też wszystkie eskadry tego rodzaju stacjonowały tam, gdzie marynarka wojenna miała swoje ośrodki szkoleniowe. Większość z nich rozformowano w latach 90.
Ostatnią amerykańską eskadrą używającą A-4 była właśnie eskadra mieszana – VC-8 „Redtails”, która dostałą swoje pierwsze Skyhawki (w wersji A-4B) już w 1965 roku. Po 1999 roku (kiedy rozformowano przedostatnią eskadrę, VT-7) miała ona na stanie sześć TA-4J i tyleż Sea Kingów. Taki skład jednostki chyba najlepiej dowodzi jej wielorakiego przeznaczenia. O jej ostatnich miesiącach pisze Jim Winchester:
Ogłoszone w kwietniu 2003 roku zamknięcie kontrowersyjnego poligonu na wyspie Vieques zwiastowało koniec VC-8, która stacjonowała w „Roosey Roads” [Roosevelt Roads Naval Station] od 1959 roku. Mimo że oficjalnie jako ostatnia skorzystała z poligonu Vieques eskadra Hornetów, po jej odlocie VC-8 podwiesiła jedną bombę 250‑funtową pod A-4 i zrobiła, co do niej należało.
3 maja 2003 roku pilot VC-8, kapitan Rob „Woodsy” Woods, dostarczył TA-4J 154649, ostatniego Skyhawka w służbie w amerykańskich siłach zbrojnych, do Muzeum Lotniczego Palm Springs. Był to „najsmutniejszy dzień w historii”, jak ujął to inny pilot eskadry. Oficjalna ceremonia wycofania A-4 i rozwiązania eskadry odbyła się w Oceanie 23 sierpnia. Nim do tego doszło, wszystkie Skyhawki z VC-8 zostały przekazane do muzeów albo umieszczone na pustynnym składowisku.
W toku służby Skyhawk cieszył się powszechną sympatią pilotów (zwłaszcza w późniejszych wersjach) i uchodził za jeden z najbezpieczniejszych samolotów w całym amerykańskim arsenale. Aby jednak dobrze zrozumieć, co to znaczy „najbezpieczniejszy”, trzeba przywołać najpierw kilka liczb dla kontekstu. Jeszcze w 1954 roku amerykańska marynarka wojenna straciła w wypadkach 776 samolotów i śmigłowców. Innymi słowy: średnio 2,1 maszyny dziennie. Dla porównania: podczas wojny wietnamskiej w okresie od stycznia 1964 do września 1973 roku amerykańskie siły zbrojne straciły 9351 samolotów i śmigłowców, co dawało średnio 2,2 statku powietrznego dziennie. Dlatego nie jest przesadą stwierdzenie, iż rok 1954 był dla US Navy niczym rok na wojnie. Jak ujmuje to Jim Winchester, „niektóre eskadry miały odsetek strat, którego nie powstydziłaby się japońska jednostka Kamikaze”.
Po tym fatalnym roku marynarka zaczęła się powoli odbijać od dna. Do służby zaczęły wracać zmodernizowane lotniskowce typu Essex i Midway z dwuosiowymi (ukośnymi) pokładami lotniczymi. Teraz pilotowi, który nie złapał liny hamującej, nie groziło staranowanie maszyn ustawionych na dziobie (ani poważne uszkodzenie własnego samolotu na barierze bezpieczeństwa), mógł po prostu znów wznieść się w powietrze i spróbować po raz kolejny. Sprawniejsze katapulty redukowały zaś ryzyko zakończenia startu w odmętach oceanu tuż przed dziobem własnego okrętu. Równolegle udoskonalono pierwsze urządzenie wspomagające podejście do lądowania, oparte na wklęsłym zwierciadle kontrolowanym żyroskopowo (był to protoplasta współczesnego optycznego systemu lądowania). Pierwotnie zakładano, że mechanizm ten pozwoli zrezygnować z czynnika ludzkiego, czyli LSO – człowieka przekazującego pilotowi instrukcje. W końcu jednak okazało się, iż LSO jest potrzebny, tyle że zamiast machać paletkami i w ten sposób wydawać pilotowi rozkazy, stał się operatorem systemu sygnalizującego.
Drugim przełomem obok skośnych pokładów był NATOPS – Naval Air Training and Operating Procedures Standardization, czyli zestaw reguł ujednolicających procedury stosowane w lotnictwie marynarki wojennej, zarówno w zakresie szkolenia, jak i w zakresie bieżącej obsługi statków powietrznych. Zanim NATOPS wszedł w życie w 1961 roku, praktycznie każda eskadra opracowywała własne standardy, a bywało nawet, że na własną rękę pozyskiwała części zamienne. I tak pilot, który trafiał do innej eskadry, mógł w skrajnych wypadkach znaleźć się w samolocie z innymi przyrządami w kabinie. Oczywiście nikt by go nie zaskakiwał taką zmianą, ale „wiedzieć” to jedno, a „pamiętać w sytuacji krańcowo stresowej” to zupełnie inna sprawa.
Niemniej wszystkie te zmiany na lepsze musiały okrzepnąć, toteż jeszcze przez wiele lat straty utrzymywały się na poziomie, który z dzisiejszej perspektywy wydaje się zatrważający. Eskadra VA-172 „Blue Bolts” podczas rejsu operacyjnego na lotniskowcu USS Franklin D. Roosevelt (CVA 42) w 1959 roku straciła sześć z dwunastu samolotów i czterech z szesnastu pilotów. W tym samym roku VA-72 „Blue Hawks” z USS Independence (CVA 62) straciła dwanaście samolotów i sześciu pilotów.
Służba na lotniskowcu jest oczywiście z samej swojej natury bardziej niebezpieczna niż służba na lądzie, nawet jeśli porównujemy samoloty tego samego typu. Dość wspomnieć, że dwa lata temu F/A-18E Super Hornet z eskadry VFA-211 „Fighting Checkmates”, niewłaściwie zabezpieczony na pokładzie lotniskowca USS Harry S. Truman (CVN 75), został zdmuchnięty do Morza Śródziemnego przez sztormowy wiatr.
A-4E BuNo 151022 z VA-56 „Champions” również skończył w morskich odmętach, ale sytuacja miał dużo poważniejsze konsekwencje. Do wypadku doszło 5 grudnia 1965 roku, dokładnie miesiąc po wyjściu w morze z filipińskiej zatoki Subic. Feralna maszyna podczas przetaczania z hangaru na lotniskowcu Ticonderoga stoczyła się za krawędź podnośnika numer 2 i wpadła do wody. Siedzący w kabinie pilot, podporucznik Douglas M. Webster, nawet się nie zorientował, że coś jest nie w porządku, dopóki nie poczuł, że spada. Technicy pokładowi dawali mu znaki nakazujące załączyć hamulce (przedramiona skrzyżowane nad głową), ale pilot był skupiony na przyrządach w kabinie. BuNo 151022 upadł kołami do góry i szybko zatonął, zabierając na dno nie tylko Webstera, ale też podwieszoną pod kadłubem bombę termojądrową B43. Cała trójka spoczęła na głębokości blisko 5 tysięcy metrów, około 60 mil morskich od japońskiej wysepki Kikaijima w archipelagu Riukiu. Bomba wciąż gdzieś tam leży. Pentagon przyznał, że doszło do takiego wypadku, dopiero w 1989 roku, a i tak początkowo utrzymywał, że bomba leży aż 500 mil od lądu.
A niektóre samoloty po prostu miały kolosalnego pecha. 1 maja 1980 roku w MCAS Cherry Point AV-8A Harrier (BuNo 159242) z VMA-231 „Ace of Spades” rozbił się podczas startu pionowego. Kiedy uderzył o ziemię, natychmiast zaczął płonąć, ale bynajmniej nie pozostał w miejscu – silnik wciąż działał i pchnął maszynę w stronę hangaru eskadry zabezpieczenia technicznego (SOES), a następnie w stronę parkingu. Przy hangarze Harrier zahaczył o stojącego tam OA-4M (BuNo 154336), po czym zniszczył około dwudziestu samochodów na parkingu. Skyhawk został uszkodzony na tyle poważnie, iż nie nadawał się do remontu. Pilot Harriera niestety zginął.
Opisawszy ten kontekst, możemy powiedzieć, iż na przestrzeni lat co najmniej 56 ze wszystkich 165 A4D-1 (A-4A) zostało zniszczonych w wypadkach – niemal dokładnie jedna trzecia. Ze 178 A-4M – 36 (jedna piąta). Trzeba także zwrócić uwagę, iż A-4M rzadko stacjonowały na lotniskowcach, co z natury rzeczy czyniło ich służbę bezpieczniejszą (na wojnę nie trafiły ani jedne, ani drugie).
W okresie powietnamskim największą zasługą Skyhawków była praca w roli samolotów szkolenia zaawansowanego. Przez trzydzieści lat każdy przyszły pilot marynarki wojennej i piechoty morskiej miał do czynienia z TA-4J. Łącznie flota Skyhawków Dowództwa Szkoleniowego wylatała ponad 2 miliony godzin i wykonała 71 100 lądowań pokładowych w toku ponad 1,6 miliona samolotolotów. Liczby te przełożyły się na wyszkolenie 11 370 pilotów. To na tych samolotach kursanci uczyli się już nie tylko latać (podstawy rzemiosła lotniczego mieli opanowane po szkoleniu wstępnym), ale także walczyć.
Pierwsi kursanci zakończyli szkolenie na TA-4J w eskadrze VT-21 „Red Hawks” po kwalifikacjach lotniskowcowych na USS Wasp (CVS 18) we wrześniu 1969 roku. Ostatni – dokładnie trzy dekady później na USS George Washington (CVN 73). Operacje lotnicze z pokładu lotniskowca były ostatnią fazą szkolenia na Skyhawkach. Jim Winchester pisze o szkoleniach lotniskowcowych tak:
zaczynały się od lotu trzech uczniów prowadzonych przez instruktora w stronę lotniskowca na Zatoce Meksykańskiej. Od 1962 do 1991 roku był to zazwyczaj USS Lexington (AVT 16), okręt typu Essex przyjęty do służby w 1943 roku. Bez dwóch zdań Lady Lex nie była dużym lotniskowcem jak na współczesne standardy, ale dla Skyhawków wystarczała aż nadto. Niemniej uczniów zawsze zaskakiwało to, jak mała się wydaje podczas podejścia do lądowania. „Jak znaczek pocztowy” – tak powszechnie mówiono. Po wleceniu w krąg z prędkością 300 węzłów [370 km/h] na wysokości 800 stóp [240 metrów] pilot zwalniał do prędkości podejścia (130 węzłów) oraz wysuwał podwozie, klapy i hak. Około mili od burty okrętu zaczynało się dla ucznia pierwsze prawdziwe podejście do lądowania na lotniskowcu. Prowadziło ono – jeśli wszystko poszło dobrze – do wyhamowania przez linę hamującą na pokładzie owego „znaczka pocztowego”.
Zachwyt i ulga towarzyszące pierwszemu „chwytowi” często były tak przemożne, iż uczeń zapominał podnieść hak i zmniejszyć ciąg. Musiały mu o tym przypomnieć sygnały dawane przez obsługę pokładową. Następnie był kierowany na katapultę, aby przeżyć swoje pierwsze wystrzelenie.
W gruncie rzeczy pierwszy strzał z katapulty był jeszcze bardziej pamiętnym doświadczeniem niż pierwsze lądowanie. TA-4 był ostatnim samolotem amerykańskiej marynarki wojennej używającym do startu „uzdy”, która łączyła haki w komorach podwozia z czółenkiem katapulty. Kiedy samolot był bezpiecznie zaczepiony, uczeń dawał maksymalny ciąg, łapał za uchwyt katapultowy [co zapobiegało przypadkowemu poruszeniu dźwigni przepustnicy], salutował oficerowi katapultującemu i „wyciskał czarny sok z drążka sterowego”, a 16 tysięcy funtów [7260 kilogramów] ciśnienia pary dawało mu kopa w tył i przyspieszało Skyhawka od zera do 130 węzłów w dwie sekundy”. Jak powiedział jeden pilot, „za pierwszym razem wyciska człowiekowi powietrze z płuc. Naturalną reakcją jest krzyczeć. Ja krzyczałem podczas pierwszych dziesięciu moich startów z katapulty.
A skoro o nauce walki mowa… Gdyby ten artykuł był drukowany, poprosilibyśmy teraz Czytelników, aby wyobrazili sobie pewną słynną scenę z pewnego słynnego filmu. Ale ponieważ jesteśmy w internecie, nie ma co sobie wyobrażać. Oto ta scena.
Dawna Szkoła Uzbrojenia Myśliwskiego Marynarki Wojennej, powszechnie zwana TOPGUN, dzięki filmowi z Tomem Cruise’em w roli głównej stała się ikoną popkultury, a wraz z nią – myśliwiec F-14 Tomcat. W zestawieniu z tą ogromną maszyną (z rozłożonymi skrzydłami F-14 ma rozpiętość prawie 2,5 raza większą niż Skyhawk) bohater niniejszego artykułu wręcz ginął. Relegowany na drugi, albo i trzeci, plan, Skyhawk w ogóle nie wyglądał na to, czym naprawdę był: filar TOPGUN.
Program ten powszechnie kojarzony jest z wojną wietnamską i z tym, jak kiepsko w jej trakcie amerykańscy piloci radzili sobie z manewrowymi walkami powietrznymi na małym dystansie. Skojarzenie jest słuszne, ale łatwo spotkać się z przekonaniem, jakoby TOPGUN narodził się dopiero po wojnie. W rzeczywistości Szkoła Uzbrojenia Myśliwskiego Marynarki Wojennej narodziła się z inspiracji szefa operacji morskich admirała Thomasa Moorera już w 1969 roku. Jej pierwszym dowódcą został komandor podporucznik Dan Pedersen, który osobiście dobrał pierwszych ośmiu instruktorów. Wówczas szkoła była jedynie pododdziałem eskadry VF-121 „Peacemakers”, latającej na Phantomach II i działającej jako jednostka uzupełnieniowa (z tego względu była największą eskadrą w całej US Navy). Pierwsi absolwenci kursu zdążyli jeszcze wziąć udział w wojnie wietnamskiej i praktycznie od razu dowiedli, że koncepcja ma sens i warto ją dalej rozwijać.
Wkrótce szkoła miała się wybić na niezależność i otrzymać pierwsze Skyhawki, ale użycie maszyn tego typu do szkoleń w zakresie walki powietrznej ma dużo dłuższą historię niż TOPGUN. Już w 1967 roku eskadra przeszkolenia operacyjnego VA-126 „Fighting Seahawks” z Miramar została przemianowana na VF-126 i przeznaczona do zadań Dissimilar Air Combat Training, czyli ćwiczenia walk powietrznych między niepodobnymi przeciwnikami. W rzeczywistości to określenie – dissimilar – kryje w sobie dużo więcej niż jedynie walkę między samolotami różnych typów. Piloci odpowiedzialni za DACT mają przede wszystkim, na tyle, na ile to możliwe, symulować taktykę walki oczekiwanego nieprzyjaciela. Właśnie dlatego Skyhawk tak dobrze nadawał się do tej roli. Szybki samolot może zwolnić, a zwrotny samolot może wykonywać łagodniejsze manewry, ale w drugą stronę udawać się nie da. A że walki są symulowane i takie też jest uzbrojenie, Skyhawk może latać „goły” i albo wykorzystywać swoją prędkość i zwrotność do maksimum, albo też obniżyć je wedle potrzeb. Jest też mały, a jego silnik mało dymi, więc najzwyczajniej trudno go dostrzec.
TOPGUN nadało tej formie szkolenia bardziej usystematyzowany kształt. Skyhawki, które trafiły do szkoły, reprezentowały wersje A-4E i A-4F, ale zmodyfikowane – maksymalnie odciążone i na ogół wyposażone w mocniejszy silnik J52-P408. Nazywano je w związku z tym Super Echo (A-4E) lub Super Fox (A-4F), lub też zbiorczo: Mongoose (mangusta). Z biegiem lat nadawano im coraz bardziej frymuśne malowania, mające przywodzić na myśl konkretnych albo wymyślonych przyszłych nieprzyjaciół, nie tylko Związek Sowiecki (a później Rosję), ale także Chiny, Iran, Irak, Jugosławię czy Koreę Północną.
W ramach rozwoju koncepcji DACT powołano szereg eskadr „Adwersarzy” (w siłach powietrznych eskadry pełniące tę samą funkcję to „Agresorzy”) latających na Skyhawkach. Były to: VF-43 i VFC-13 w NAS Oceana, VA-127 w NAS Lemoore i NAS Fallon, a także VF-45 oraz pododdziały VF-101 i VF-171 w NAS Key West.
Przyszłość TOPGUN stanęła pod znakiem zapytania w 1973 roku. Niemal wszystkie A-4E należące do szkoły przekazano Izraelowi, którego flota Skyhawków właśnie ulegała dramatycznemu przetrzebieniu w trakcie wojny Jom Kipur. Wspomniany wyżej Dan Pedersen pisze, że kiedy ówczesny dowódca TOPGUN, komandor Ronald McKeown, dostał w pewien piątek (zapewne 12 października) rozkaz przygotowania maszyn, technicy „spędzili cały weekend, przemalowując je w izraelskie oznaczenia i kamuflaż”. Izraelczycy przybyli po odbiór w poniedziałek. Kurs, który wówczas trwał, udało się jeszcze dokończyć bez przeszkód, ale ten zaplanowany na rok 1974 trzeba było odwołać. Gdyby nie talenty administracyjne McKeowna, niewykluczone, że samodzielna szkoła TOPGUN przestałaby istnieć.
Te same zalety, które uczyniły ze Skyhawka doskonały samolot dla TOPGUN, zwróciły też uwagę prywatnych przedsiębiorstw oferujących wyspecjalizowane usługi lotnicze. W Europie działalność taką z użyciem A-4 jako jedna z pierwszych rozpoczęła firma Flight Systems wchodząca w skład koncernu BAE Systems. Cztery jej A-4N, odkupione od Izraela, jesienią 2001 roku trafiły do niemieckiego Fliegerhorst Wittmundhafen, gdzie były używane do szkolenia pilotów Luftwaffe, między innymi jako holowniki celów latających. Regularnie przybywały też na poligon lotniczy Decimomannu na Sardynii, aby ćwiczyć z pilotami z innych krajów NATO.
W 2014 roku Luftwaffe postanowiła powierzyć to samo zadanie kanadyjskiej spółce Discovery Air Defence Services, również posiadającej A-4N pochodzące z Izraela, chociaż zmodernizowane (wyposażono je między innymi w „szklany kokpit” i w pokładowy radiolokator klasy AESA). W 2021 roku kontrakt w tej sprawie przedłużono do roku 2027, z tą tylko różnicą, że firma nie nazywa się już Discovery Air Defence Services, ale Top Aces.
W połowie drugiej dekady XXI wieku także w Stanach Zjednoczonych zaczynało kwitnąć przekonanie, iż użycie cywilnych „Agresorów” (czy też „Adwersarzy”) może być dobrym sposobem na racjonalizację budżetu. Dzięki zaangażowaniu prywatnych samolotów piloci sił powietrznych mogą skoncentrować się na podnoszeniu własnych umiejętności, a nie na odgrywaniu celów dla innych. Również resurs płatowców zostanie w ten sposób wykorzystany na bardziej potrzebne cele niż rola oponentów w symulowanej walce powietrznej.
Zakrojony na ogromną skalę program ADAIR, który miał trwać dziesięć lat, kosztować 6,4 miliarda dolarów i doprowadzić do ustanowienia kursów w dwunastu bazach. Udało się zrealizować niespełna połowę tych zamierzeń (co zdaniem niektórych analityków i tak należy uznać za sukces), ale w ramach przygotowań firmy takie jak Top Aces zaczęły rozbudowywać i modernizować swoje floty. Szczególną popularnością cieszyły się hiszpańskie Mirage’e F1, które nie tylko były jeszcze relatywnie nowoczesne, ale też jako wyspecjalizowane samoloty myśliwskie świetnie się nadawały do przewidywanych zadań. Z czterech podmiotów, które przystąpiły do programu ADAIR – Airborne Tactical Advantage Co., TAC Air, Top Aces, Draken International – ostatnie dwie mają w swoich flotach Skyhawki. Draken odkupił swoje maszyny od Nowej Zelandii.
Pionierem w tej branży było założone w 1993 roku przedsiębiorstwo Advanced Training Systems International (ATSI), założone przez komandora Larry’ego Pearsona, dowódcę zespołu pokazowego Blue Angels w sezonach 1985 i 1986. ATSI pod koniec ubiegłego tysiąclecia również kupiła izraelskie Skyhawki, które następnie doprowadzono do standardu odpowiadającego maszynom używanym przez amerykańską marynarkę wojenną. Pearsonowi zależało przede wszystkim na dwumiejscowych TA-4J, ale Izraelczycy nie zgodzili się na zawarcie transakcji, jeśli ATSI nie kupi też dziesięciu jednomiejscowych A-4N. Może dobrze się stało, bo dla jednego z tych A-4N pierwszym zadaniem było… zagrać w filmie. Konkretnie: w poniższej scenie z Sumy wszystkich strachów.
Na stateczniku pionowym widać numer 261. To część faktycznej rejestracji tego egzemplarza: N261WL. Oznacza to, że w filmie wystąpił BuNo 159533, który w izraelskim lotnictwie nosił numer taktyczny 413.
Oczywiście później ATSI wykonywała też „poważniejsze” zadania. Współpracowała nie tylko z marynarką wojenną, ale też z wojskami lądowymi w ramach programu walki radioelektronicznej „Big Crow”. Zlecono jej również szkolenie pilotów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich mających służyć na samolotach bojowych F-16 Block 60. Jeden A-4N został potem wydzierżawiony francuskiej firmie AVDEF, świadczącej podobne usługi na rzecz tamtejszej marynarki wojennej. W 2013 roku ATSI została wchłonięta przez Discovery Air Defence Services, czyli obecną firmę Top Aces. Pozyskane w ten sposób Skyhawki są właśnie tymi, które obecnie służą w Wittmundhafen.
Blue Angels
Na zakończenie tej części artykułu musimy przyjrzeć się jeszcze jednemu polu działalności Skyhawków – w składach zespołów pokazowych. „Zespołów”, bo było ich więcej niż jeden. Już w 1957 roku komandor porucznik R.L. Cormier zaczął organizować w bazie Miramar właśnie taką ekipę ze składu eskadry VA-113 „Stingers”, latającej wówczas na A4D-1. Podopieczni Cormiera nazwali się „Albino Angels”, ich samoloty były bowiem – w przeciwieństwie do lśniąco granatowych maszyn Blue Angels – szaro-białe. Jedyną zmianą wskazującą na ich przeznaczenie był błękitny pas ciągnący się od nosa do szczytu statecznika pionowego. Niestety Albino Angels wystąpili przed publicznością tylko na jednej imprezie lotniczej: 9 i 10 sierpnia 1957 roku w Miramar. Zapisali się jednak w historii jako jedyny zespół akrobacyjny, który startował do występów z pokładu lotniskowca.
W czasach Cormiera Blue Angels latali na Pantherach i Cougarach. Te ostatnie uchowały się aż do 1968 roku. W sezonie pokazowym 1969 roku zespoły amerykańskich sił powietrznych (Thunderbirds) i marynarki wojennej (Blue Angels) zostały wyposażone w najpotężniejsze wówczas samoloty bojowe świata – F-4 Phantomy II. Minęły jednak kolejne cztery lata i kryzys naftowy roku 1973 sprawił, że utrzymywanie takiego symbolu wspaniałości sił zbrojnych stało się zbyt kosztowne. Thunderbirds przesiedli się na szkolno-treningowe T-38 Talony, a Blue Angels skorzystali z wycofywania Skyhawków z eskadr liniowych.
Notabene już w 1967 roku pojawiły się plany wprowadzenia Skyhawków do służby w Blue Angels w miejsce Tigerów. Wtedy jednak nowoczesne maszyny uderzeniowe były bardziej potrzebne na polu walki w Wietnamie aniżeli na pokazach lotniczych w kraju. Tymczasem partia wczesnych F-4J Phantomów II dostarczona bez pokładowych stacji radiolokacyjnych nie nadawała się do wysłania na wojnę, toteż równie dobrze można było je wykorzystać do dawania uciechy ludności i promowania coraz bardziej niepopularnego werbunku do sił zbrojnych. Natomiast w roku 1973, jak już widzieliśmy, kariera Skyhawków w eskadrach liniowych marynarki wojennej dobiegała końca. Gdyby nie one, zespół prawdopodobnie musiałby zawiesić działalność.
Kilka lat wcześniej niektóre samoloty w wersji A-4F przeszły modernizację „Super Fox”, obejmującą przede wszystkim wymianę silnika J52-P8A o ciągu 37,8 kiloniutona na mocniejszy J52-P408, dający aż 49,82 kiloniutona (co wymuszało kolejne powiększenie wlotów powietrza do silnika). Nie zyskała ona wówczas szerszego zainteresowania w marynarce wojennej, której proponowano Super Foksy jako „Adwersarzy”. Ale nie dało się nie zauważyć, że radykalnie poprawiony stosunek ciągu do ciężaru uczynił z tak zmodyfikowanych Skyhawków wręcz idealne maszyny pokazowe.
Teraz pomysł ten odkurzono. Osiem wczesnych A-4F wybranych dla Blue Angels trafiło do Palmdale, aby przejść modernizację do standardu Super Fox. Oprócz wymiany silnika obejmowała ona także usunięcie garbu i działek. Wprowadzono także inne zmiany, specjalnie pod kątem występów przed publicznością. Najważniejszą z nich było zablokowanie slotów w pozycji zamkniętej. Miało to zapobiec ich samoczynnemu otwarciu, zwłaszcza asymetrycznemu, podczas lotu z niską prędkością (sloty automatyczne są poruszane przez ciśnienie powietrza działające na płat). W ciasnych formacjach stosowanych przez Blue Angels mogłoby to mieć tragiczne skutki. Wprowadzono także spadochron hamujący i drabinkę dla pilota – jedno i drugie z myślą o występach na małych cywilnych lotniskach. Ściśle pod kątem lotów pokazowych zamontowano nową pompę paliwa, zapewniającą dodatkowe trzydzieści sekund lotu do góry nogami, oraz, rzecz jasna, wytwornicę dymu.
Standardowo zespół występował (i wciąż występuje) w składzie sześciu maszyn jednoosobowych, noszących numery od 1 do 6. Oprócz tego miał do dyspozycji jeden samolot dwumiejscowy – TA-4J. W drodze z jednej imprezy na drugą latał nim komentator zespołu, natomiast w czasie pokazów maszyna ta służyła jako rezerwowa na wypadek usterki w którymś Skyhawku z podstawowej szóstki. Na co dzień zespół mógł też używać TA-4J do urządzania przejażdżek dla VIP-ów. Na przestrzeni lat Blue Angels stracili w wypadkach cztery Skyhawki.
Do 1986 roku – kiedy Blue Angels przesiedli się na F/A-18A – w składzie zespołu latało łącznie osiemnaście A-4F, ale tylko jeden „firmowy” TA-4J. Jeżeli potrzeba było zapasowej maszyny dwumiejscowej, pożyczano ją doraźnie z jednostek szkolnych. Jako że nie było sensu przemalowywać ich w barwy Blue Angels, pozostawiano im standardowe białe malowanie, co zyskało im przydomek „Casper” (na cześć kreskówkowego duszka). Obecnie, gdy Blue Angels latają na Super Hornetach, mają dwa samoloty dwumiejscowe, właśnie po to, aby jeden był zapasowy, a drugi był zapasowym dla zapasowego.
Koniec części pierwszej.
Bibliografia zbiorcza będzie umieszczona w części drugiej
Pingback: Recenjza gry Night Crows 2024()