Ostatnie dwa miesiące to czas stałego wzrostu napięcia między Turcją i Grecją wokół złóż ropy i gazu na wschodzie Morza Śródziemnego. Równocześnie odżywają niezażegnane spory z dawnych lat, obie strony prężą muskuły, a w czerwcu do mediów przedostała się informacja, że Turcja opracowała plan możliwej inwazji na Armenię i Grecję. Innymi słowy: państwo NATO dopuściło możliwość interwencji zbrojnej na terytorium sojusznika.

Coraz bardziej osamotniona w NATO Turcja, aspirująca od czasów nieudanego puczu w 2016 roku do roli najmocniejszego gracza w basenie Morza Śródziemnego, prowadzi aktywną politykę zagraniczną. Nie zamierza wyciszać konfliktu z Atenami i zapowiada budowę okrętów lotniczych, które nie tylko zapewnią projekcję siły na spornych wodach, ale także pozwolą reagować na inne konflikty w regionie. Recep Tayyip Erdoğan zapowiedział, że turecka marynarka potrzebuje trzech lotniskowców, aby zapewnić realizację celów politycznych i uzyskać potencjał odstraszania na morzu.

Na morzu, ale pod górkę

„Turcja jest jednym z dziesięciu krajów, które mogą projektować i produkować własne okręty”, oświadczył Erdoğan. Ankara ma być świadoma tego, że nie ma ani minuty do stracenia. Są to jednak zaskakujące deklaracje, jeśli wziąć pod uwagę postępy prac nad lotniskowcem lekkim TCG Anadolu (L-400), który w praktyce i tak jest „tylko” wielozadaniowym okrętem desantowym, do tego opartym na hiszpańskim – a nie tureckim – projekcie okrętu Juan Carlos I. Czy więc jest to jedynie czcze gadanie? Czy jednak Realpolitik i cel będący w zasięgu tureckiego przemysłu stoczniowego?

4 maja 2019 roku pierwszy turecki (prawie) lotniskowiec Anadolu został zwodowany w stoczni Sedef Gemi İnşaatı w Tuzli opodal Stambułu. Wodowaniu nie przeszkodził pożar, do którego doszło kilka dni przed ceremonią. W lutym 2020 roku okręt odholowano za pomocą czterech holowników do mniejszego basenu portowego na próby stoczniowe. Potrwają one do końca roku. Zapowiedziano, że marynarka odbierze okręt jeszcze w 2020 roku, co w porównaniu z pierwotnymi założeniami oznaczać będzie przyspieszenie o rok.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie rzeczywistość. Ideę tureckiego lotniskowca zakłócił konflikt ze Stanami Zjednoczonymi, które sprzeciwiły się pozyskaniu systemów przeciwlotniczych S-400. W lipcu oficjalnie wykluczono Turcję z programu F-35 – zarówno z możliwości przyjęcia maszyn do służby, jak i z udziału w ich produkcji. Tym samym przeszedł do historii zamiar pozyskania szesnastu samolotów wielozadaniowych krótkiego startu i pionowego lądowania F-35B. Anadolu miał przenosić dwanaście maszyn w ramach mieszanego samolotowo-śmigłowcowego komponentu lotniczego.

Teraz jednak Türk Deniz Kuvvetleri będzie mogła umieścić na pokładzie swojego największego okrętu jedynie komponent śmigłowcowy (głównie S-70B-28 Seahawki i świeżo odebrane CH-47F Chinooki, ale także uderzeniowe T-129 ATAK), ewentualnie uzupełniony dronami bojowymi Bayraktar TB2. Pojawiały się informacje, że Turcy chcieliby kupić pionowzloty MV-22 Osprey, ale trudno oczekiwać, aby w obecnej sytuacji Waszyngton był przychylnie nastawiony do takiej transakcji.

Żołnierze tureckiej piechoty morskiej wsiadają do amerykańskiego MV-22 na pokładzie USS Kearsarge (LHD 3).
(US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Tyler Preston)

Obecny układ spraw międzynarodowych wskazuje, że Turcja nie ma cienia szans na pozyskanie w krótkim czasie samolotów przystosowanych do pełnienia służby na okręcie takim jak Anadolu. Powód jest bardzo prosty: poza F-35B nie istnieje żaden taki samolot. Oczywiście w grę wchodzą Harriery – już kilka lat temu pojawiły się doniesienia, że Ankara ma apetyt na samoloty tego typu – ale są to maszyny używane i przestarzałe. Do tego trzeba by je pozyskać w Stanach Zjednoczonych (toteż po raz kolejny wracamy do napiętych stosunków na linii Waszyngton–Ankara), Hiszpanii czy we Włoszech.

Brutalna rzeczywistość sprowadza marynarkę wojenną Turcji na ziemię, czy raczej na powierzchnię morza. Jedna z wersji przyszłościowego tureckiego samolotu bojowego TF-X ma być przystosowana do bazowania na lotniskowcu, ale ambitny program budowy myśliwca wielozadaniowego częściej stoi w miejscu, niż postępuje naprzód. Pierwotny harmonogram zakładał wykonanie dziewiczego lotu w 2023 roku. Obecnie zakłada się, że prototyp wystartuje w 2025 lub 2026 roku. Potem zapewne czeka go długa droga do wprowadzenia do służby. Produkcja seryjna ruszy nie wcześniej niż na początku lat trzydziestych, o ile w ogóle.

Bat na Grecję?

Ostatnie zuchwałe poczynania Ankary na Morzu Śródziemnym mogą być początkiem nowego wyścigu zbrojeń w regionie Morza Śródziemnego. Głównym rywalem będą oczywiście Ateny, które postawiły na zbliżenie z Francją. Tamtejsza minister sił zbrojnych Florence Parly przedwczoraj potwierdziła, że Grecy są zainteresowani pozyskaniem samolotów bojowych Dassault Rafale – zarówno fabrycznie nowych, jak i używanych z zapasów Armée de l’Air.

Nie ulega wątpliwości, że Turcja chce mieć okręty nadające się do wykonywania szerokiego spektrum działań na różnych teatrach i w operacjach innych niż wojna. Chce mieć też lotniskowiec, który pozwoli na prowadzenie działań wojennych i projekcję siły w regionie. Jeśli bowiem dojdzie do starcia z Grecją na większą skalę, niemal na pewno dojdzie do niego na Morzu Śródziemnym i ponad jego wodami. Nawet jeden lotniskowiec (wyposażony w F-35B) dałby tureckiej marynarce długie ramię, pozwalające kontrować Greków na akwenach odległych od baz lotniczych obu krajów. Trzy okręty tej klasy, zabierające kilkanaście F-35B każdy i należycie użyte podczas wojny, zapewniłyby Turkom panowanie na morzu w razie otwartego konfliktu z Grecją.

Co więcej, trzy lotniskowce pozwoliłyby też na projekcję hard power w odleglejszych regionach Śródziemnomorza – u brzegów Izraela i Egiptu, który popiera inną niż Ankara stronę w libijskiej wojnie domowej. W lipcu poświęciliśmy tej kwestii osobny artykuł: Egipt i Turcja w Libii. Coraz bardziej realna groźba konfrontacji. Ale plany budowy potęgi morskiej nie kończą się na Morzu Śródziemnym.

Turcy dają do zrozumienia, że chcieliby mieć lotniskowce zdolne do działania jednocześnie na Morzu Egejskim i Czarnym, zamierzają nawet posyłać je na wody Oceanu Indyjskiego, a nawet dalej – na Atlantyk. Do tego jednak bardzo długa droga. Nie ma jednak wątpliwości, że są to populistyczne zabiegi, niemające nic wspólnego z rzeczywistością. Lata dwudzieste upłyną na deklaracjach budowy lotniskowców z prawdziwego zdarzenia. W najbliższej przyszłości Turcję będzie stać jedynie na budowę okrętów zaliczanych do klasy wielozadaniowych desantowców. Brak rodzimego know-how w zakresie budowy lotniskowców, brak możliwości jego zdobycia (chyba że samodzielnie, kosztem gigantycznych nakładów finansowych) i wreszcie brak wielozadaniowych samolotów bojowych pogrzebią wizję polityki odstraszania na morzu.

Przeczytaj też: David Galula – Clausewitz wojny przeciwpartyzanckiej

Hürriyet