Od ćwierci wieku w Chińskiej Republice Ludowej intensywnie rozwijana jest nowa kategoria broni, która ma przechylić szalę na korzyść Pekinu w ewentualnym starciu z Amerykanami: przeciwokrętowe pociski balistyczne. W mediach branżowych i (zwłaszcza) pozabranżowych łatwo znaleźć opinie, jakoby pociski te były cudowną, niemożliwą do powstrzymania bronią, „zabójcą lotniskowców”. Wciąż otacza je mgła tajemnicy, w wielu miejscach nieprzenikniona, ale od niedawna wiemy więcej na temat tego, co myślą o nich Amerykanie. Okazuje się, że myślą, iż nie ma się czego bać.

Pod koniec ubiegłego miesiąca wiceadmirał Jeffrey Trussler, zastępca szefa operacji morskich US Navy do spraw wojny informacyjnej, w trakcie zdalnego sympozjum think tanku Intelligence and National Security Alliance, mówił między innymi właśnie o chińskich przeciwokrętowych pociskach balistycznych. Ze słów Trusslera można wyciągnąć zaskakujący wniosek: iż Amerykanie posiadają już potencjalnie skuteczne środki przeciwdziałania lub kończą prace nad nimi.

– Nie będę się rozwodził o szczegółach tego, co już wiemy, a czego nie wiemy – mówił wiceadmirał. – Ale [Chińczycy] wydają mnóstwo pieniędzy na zdolność obramowania swojego wybrzeża Morza Południowochińskiego potencjałem użycia pocisków przeciwokrętowych. Jest to działanie destabilizujące na Morzu Południowochińskim, na Morzu Wschodniochińskim, we wszystkim tych rejonach. Toczą spór o niektóre wyspy i militaryzują ten obszar.



– Będziemy to obserwowali bardzo uważnie, ponieważ te działania burzą porządek międzynarodowy i niepokoją sojuszników w regionie – kontynuował Trussler. – To problematyczne posunięcia. Są prawdopodobnie wymierzone w amerykańską marynarkę wojenną i tworzone konkretnie z myślą o niej. Obserwujemy je więc bardzo uważnie. Mam nadzieję, że [Chińczycy] nadal będą pompować pieniądze w tego typu rzeczy. Raczej nie tak się wygra następną wojnę.

Amerykańskie okręty i samoloty biorące udział w ćwiczeniach „Valiant Shield 2020”. W środku formacji okręt podwodny USS Chicago (SSN 721), okręt desantowy USS America (LHA 6) i lotniskowiec USS Ronald Reagan (CVN 76).
(US Navy / Mass Communication Specialist 3rd Class Jason Tarleton)

Ze zrozumiałych względów Trussler nie zdradził żadnych szczegółów co do tego, jakie środki zaradcze – w postaci systemów przeciwdziałania, taktyki czy procedur – wchodzą tutaj w grę. Joseph Trevithick w serwisie The Drive jako podstawowy środek wskazuje nie urządzenie czy system samoobrony, ale koncepcję: zarysowaną w dokumencie Advantage at Sea (dostępnym w formacie PDF tutaj) strategię koncentrującą się na Chinach i kładąca nacisk na ściślejszą współpracę i lepszą koordynację między marynarką wojenną, USMC i strażą wybrzeża, a także działania rozproszone.

Jednym z kluczowych założeń Advantage at Sea jest zwiększenie własnej świadomości sytuacyjnej w przestrzeni walki przy równoczesnym komplikowaniu działań zwiadowczych nieprzyjaciela. W ślad za tym ma iść uzyskanie zaskoczenia dzięki rozproszeniu i manewrowaniu siłami. W podobnym kierunku idzie także Korpus Piechoty Morskiej, stawiający na nieduże, za to bardzo mobilne i dysponujące dużą siłą ognia jednostki.



Amerykanie będą mogli wykorzystać także okręty bezzałogowe. Rzecz jasna, nie ma mowy (na razie?) o lotniskowcach bezzałogowych, ale niewielkie okręty – na przykład długości około 50 metrów, takie jak wykorzystywane obecnie w programie Ghost Fleet Overlord – będą kluczowe w stosowaniu z powodzeniem koncepcji działań rozproszonych. Advantage at Sea wprost wymienia je jako element manewrowych zespołów uderzeniowych.

Jeden z dwóch statków poddany konwersji w ramach pierwszej fazy programu Ghost Fleet Overlord.
(US Navy)

Od roku 2019 okręty stacjonującej w Japonii 7. Floty otrzymują system walki radioelektronicznej AN/SLQ-59 Transportable Electronic Warfare Modules (TEWM). Z dostępnych – w gruncie rzeczy szczątkowych – informacji wyłania się obraz zestawu obrony bezpośredniej działającego w spektrum elektromagnetycznym. AN/SLQ-59 ma zakłócać działanie głowic pocisków przeciwokrętowych w końcowej fazie ataku, ale także zwalczać systemy bezzałogowe, w tym te działające w roju.



Sam TEWM jest częścią bardziej ambitnego programu NEMESIS (Netted Emulation of Multi-Element Signature against Integrated Sensors). To kolejny projekt zmierzający do stworzenia systemu systemów, tym razem do walki radioelektronicznej. Chodzi tutaj o stworzenie sieciowego ekosystemu WRE, łączącego różne platformy załogowe i bezzałogowe, nawodne, podwodne i powietrzne, i umożliwiającego im wspólne działanie przy jednoczesnym stosowaniu różnorodnych środków i taktyk.

Na tym zdjęciu USS Mustin (DDG 89) zaznaczyliśmy strzałkami emitery systemu AN/SLQ-59 TEWS, Prostokątne urządzenia poniżej to AN/SLQ-32 SEWIP.
(US Navy / Mass Communication Specialist Third Class Arthur Rosen)

Jednym z kluczowych zastosowań NEMESIS byłoby generowanie sygnałów imitujących grupy okrętów i statków powietrznych. Pozwoliłoby to na odwrócenie uwagi i zdezorientowanie przeciwnika, a tym samym utrudniało skuteczne wykrywanie i atakowanie prawdziwych zespołów floty. Ta wizja jest nader dobitnym dowodem znaczenia walki radioelektronicznej we współczesnej przestrzeni walki na morzu.

Pod uwagę należy brać jeszcze rozwój miękkich systemów samoobrony, wykorzystujących wabiki. Ale w przypadku, kiedy lotniskowcowi zagrażają przeciwokrętowe pociski balistyczne, dużą rolę mogą odegrać rozwiązania opracowane z myślą o tarczy antyrakietowej, a więc na pierwszy plan wysuną się niszczyciele typu Arleigh Burke uzbrojone w pociski SM-3 Block IIA i SM-6.



Trevithick rozważa także możliwość istnienia jeszcze nieujawnionych projektów niekonwencjonalnych. Serwis pominął jednak rozwijaną przez DARPA i Raytheona amunicję MAD‑FIRES (Multi-Azimuth Defense Fast Intercept Round Engagement System) kalibru 57 milimetrów. MAD-FIRES ma służyć właśnie do obrony zespołów okrętów przed zmasowanymi atakami pociskami rakietowymi i manewrującymi, rojami dronów i niedużymi, szybkimi jednostkami nawodnymi.

Przeczytaj też: Subedej. Najwybitniejszy dowódca wszech czasów

Chińskie przeciwokrętowe pociski balistyczne

Po trzecim kryzysie tajwańskim w latach 1995–1996 chińskie przywództwo uznało, że kluczem do zwycięstwa w każdym ewentualnym konflikcie w Azji Wschodniej jest jak najdalsze odepchnięcie amerykańskich lotniskowców od wybrzeży kontynentu. Stąd duży nacisk na rozwój systemów antydostępowych, w tym pocisków przeciwokretowych. W tej ostatniej kategorii zaś szczególną uwagę Pekin poświęcił przeciwokrętowym pociskom balistycznym, umożliwiającym w teorii zwalczanie przeciwnika nawet w rejonie Guamu.



Do tej pory wiadomo o dwóch typach takich pocisków: DF-26B o zasięgu szacowanym na 4 tysiące kilometrów i DF-21D (na ilustracji tytułowej) o zasięgu około 1800 kilometrów. Podobne ma być przeznaczenie lotniczych pocisków balistycznych powstałych na bazie DF-12, DF-15 i DF-21, a przenoszonych przez bombowce strategiczne rodziny H-6. Zakłada się, że DF-21D i DF-26B są wyposażone w głowice manewrujące, inaczej bowiem trudno wyobrazić sobie skuteczny atak na przemieszczający się cel, jakim jest lotniskowiec.

Tutaj zaczynają się wątpliwości na temat przeciwokrętowych pociskach balistycznych. Trafienie dużego ale ruchomego celu na dystansie kilku tysięcy kilometrów nie jest wcale takim prostym zadaniem. Konieczny jest sprawny system obserwacji i rozpoznania, przekazujący dane w czasie rzeczywistym. Chiny od lat rozwijają wprawdzie satelitarne systemy rozpoznawcze, inwestują także w bezzałogowce dalekiego zasięgu, trudno jednak wnioskować o ich skuteczności. Równie trudno powiedzieć cokolwiek o chińskich łączach danych. Tu jednak widać, dlaczego opisane wyżej założenia Advantage at Sea mogą bezpośrednio przeciwdziałać temu właśnie zagrożeniu.

W sierpniu ubiegłego roku przeprowadzono test DF-21D i DF-26B. Wystrzelone z głębi Chin pociski spadły w strefie pomiędzy Hajnanem a spornymi Wyspami Paracelskimi. Według nieoficjalnych informacji, które pojawiły się w listopadzie, obie rakiety miały trafić przemieszczającą się jednostkę. Nie wiadomo jednak nadal, jaka to była jednostka i z jaką prędkością się poruszała. Nie wiadomo też, jakie uszkodzenia spowodowały pociski – czy trafiona jednostka przetrwała uderzenie czy może zatonęła?



W grudniu szef amerykańskiego Dowództwa Indo-Pacyfiku (INDOPACOM), admirał Philip Davidson, potwierdził, że Chińczycy przeprowadzili test przeciwokrętowych pocisków balistycznych przeciwko ruchomemu celowi. Nie podał jednak, czy próba zakończyła się powodzeniem. Davidson nie odniósł się także do doniesień, jakoby odpalono cztery pociski, ale dwa rozbiły się po drodze, jeszcze na terytorium Chin.

Dla równowagi warto wspomnieć, że Amerykanie również nie zaniedbują (czy raczej: przestali zaniedbywać) lądowy komponent broni przeciwokrętowej. Ogłoszona w roku 2017 doktryna działań przybrzeżnych w środowiskach przeciwdziałania (LOCE) zakłada, że nowo tworzone pułki piechoty morskiej do działań w strefach przybrzeżnych (Marine Littoral Regiment) będą dysponowały między innymi bronią przeciwokrętową i przeciwlotniczą. Dzięki tej pierwszej marines będą mogli ze zdobytych przyczółków atakować (oczywiście na dużo mniejszym dystansie niż w przypadku chińskich pocisków balistycznych) okręty nieprzyjacielskie zagrażające amerykańskim zespołom floty.

W kontekście zagadkowej atmosfery otaczającej chińskie przeciwokrętowe pociski balistyczne trudno nie zauważyć, że obserwujemy pojedynek na skrajnie niekonwencjonalnym polu walki: w noosferze, czyli w sferze mentalnej. Bronią jest tutaj informacja i sposób jej przedstawienia. Z jednej strony Chińczycy starają się pokazać, że dysponują bronią mogącą zneutralizować główny atut przeciwnika. Z drugiej strony Amerykanie dają do zrozumienia, że umieją sobie z tą bronią poradzić. Jest to gra w blef i podwójny blef, a odkrycie kart wymuszą dopiero pierwsze strzały w wojnie, która oby nigdy nie nadeszła, ale której nie można wykluczyć. Na ogromnym Pacyfiku robi się bowiem coraz ciaśniej.

Przeczytaj też: Bitwa nad Palmdale. Jak dron wykiwał obronę powietrzną USA

Voice of America / William Ide