Minęły już blisko dwa lata od wypadku okrętu podwodnego USS Connecticut (SSN 22) typu Seawolf. Dwa dni temu wreszcie wprowadzono go do suchego doku w stoczni marynarki wojennej Puget Sound w Bremertonie w stanie Waszyngton. Oznacza to początek zasadniczego remontu jednostki, który potrwa co najmniej dwa i pół roku.

Przypomnijmy: Connecticut 2 października wszedł w zbocze góry w głębinach Morza Południowochińskiego. Jedenastu członków załogi (standardowo liczącej 116 osób) zostało rannych, ale ich obrażenia nie zagrażały życiu. Nie stwierdzono też żadnych uszkodzeń w przedziale reaktora.

Szef 7. Floty, wiceadmirał Karl Thomas, zdjął komandora porucznika Camerona Aljilaniego ze stanowiska dowódcy okrętu i komandora podporucznika Patricka Cashina ze stanowiska zastępcy dowódcy. Usunięty został także chief of the boat, czyli najstarszy stopniem podoficer na okręcie – Cory Rodgers. Te trzy stanowiska na amerykańskich okrętach są określane mianem Wielkiej Trójki. Jej zbiorowa dymisja sugerowała, że do wypadku doprowadziły poważne uchybienia proceduralne albo że ktoś na bardzo wysokim szczeblu znalazł sobie kozły ofiarne.



W maju ubiegłego roku US Navy opublikowała (mocno ocenzurowany) raport komisji dochodzeniowej, z którego wynika, że jednak chodziło o uchybienia. Orzeczono w nim między innymi, że Aljilani nie sprawował należytego nadzoru nad załogą, dokonywał „powierzchownej samooceny” i nie reagował na komentarze przełożonych. Problemy w tym zakresie trwały praktycznie od objęcia przezeń dowództwa w 2019 roku, morale załogi było wskutek tego niskie, a sytuacji nie poprawiło to, że w 2020 roku na pokładzie rozgościły się pluskwy.

Connecticut wprowadzany do doku.
(Wendy M Hallmark)

Ujawniono, że okręt przerwał patrol, rozpoczęty 27 maja, by skierować się bliżej Okinawy w celu wykonania zadania HUMEVAC (humanitarian evacuation) o nieujawnionym charakterze. Mogło na przykład chodzić o odstawienie na ląd marynarza, w którego rodzinie doszło do tragedii, tak aby mógł być przy swoich bliskich. Błędy, które ostatecznie prawie doprowadziły do zatonięcia okrętu, popełniono właśnie w momencie planowania trasy w kierunku Okinawy.

Amerykańskie okręty podwodne wykorzystują do nawigacji w głębinach dwa główne systemy: MATT i VMS (Voyage Management System). Jeden i drugi to oprogramowanie pracujące na mapach dna pomagające wytyczyć najbezpieczniejszą trasę dla jednostki. Szczegółowe zasady działania obu programów są oczywiście tajne. Ale nie trzeba ich znać, aby rozumieć, że poziom szczegółowości map nie jest jednolity. W niektórych rejonach kształt dna jest znany jedynie w przybliżeniu.



Kiedy analizowaliśmy możliwe przyczyny wypadku, napisaliśmy, iż niepodobna sobie wyobrazić, żeby Aljilani kazał nawigatorowi ignorować mapę i iść całą naprzód tak, jakby to podwodne góry miały ustępować przed okrętem. Sądziliśmy, że bardziej prawdopodobny jest scenariusz, o którym mówi jeden z oficerów Czerwonego Października w jednej z najlepszych scen tego kultowego filmu. Oficer ten, notabene grany przez naszego rodaka Artura Cybulskiego, kwituje zapewnienia nawigatora o precyzji jego pracy krótkim: „O ile mapa jest wystarczająco dokładna”.

No więc trzeba to powiedzieć wprost: pomyliliśmy się. Wprawdzie Aljilani nie był aż takim samobójcą, ale dochodzenie wykazało, że dowódca, nawigator i asystent nawigatora korzystali z MATT i VLS niedbale. Mapa, owszem, nie była dokładna, ale oficerowie, zdawałoby się, machnęli na to ręką. Asystent nawigatora nie wykorzystał wszystkich dostępnych mu danych, a dowódca zatwierdził tymczasowy plan nawigacyjny, nie nakazując weryfikacji jego poprawności.

Ostatnią linią obrony byłyby pokładowe systemy sondowania dna AN/BQQ-10, pozwalające mierzyć na bieżąco głębokość wody pod kilem. Te mogłyby wykryć wznoszące się zbocze góry na tyle szybko, aby okręt ją wymanewrował. Niestety na SSN 22 doszło do usterki obu czujników, dziobowego i rufowego. Pierwszy kaprysił przez cały rejs i nie można było w pełni polegać na jego wskazaniach, drugi zaś nie działał poprawnie przy szybkości większej niż 16 węzłów. Aljilani wiedział o tym, ale rozkazał zwiększenie prędkości do 24 węzłów.



Bezpośrednio po wypadku okręt wrócił do bazy na Guamie. Wszedł tam 8 października i pozostał na miejscu do 18 listopada. W tym czasie dokonano analizy uszkodzeń, przede wszystkim pod kątem zweryfikowania, czy okręt będzie w stanie dotrzeć o własnych siłach do kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Z Guamu okręt wyszedł w rejs do San Diego, gdzie dotarł 12 grudnia, a tydzień później zawinął wreszcie do bazy macierzystej Kitsap-Bremerton.

Mimo że w linii prostej z Guamu do Bremertonu jest bliżej niż do San Diego, ta druga trasa pozwala przejść bliżej Hawajów, co dawało pewien margines bezpieczeństwa, gdyby okazało się, że okręt zaczyna tracić dzielność morską. Trasę trzeba było zaplanować w najdrobniejszych szczegółach, głównie po to, aby zminimalizować ryzyko wejścia w sztorm.

Były podwodnik Aaron Amick w rozmowie z serwisem The War Zone szacował, że okręt szedł z prędkością około 10 węzłów. Jako że nowoczesne okręty podwodne konstruowane są z myślą o odbywaniu całych rejsów w zanurzeniu, Amick podkreśla, że załoga USS Connecticut cały czas musiała się zmagać z intensywnym kołysaniem i że marynarze prawdopodobnie mieli trudności nawet z zaśnięciem. Możliwe jednak, iż okręt obsadziła szkieletowa załoga (zbędni byli na przykład sonarzyści, marynarze działu broni podwodnej czy ci odpowiedzialni za zanurzanie).

Connecticut wprowadzany do doku.
(Wendy M Hallmark)



Na zdjęciach udostępnionych przez US Navy widać, że z zewnątrz stan okrętu nie zmienił się w porównaniu z tym, co widzieliśmy pod koniec 2021 roku. Okręt wciąż jest pozbawiony dziobu – a więc i sonaru. Dziobowy zespół aparatury sonarowej BQQ-5D na Seawolfach wygląda jak na poniższej ilustracji. Większe urządzenie na górze (wraz z otaczającą je kratownicą) to zespół sonaru pasywnego. Mniejsze, czarne urządzenie na dole to sonar aktywny.

(US Navy)

Podwodne kolizje to rzadkość, ale się zdarzają. Do poprzedniego wypadku tego rodzaju z udziałem amerykańskiego okrętu doszło 8 stycznia 2005 roku, kiedy idący cała naprzód USS San Francisco (SSN 711) uderzył w zbocze góry opodal Guamu. Wówczas życie stracił 24-letni marynarz, a blisko stu zostało rannych. Zniszczeniu uległ sonar i przedni zbiornik balastowy. Przez pewien czas okrętowi groziło zatonięcie, ale ostatecznie zdołał się wynurzyć. Dowódcę okrętu, komandora porucznika Kevina Mooneya, uznano winnym szeregu zaniedbań, usunięto ze stanowiska i ukarano naganą. Sześciu innych członków załogi ukarano obniżeniem stopnia, za to aż dwudziestu nagrodzono pochwałami i odznaczeniami za wkład w ratowanie okrętu. San Francisco wrócił do służby w kwietniu 2009 roku, po wymianie zniszczonego dziobu na sekcję odciętą z wycofanego USS Honolulu (SSN 718).

W podobny sposób Francuzi naprawili niedawno okręt podwodny Perle, który niemal uległ zniszczeniu w pożarze. Tylną część Perle’a zespawano z przednią częścią Saphira, innego okrętu typu Rubis. Powstały w ten sposób „potwór Frankensteina” mierzy o 140 centymetrów więcej od oryginalnej konstrukcji (pierwotnie 73,6 metra) i ma wyporność większą o 68 ton (pierwotnie 2670 ton wyporności w zanurzeniu).



Szkopuł w tym, że dla Connecticuta nie ma żadnego dawcy. Jest to drugi z zaledwie trzech okrętów typu Seawolf, uchodzących za śmietankę floty podwodnej US Navy – najcichsze (między innymi dzięki systemowi aktywnego tłumienia drgań i napędowi wykorzystującemu pędnik strumieniowy) oraz najgroźniejsze SSN-y służące pod amerykańską banderą.

Typ Seawolf zoptymalizowano do prowadzenia walki podwodnej. Okręty mogą rozwinąć w zanurzeniu prędkość co najmniej 35 węzłów, wyposażono je w osiem wyrzutni torpedowych kalibru 660 milimetrów (dwa razy więcej niż w typie Virginia) i magazyn zdolny pomieścić pięćdziesiąt torped Mk 48 ADCAP. Z wyrzutni można odpalać także pociski manewrujące Tomahawk i przeciwokrętowe Harpoon.

Connecticut w suchym doku w Puget Sound.
(Wendy M Hallmark)

Mimo że jednostkę wiodącą przyjęto do służby w 1997 roku, Seawolfy nadal stanowią punkt odniesienia. Nowe amerykańskie okręty podwodne oznaczone wstępnie SSN(X) mają stanowić skok jakościowy w stosunku do okrętów podwodnych typu Virginia, które opracowano jako tańszą alternatywę dla Seawolfów po zakończeniu zimnej wojny, gdy USA nie miały godnego siebie przeciwnika. SSN(X) ma mieć więcej wspólnego właśnie z Seawolfem – ma być silnie uzbrojony i maksymalnie cichy, aby bez skrępowania działać na wodach równorzędnego przeciwnika.

Tajemnicą poliszynela jest to, że cała trójka Seawolfów jest regularnie wykorzystywana do zadań zwiadowczych i szpiegowskich. Dotyczy to szczególnie okrętu numer trzy, USS Jimmy Carter (SSN 23). Jest on o 30 metrów dłuższy od pozostałych dwóch jednostek, ponieważ w kadłub wmontowano dodatkową sekcję umożliwiającą wszechstronną współpracę z nurkami i bezzałogowymi pojazdami podwodnymi oraz prowadzenie działań ratowniczych i badawczych. Nieoficjalnie wiadomo, że Jimmy Carter dysponuje także zdolnością zakładania podsłuchów na podmorskie kable światłowodowe.

USS Connecticut przygotowywany do cumowania w bazie Kitsap-Bremerton, lipiec 2018 roku.
(US Navy photo by Mass Communication Specialist 1st Class Amanda R. Gray)



Mimo że Connecticut nie ma tak specjalistycznego wyposażenia, nie należy lekceważyć jego potencjału w roli okrętu zwiadowczego. Ale może – tak tylko spekulujemy – właśnie teraz nadarza się okazja, żeby przybliżyć ten okręt do standardu Cartera? Raczej nie może być mowy o wydłużaniu kadłuba, w tym celu trzeba by rozciąć okręt za kioskiem. Trzeba by raczej usunąć zawartość jakiegoś przedziału na najniższym pokładzie.

Ale skoro Connecticut i tak musi przejść kilkuletni, zakrojony na dużą skalę remont, dlaczego by nie wprowadzić pomniejszych zmian do jego konstrukcji? Na tyle, na ile do otwartych źródeł przedostają się fragmentaryczne informacje o działalności Cartera, wiadomo, że Pentagon ma nieprzerwane zapotrzebowanie na jego usługi. Zapewnienie mu wsparcia drugiego okrętu o mniejszych wprawdzie, ale podobnych możliwościach, może się opłacić.

Jeszcze nie wiadomo, jaki będzie pełen koszt remontu. W poprawce do budżetu Pentagonu na rok podatkowy 2022 przewidziano 10 milionów dolarów jako swoistą zaliczkę na nową kopułę sonaru i 40 milionów na doraźne naprawy. W ostatecznym rozrachunku z pewnością dojdziemy do kilkuset milionów dolarów.

Dodajmy również, że okręt wprowadzono do jednego z trzech doków, które zamknięto w styczniu ze względu na zagrożenie stwarzane przez potencjalne trzęsienia ziemi. Szerzej o tej sytuacji pisaliśmy w tym artykule. Praktycznie z dnia na dzień US Navy straciła wówczas znaczną część mocy przerobowych do pracy przy swoich okrętach podwodnych. Właśnie dlatego remont SSN 22 ruszył dopiero teraz, świeżo po ponownej certyfikacji wzmocnionej konstrukcji doku.

Przeczytaj też: Pierwszy wśród równych. Niszczyciel USS O’Bannon

Wendy M Hallmark