Od przeszło roku w mediach pojawiają się informacje o tajemniczych dronach, które w lipcu 2019 roku krążyły wokół czterech amerykańskich niszczycieli operujących u wybrzeży Kalifornii. Sprawę zaczęli badać Adam Kehoe i Marc Cecotti z serwisu The War Zone, a wyniki swojego śledztwa opublikowali w marcu tego roku. Od tamtej pory Pentagon upublicznił nowe dokumenty dotyczące tej sprawy. Okazało się, że liczba incydentów nie ograniczała się do czterech, jak pierwotnie podawano, lecz dochodziło do nich praktycznie przez całą drugą połowę lipca 2019 roku. Mimo nowych informacji nadal jednak jest więcej pytań niż odpowiedzi.
Przypomnijmy: już w czerwcu 2020 roku twórca filmów dokumentalnych Dave Beaty opisał na Twitterze, jak niszczyciel USS Kidd (DDG 100) typu Arleigh Burke w pobliżu wyspy San Clemente natknął się na UFO (niezidentyfikowane obiekty latające, co nie implikuje jednak od razu obecności kosmitów). Beaty był w stanie potwierdzić, że dowódca jednostki aktywował zespół obserwatorów-fotografów SNOOPIE (Ship Nautical Or Otherwise Photographic Interpretation and Exploitation) z zadaniem identyfikacji obiektu.
Według relacji, do których dotarł Beaty, drony o kształcie zbliżonym do tic-taców, wyposażone w białe i czerwone światła pozycyjne, towarzyszyły niszczycielowi, unosząc się na wysokości pomostu nawigacyjnego. Obserwatorzy nie byli w stanie zidentyfikować dronów, a już sam fakt aktywowania zespołu SNOOPIE na wodach macierzystych jest wystarczająco alarmujący.
Inny filmowiec, Jeremy Corbell, latem tego roku upublicznił wyciekłe materiały zdjęciowe i filmowe zrobione rzekomo przez załogi niszczycieli uczestniczących w incydentach 15 i 16 lipca 2019 roku. Widać na nich ujęcia ekranów radarów ukazujących liczne niezidentyfikowane kontakty, nagranie, na którym niezidentyfikowany obiekt wpada do oceanu, i wreszcie krótki film z obiektem w kształcie trójkąta przelatującym nad pokładem okrętu.
Departament Obrony częściowo potwierdził autentyczność materiałów, przyznając, że zostały zrobione przez personel US Navy. Odmówił jednak podania szczegółów dotyczących czasu i miejsca ich wykonania, a także wyjaśnienia, czym są widoczne na nich obiekty. Zdaniem Corbella mamy do czynienia z niezwykle złożonymi pojazdami zdolnymi do sprawnego poruszania się zarówno w środowisku powietrznym, jak i w środowisku morskim.
Z kolei Kehoe i Cecotti kontynuowali śledztwo, nadal opierając się na dokumentach odtajnionych na podstawie ustawy Freedom of Information Act (FOIA). Ich głównym źródłem są dziennik pokładowy niszczyciela USS Russell (DDG 59) oraz mapa przedstawiająca ruchy niszczyciela USS Paul Hamilton (DDG 60) i krążących wokół niego niezidentyfikowanych obiektów latających.
Ta ostatnia jest jednak bardzo problematyczna. Oficjalnie obrazuje wydarzenia z nocy 17 lipca, jednak zdaniem dziennikarzy są to raczej incydenty z 14 i 15 lipca. Do tego, z powodu wyjątku od FOIA dotyczącego danych technicznych o potencjalnym zastosowaniu militarnym, nie odtajniono legendy mapy, a komentarze ocenzurowano. Bez tego trudno poprawnie odczytać mapę, a tym samym zrekonstruować przebieg wydarzeń. Pytań jest bardzo dużo. Na mapie widać bowiem pojedynczą gwiazdkę, która sugeruje jakieś istotne wydarzenie, jednak bez legendy i komentarzy nie sposób stwierdzić, co się stało.
Przez cały okres incydentów bardzo aktywne były zespoły SNOOPIE. Na tej podstawie można przypuszczać, że istnieje bogaty materiał fotograficzny i filmowy dokumentujący kontakty z UFO. Z dzienników pokładowych wynika, że w trakcie zajść niszczyciele często wchodziły w tryb kontroli emisji (EMCON), starając się zminimalizować swój profil elektroniczny. Celem takiego kroku jest ograniczenie przeciwnikowi możliwości prowadzenie rozpoznania elektronicznego (ELINT). Okazało się także, iż oprócz znanych wcześniej incydentów z 14, 15, 25 i 30 lipca, do spotkań z niezidentyfikowanymi dronami dochodziło jeszcze 16, 17 i 23 lipca.
Nie odtajniono całości zapisów z dziennika pokładowego USS Russell, na którego pokładzie dochodziło do bardzo interesujących zdarzeń. 20 lipca na okręcie dwukrotnie przeprowadzono ćwiczenia antydronowe. W trakcie drugich ćwiczeń w roli broni do zwalczania bezzałogowców wykorzystano nawet działo kalibru 127 milimetrów. Takie próby US Navy prowadziła już wcześniej, jednak ich rezultaty nie były zadowalające. Okazało się, że artyleria okrętowa średniego kalibru nie radzi sobie ze zwalczaniem niedużych i wolno poruszających się celów. Nie inaczej miało być i tym razem. USS Russell wystrzelił kilka pocisków, przytrafił się też co najmniej jeden niewypał.
22 lipca okręt odwiedził niewymieniony z nazwiska admirał i pozostał na nim do 31 lipca. Dwa dni po przybyciu admirała niszczyciel rozpoczął ćwiczenia ze zwalczania dronów, a we wpisach zaczynają pojawiać się „ghostbusters”. Tym nieoficjalnym terminem określane są proste, ręczne zestawy antydronowe. Nie wiadomo, jaki był cel wizyty admirała ani jaki był jej związek z ćwiczeniami i sprzętem do zwalczania bezzałogowców.
Nie wiadomo także, czy USS Russell miał już wcześniej na pokładzie „pogromców duchów”, czy też dodatkowe wyposażenie zaokrętowano po wcześniejszych incydentach, ani jaki sprzęt wykorzystano. Systemy antdronowe pojawiają się we wpisach z dziennika pokładowego tylko tego jednego niszczyciela. Kehoe i Cecotti zwracają uwagę, że tego typu wyposażenie nie pojawiało się we wcześniej uzyskanych dokumentach, co sugeruje sugeruje odpowiedź na powtarzające się incydenty.
Na szczególną uwagę zasługuje ostatni incydent z 30 lipca. Według wstępnych ustaleń kontakt z niezidentyfikowanymi dronami utrzymywano między 2.15 a 3.27 w nocy. Jak jednak wynika z dziennika pokładowego USS Russell, zaobserwowano je niedługo po północy. Aktywowano zespoły SNOOPIE i „ghostbusters”. Co nastąpiło potem, pozostaje utajnione. Obszerne fragmenty dziennika pokładowego ocenzurowano, więc nie bardzo wiadomo, co niszczyciel robił między 0.55 a 3.00.
Swój zespół SNOOPIE między 2.16 a 3.27 aktywował również USS Kidd. Z kolei obserwatorzy na pokładzie USS Paul Hamilton zajęli stanowiska o 3.34. Russell wrócił na scenę o 10.34, aktywowano wówczas nie tylko zespoły SNOOPIE i „ghostbusters”, ale także SCAT. Pod tym terminem najprawdopodobniej kryje się Small Craft Action Team, czyli obsługa pokładowego uzbrojenia małokalibrowego w postaci działek M242 Bushmaster kalibru 25 milimetrów i wukaemów. Znowu jednak nie wiadomo, co się stało i jakie były rezultaty działań niszczyciela. Jeżeli doszło do kolejnego kontaktu z niezidentyfikowanymi bezzałogowcami, oznaczałoby to poważną zmianę w zachowaniu UFO, które do tej pory nie pojawiało się przy świetle dziennym.
W skutek nieodtajnienia dalszych fragmentów dzienników pokładowych nie wiemy, co działo się 31 lipca i w sierpniu. Podsyca to jedynie dyskusję o naturze obserwowanych obiektów. W obliczu kolejnych przecieków informacji ówczesny szef operacji morskich, admirał Michael Gilday, powiedział na konferencji prasowej, że nie udało się zidentyfikować dronów, niemniej nie ma żadnych przesłanek wskazujących na ich pozaziemskie pochodzenie.
Jak już pisaliśmy, istnieją dwa wytłumaczenia natury tajemniczych bezzałogowców. Do incydentów doszło w pobliżu wyspy San Clemente i poligonu FLETA HOT, które są miejscem testów obejmujących również utajnione programy. Niewykluczone więc, że niszczyciele były obiektem prób jakichś zaawansowanych bezzałogowców opracowanych przez DARPA lub przy jej współudziale. Region ten już wcześniej pojawiał się w doniesieniach związanych z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi i podwodnymi.
Przykładowo, tak zwane tic-taki mogłyby być nową (i wyposażoną w korpus o stosownym kształcie) wersją Exoatmospheric Kill Vehicle, opracowanego przez koncern Raytheon do przechwytywania – czy ściślej: taranowania – głowic pocisków balistycznych. Program rozwoju nowocześniejszej wersji, nazwanej Redesigned Kill Vehicle, anulowano jednak w 2019 roku. Poza tym 64-kilogramowy EKV/RKV nijak nie miałby dość paliwa na wykonywanie manewrów widzianych przez amerykańskich marynarzy. Efektor miał być wynoszony przez pocisk Ground-Based Interceptor, a po oddzieleniu się od nosiciela jego własne silniki rakietowe służyłyby jedynie do korekty kursu. Teoretycznie na podstawie doświadczeń z tym systemem mogły jednak powstać drony zupełnie nowej generacji.
Spekulacje podgrzewa fakt, że dziennikarze nie uzyskali dostępu do wszystkich interesujących ich informacji. Bardziej niepokojąca opcja, którą Kehoe i Cecotti biorą pod uwagę, zakłada, że drony nie należały do amerykańskich sił zbrojnych. Niezależnie od tego, czy stało za tym inne państwo czy organizacja, incydenty u wybrzeży Kalifornii stanowią poważne naruszenie protokołów bezpieczeństwa. Przy takim założeniu pojawiają się jednak kolejne pytania. Skąd bezzałogowce startowały i dlaczego operowały tak jawnie? Częstotliwość i długotrwałość ich lotów zdaje się przeczyć przypuszczeniu o tajnej operacji.
Incydenty podkreśliły kolejną kwestię podnoszoną od kilku lat. Okręty US Navy nie są w pełni przygotowane na konfrontacje z niedużymi dronami. Takie obiekty mogą zbliżać się do jednostek na niewielką odległość zyskując możliwość zebrania cennych danych wywiadowczych, lub przeprowadzenia ataku. Brakuje odpowiedniego sprzętu, protokołów zachowania i procedur operacyjnych, określonych przez generała Kennetha McKenziego Jr. z Korpusu Piechoty Morskiej jako „niezawodne, sieciowe możliwości”.
Zobacz też: Rosyjski pilot przed sądem za zestrzelenie Su-30M2