Wojna w Jemenie pochłonęła już życie 377 tysięcy ludzi, z czego większość zginęła nie wskutek działań bojowych, ale przyczyn pośrednich: głodu czy braku opieki lekarskiej. Na tle tego ogromu ludzkiego cierpienia saudyjsko-emiracka koalicja, mimo zaangażowania ogromnych sił, wciąż nie zbliżyła się do zwycięstwa. Wspierane przez Iran siły Hutich nie tylko zadają nieprzyjacielowi bolesne straty (są w stanie niszczyć nawet czołgi i samoloty bojowe), ale też przenoszą wojnę na jego terytorium. Tymczasem w ten weekend w mieście Dżudda odbędzie się pierwsze w historii Formuły 1 Grand Prix Arabii Saudyjskiej.

Wyścig wzbudził mnóstwo kontrowersji ze względu na katastrofalny stan praw człowieka w monarchii Saudów i na stan samego toru, który jeszcze kilka dni temu wydawał się niegotowy na przyjęcie samochodów. W tle przewijała się wszakże jeszcze jedna obawa: o zagrożenie ze strony rebeliantów z ugrupowania Ansar Allah. Udany atak na największą imprezę sportową w historii tego kraju byłby ogromnym ciosem dla jego władców. Z jednej strony podkopałby starania o ściągnięcie turystów i inwestorów zagranicznych, z drugiej – postawiłby pod znakiem zapytania szanse na ściągnięcie kolejnych wydarzeń tego rodzaju, mających promować wizerunek Saudów jako nowoczesnych i otwartych na świat.

Oczywiście nie ma takiego strachu, którego by się nie dało zdusić petrodolarami, ale Rijad wolałby sobie oszczędzić takiego bólu głowy. Niniejsza analiza nie będzie próbowała czytać w myślach i odpowiadać na pytanie, czy przywództwo Ansar Allah ma zamiar zaatakować tor w czasie wyścigu. Pytanie brzmi: jeżeli bojownicy zechcą, czy będą w stanie przeprowadzić atak czy też saudyjskie siły zbrojne będą w stanie zapewnić bezpieczeństwo podczas Grand Prix.



Czym mogą atakować Huti

Dzięki dostawom z Iranu bojownicy Ansar Allah dysponują imponującym arsenałem, obejmującym bezzałogowe aparaty latające, pociski manewrujące i pociski balistyczne. W 2015 roku Jemen obłożono ONZ-owskim embargiem na dostawy broni, ale łamacze blokady – głównie niewielkie dauy z napędem motorowym – regularnie docierają do celu.

Eksperci ONZ w ubiegłorocznym raporcie przypominają na przykład, że w muhafazie Al-Dżauf na północy Jemenu siły koalicji zatrzymały transport dronów Ghasef i Samad, które dotarły tam via Oman. W listopadzie 2019 roku amerykański niszczyciel USS Forrest Sherman (DDG 98) typu Arleigh Burke zatrzymał transport, w którego skład wchodziło między innymi 21 przeciwpancernych pocisków kierowanych Dehlawie, trzy sztuki przeciwlotniczej amunicji krążącej znanej jako pocisk 358 (szerzej o tej bardzo ciekawej broni pisaliśmy niedawno w tym artykule), a także komponenty mogące posłużyć do montażu pocisku manewrującego Ghods-1 (Kuds-1), pocisku przeciwokrętowego C802 i jeszcze jednego, niezidentyfikowanego pocisku manewrującego.

Niewielkie UAV-y, takie jak Ghasefy (będące wersją rozwojową irańskiego Ababila), i dwuprowadnicowe wyrzutnie pocisków rakietowych Badr-1 wykorzystywane są głównie do ataków na cele w pobliżu granicy z Jemenem i w samym Jemenie. Badrów użyto na przykład 25 sierpnia 2019 roku do ataku na lotnisko w mieście Dżizan, leżące sześćdziesiąt kilometrów od granicy. Huti przyznali się do wystrzelenia dziesięciu pocisków, z kolei Saudyjczycy oświadczyli, że przechwycili i zniszczyli sześć. Według rebeliantów w ataku straciło życie kilkadziesiąt osób. Tego samego dnia obrona przeciwlotnicza zestrzeliła też drona zbliżającego się do miasta Chamis Muszajt. Latem 2019 roku doszło również do szeregu ataków na cywilny port lotniczy w mieście Abha, sto kilometrów od granicy.

Nas jednak interesuje tutaj głównie zagrożenie dla celów leżących w głębi kraju – z Dżuddy do Jemenu jest ponad 600 kilometrów. Zagrożenie to zaczęło rosnąć w pierwszej połowie 2019 roku. Przywoływani już wcześniej eksperci ONZ zwracają uwagę, że zbiegło się to ze wzrostem napięć geopolitycznych wokół porozumienia nuklearnego JCPOA; w maju Iran zapowiedział bowiem, że w reakcji na sankcje nałożone przez Waszyngton zaprzestaje implementacji niektórych postanowień porozumienia. Huti zaczęli wówczas używać UAV-ów i pocisków o większym zasięgu.



Pierwszym typem uzbrojenia, które może dosięgnąć Dżuddy, jest pocisk balistyczny Burkan-2H, będący dalekim krewniakiem radzieckiej rodziny R-11. Jego zasięg szacowany jest na ponad 1000 kilometrów. Użyto go po raz pierwszy w lipcu 2017 roku w ataku na rafinerię państwowego koncernu Saudi Aramco (notabene jednego z głównych sponsorów Formuły 1) w mieście Janbu, leżącego na północ od Dżuddy na wybrzeżu Morza Czerwonego. Saudyjczycy kilkakrotnie chwalili się, że ich obrona przeciwrakietowa przechwyciła i zniszczyła Burkany-2H, nim te uderzyły w cel, ale niezależni eksperci nie znaleźli żadnych dowodów w tej kwestii.

Wkrótce potem zaczęły się pojawiać doniesienia o nowej wersji Burkanów, która miała przejść chrzest bojowy podczas ataku na miasto Ad‑Dammam na wybrzeżu Zatoki Perskiej w sierpniu 2019 roku. Burkan-3 najprawdopodobniej jest wariantem irańskiego Ghiama-1 (w farsi: powstanie). Ten ostatni ma zasięg 800 kilometrów (według Agencji Wywiadowczej Departamentu Obrony – 750 kilometrów) i jest ulepszonym wariantem Szahaba-2 – cięższym (ogólna masa wynosi 6155 kilogramów), ale dysponującym mniejszą głowicą (750 kilogramów). Irańczycy zapewniają, że pociski tego typu charakteryzują się większą celnością (CEP ma być nie większy niż 500 metrów). Burkan-3 ma mieć pewne modyfikacje, w szczególności dłuższe zbiorniki paliwa, mieszczące około 5,3 tony materiału pędnego, i nieco większą masę całkowitą. Zasięg określa się na 1200 kilometrów (rekord w rebelianckim arsenale), a wagomiar głowicy – na 250 kilogramów.



Duże zagrożenie stwarza również wspomniany pocisk manewrujący Ghods-1. To konstrukcja o cylindrycznym korpusie długości 5,6 metra i dwóch skrzydłach, napęd stanowi nielicencjonowana kopia czeskiego silnika turboodrzutowego TJ-100 zamontowana na zewnątrz korpusu. Pocisk odpalany jest z wyrzutni naziemnych, występuje prawdopodobnie w kilku pokrewnych (i bardzo podobnych) wersjach. W 2019 roku pocisków Ghods-1 użyto w co najmniej czterech atakach na cele cywilne – w czerwcu i sierpniu w ataku na lotnisko Abha, również w czerwcu na stację odsalania wody w mieście Asz-Szukajk i wreszcie 14 września w jednym z najgłośniejszych ataków na cele w państwie Saudów – instalacje Saudi Aramco.

Warto zwrócić uwagę, że na wystawie pokazanej w powyższym tweecie pocisk zaprezentowano najprawdopodobniej… do góry nogami. Dowody zebrane przez śledczych wskazują, że pocisk leci z silnikiem poniżej korpusu.

UAV-y stwarzają stosunkowo niewielkie zagrożenie dla Dżuddy. Najpopularniejsze Ghasefy i Samady to proste drony, które najpewniej nie dadzą rady dolecieć aż tak daleko, chyba że bojownicy Hutich najpierw przedostaliby się w głąb Arabii Saudyjskiej i stamtąd je wypuścili. Istnieją informacje o Samadach-4, mający mieć zasięg około 2 tysięcy kilometrów, ale są one trudne do zweryfikowania.

Szczątki Delty użytej w ataku na Afif.
(ONZ)

Prawdopodobnie najbardziej zaawansowanym UAV-em w arsenale bojowników jest nieznana z nazwy amunicja krążąca w układzie aerodynamicznym delty – i stąd zwana po prostu Deltą (znana jest pokrewna, większa konstrukcja o nazwie Szahed-136). Dron ten może być wykorzystywany jako zarówno amunicja krążąca, jak i nosiciel minibomb, ma rozpiętość 215 centymetrów i długość 190–210 centymetrów, poszycie wykonane jest z włókna węglowego. Wiadomo o co najmniej dwóch atakach z wykorzystaniem Delty w 2019 roku. Najpierw, 14 maja, zaatakowano stacje pomp ropociągu w miastach Ad-Dawadimi i Afif w centralnej części Arabii Saudyjskiej. Dokładnie cztery miesiące później Delty zostały użyte wespół z Ghodsami-1 w ataku na instalacje państwowego koncernu naftowego.



Atak na Saudi Aramco w 2019 roku

Wydarzenia z 14 września 2019 roku zaliczają się do najlepiej poznanych epizodów wojny jemeńskiej. Poddawano je wszechstronnej analizie głównie ze względu na cele zaatakowane przez bojowników i na to, jak skutki ataku przełożyły się na saudyjską (i światową) gospodarkę. Dodatkowo Arabia Saudyjska wykazała się rzadko spotykaną otwartością i pozwoliła ONZ-owskim ekspertom zbadać miejsca ataku, spowodowane zniszczenia i szczątki pocisków.

Pierwszym celem stał się Bukajk (po angielsku zapisywany jako Abqaiq), miejscowość zbudowana przez Saudi Aramco wraz z największą na świecie instalacją odsiarczania ropy naftowej. Jak wyjaśnia Piotr Syryczyński, „ropa z [saudyjskich] złóż jest bardzo zasiarczona i nie da się jej sprzedawać bez usunięcia siarki, która by wywoływała korozję dalej w procesie transportu ropy czy jej wstępnego przerobu”. Cel wybrano więc bezbłędnie, obliczając atak na całkowite sparaliżowanie działalności koncernu. Szkopuł w tym, że Bukajk leży na północny wschód od Rijadu, w pobliżu znanego nam skądinąd Az-Zahranu, i aż 800 kilometrów od granicy jemeńskiej. Co więcej, mówimy tu o wschodniej części Jemenu, tymczasem bojownicy Ansar Allah kontrolują zachodnią część kraju, toteż mówimy o dystansie sięgającym 1000 kilometrów.

Kolorem zielonym oznaczono tereny kontrolowane przez siły Najwyższego Komitetu Rewolucyjnego (Hutich). Stan na ubiegły miesiąc.
(Ali Zifan, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

A jednak o godzinie 3.31 nad ranem nad Bukajk nadleciał pierwszy pocisk manewrujący Ghods-1. Atak trwał siedemnaście minut – w tym czasie na instalację spadły cztery pociski. Później saudyjskie władze poinformowały, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Bukajku znaleziono szczątki jeszcze trzech pocisków, które najwyraźniej chybiły celu.

Drugim celem stały się instalacje na polu naftowym Churajs, około 130 kilometrów na wschód od przedmieść Rijadu i blisko 900 kilometrów od Jemenu (przypomnijmy: z Dżuddy do Jemenu jest ponad 600 kilometrów). Od godziny 3.41 do 3.50 celu sięgnęło w sumie osiemnaście dronów. Eksperci ONZ stwierdzili, że punkty trafienia wskazują zarówno na wysoką precyzję sterowania, jak i na dobre zorientowanie operatorów, którzy wiedzieli, gdzie powinni celować, aby wyrządzić jak największe szkody. W ostatecznym rozrachunku atak nie spowodował poważnych strat ze względu na stosunkowo niewielki wagomiar głowic bojowych, ale na czas napraw dzienna produkcja ropy naftowej w kraju spadła o 5,7 miliona baryłek.



Wokół ataków na Bukajk i Churajs krąży jednak wiele spekulacji. Przede wszystkim to, że cele znajdowały się na granicy szacowanego zasięgu użytego uzbrojenia, każe postawić pytanie, czy bojownicy przedostali się na terytorium Arabii Saudyjskiej, aby zaatakować stamtąd. Sytuację jeszcze bardziej plączą przesłanki świadczące o tym, że pociski i drony nadleciały nie od południa, ale od północy (oraz północnego wschodu i północnego zachodu). Ówczesny amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo szybko oskarżył Iran o przeprowadzenie ataku, zgodziły się z nim władze w Rijadzie, a później także panel ekspertów ONZ.

Rzeczywiście, gdyby pociski i drony miały nadlecieć z Iranu, rozwiązuje to kwestię zasięgu. Całe irańskie wybrzeże Zatoki Perskiej od cieśniny Ormuz na zachód jest wystarczająco blisko obu instalacji. Saudyjczycy twierdzą również, że w ataku zastosowano inne pociski manewrujące – nie Ghods-1 odpalane z wyrzutni lądowych, ale Ja-Ali, które są przenoszone przez samoloty bojowe (na poniższych zdjęciach widać wstępne próby naziemne). Jeżeli Iran przeprowadził ten atak własnymi rękoma, rozwiązuje to kwestię zagrożenia dla Grand Prix Arabii Saudyjskiej na dwa sposoby. Po pierwsze: jest mniej prawdopodobne, że Irańczycy będą marnować siły na uderzenia o charakterze propagandowym, w ich interesie jest bezpośrednie i szybkie osłabienie saudyjskiego przemysłu naftowego. Po drugie: z Iranu do Dżuddy jest za daleko.

Eksperci ONZ, opierając się na szczątkowych danych o silniku (nielicencjonowanej kopii brytyjskiego AR731), masie, zapasie paliwa i prędkości przelotowej, oszacowali, że zasięg dronów Delta, które zaatakowały Bukajk, może wynosić nawet 900 kilometrów. W przypadku pocisku Ghods-1 analogiczne dane pozwoliły obliczyć zasięg na 700 kilometrów. Jeśli uwzględnimy, że jedne i drugie musiałyby jeszcze okrążyć cele, aby zaatakować je od północy, rzeczywiście nie może być mowy o ataku wprost z Jemenu. Przedstawiciele Ansar Allah twierdzą, że atak na Churajs i Bukajk przeprowadzono z trzech miejsc (nie powiedzieli jednak, w którym kraju te miejsca) i że wykorzystano zmodernizowane wersje Ghasefów i Samadów, działające już nie jako amunicja krążąca, ale jako minibombowce, przenoszące po cztery zrzucane ładunki wybuchowe.

Joseph Trevithick przypomina jednak, iż Saudyjczycy już wcześniej błędnie identyfikowali uzbrojenie Hutich. Istnieje również możliwość, że atak przeprowadziły szyickie bojówki sprzymierzone z reżimem ajatollahów działające na terytorium Iraku – co również wyjaśniałoby, jak pociski znalazły się na północ od celów.



Celem tych rozważań nie jest jednak ustalenie odpowiedzialnych za ataki na instalacje naftowe. Chodzi jedynie o zweryfikowanie, czy Huti mają techniczną możliwość przeprowadzenia ataku na Dżuddę. Odpowiedź jest jednoznaczna i w tej kwestii nie wolno mieć wątpliwości. Bojownicy Ansar Allah dysponują uzbrojeniem, które pozwoliłoby im zaatakować Dżuddę z terytorium kontrolowanego w obrębie granic Jemenu.

Przeczytaj też: Gra w kotka i smoka. 35. Eskadra „Czarny Kot” i loty U-2 nad Chinami

Czym mogą się bronić Saudyjczycy

Po szoku, jaki przyniosły monarchii ataki z 2019 roku, podjęto starania o wzmocnienie (z pomocą sojuszników) obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Smutna prawda jest jednak taka, że mimo obłędnego bogactwa Saudowie wciąż nie zdołali stworzyć efektywnego systemu. I nie chodzi bynajmniej o to, że nad krajem ma być rozpostarta jakaś nieprzenikniona sieć. Rzecz w tym, że wykorzystywane środki są niewspółmierne kosztowo do rezultatów – i do nakładów ponoszonych przez nieprzyjaciela.

Niespełna miesiąc temu pisaliśmy, że wojska lotnicze Arabii Saudyjskiej szykują się do zakupu partii 280 pocisków AIM-120 AMRAAM. Dotychczasowe zapasy kurczą się w zastraszającym tempie, ponieważ saudyjscy piloci używają ich do zestrzeliwania bezzałogowych aparatów latających. Oczywiście AMRAAM nie jest przeznaczony do tej roli, ale paradoksalnie jest najodpowiedniejszą bronią spośród wszystkich znajdujących się w arsenale Eagle’i i Typhoonów. Strzał z działka byłby najtańszy, ale w przypadku najmniejszych UAV-ów cel jest za mały, aby pilot mógł być pewny trafienia. Z kolei w kwestii użycia AIM-9 The War Zone cytuje anonimowego pilota US Air Force, według którego drony „nie mają wystarczającej sygnatury termicznej, przez co pilot może nie uzyskać sygnału [namierzenia], zanim zbliży się na odległość mniejszą niż minimalna, co sprawia, że AIM-9 staje się bezużyteczny. Wygląda na to, że drony mają dostateczną sygnaturę radiolokacyjną, aby można było namierzyć cel przed zbliżeniem się na odległość minimalną”.



Z perspektywy bezpieczeństwa Grand Prix Arabii Saudyjskiej użycie myśliwców uzbrojonych w AMRAAM-y jest wystarczającym środkiem ochrony. W bazie Al-Malik Fahd, na wschód od Mekki i Dżuddy, stacjonują zarówno F-15C/D, jak i Eurofightery Typhoony. Jeśli Rijad wyda rozkaz, maszyny te będą dyżurować w powietrzu na południe od miasta przez cały piątek, sobotę i niedzielę. Rzecz jasna, nie ma gwarancji stuprocentowej skuteczności, zawsze istnieje ryzyko, że jakaś Delta przemknie się niezauważona, ale zagrożenie stwarzane przez UAV-y będzie minimalne. Nie mówimy przecież o zabezpieczeniu całego kraju (1200 kilometrów od wybrzeża do wybrzeża), ale jedynie o wąskim wycinku jego przestrzeni powietrznej. AMRAAM powinien być w stanie przechwycić także proste pociski manewrujące, takie jak Ghods-1, które nie są zdolne do lotu tuż nad powierzchnią ziemi i wykorzystywania rzeźby terenu do ukrycia się przed radarem. Martwić się należy o pociski balistyczne.

Do tego zaś potrzebna jest obrona przeciwrakietowa, której Arabia Saudyjska praktycznie nie ma. Sytuacja we wrześniu 2019 roku była do tego stopnia krytyczna, że Amerykanie ogłosili przebazowanie własnych sił do monarchii – w tym dwu baterii systemu Patriot i jednego systemu Terminal High Altitude Area Defense (THAAD) – w celu obrony instalacji naftowych. W połączeniu z jednostkami lotniczymi dało to około 3 tysięcy ludzi. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden szczegół: Amerykanie zaczęli redukować swoje siły w Arabii Saudyjskiej.

Mapa szlaków przemytu uzbrojenia (i komponentów) do Jemenu. Informacje podane tutaj uzyskali eksperci RB ONZ w 2019 roku. Trzeba mieć na uwadze, że z oczywistych względów mapa nie uwzględnia transportów, o których śledczy nie mieli żadnych informacji.
(ONZ)

Po objęciu urzędu przez nowego szefa Białego Domu i opublikowaniu raportów wywiadowczych, w których wskazano saudyjskiego księcia Muhammada ibn Salmana jako winnego zatwierdzenia morderstwa Dżamala Chaszukdżiego w 2018 roku Amerykanie obwieścili, że przestają wspierać saudyjską interwencję w Jemenie. Kilka miesięcy później, gdy świat, w tym państwa Zatoki Perskiej, zajęte były zmianą władzy w Afganistanie, powrotem rządów talibów i chaotycznym wycofaniem sił amerykańskich z Kabulu, Waszyngton wycofał również część zestawów Patriot i THAAD z bazy lotniczej Al-Amir Sultan w Arabii Saudyjskiej. Baza ta znajduje się w pobliżu Rijadu, ale brak amerykańskich wyrzutni w tym kluczowym obszarze oznacza, że Saudyjczycy muszą go zabezpieczać na własną rękę, co oznacza, iż może im zabraknąć środków gdzieś indziej. Decyzja Waszyngtonu stworzyła więc dużą lukę w zdolnościach obrony powietrznej królestwa.

Saudyjczycy zamówili wprawdzie własne systemy THAAD już w 2017 roku za bajeczne 15 miliardów dolarów, ale dostawy efektorów będą realizowane w latach 2023–2027. Sytuacja nie jest jednak aż tak dramatyczna, jak by się wydawało. Arabia Saudyjska otrzymała pomocną dłoń z dwóch dość nieoczywistych kierunków.

Żołnierze US Army obsługujący amerykańską wyrzutnię systemu THAAD broniącą bazy Al-Amir Sultan w Arabii Saudyjskiej.
(US Air Force / Master Sgt Benjamin Wiseman)



Jako pierwsze pomoc zaoferowały Ateny, wówczas jeszcze w celu uzupełnienia amerykańskich systemów, a nie ich zastąpienia. Baterię systemu Patriot dostarczono na miejsce we wrześniu. Jeszcze ciekawszy (ze względu na różnice światopoglądowe i ideologiczne) jest drugi kierunek – Izrael, któremu udało się zbudować na przestrzeni lat w miarę efektywny kosztowo wielowarstwowy system obrony powietrznej. Tu jednak mówimy o współpracy długoterminowej (Rijad rozważa ponoć zakup systemów krótkiego zasięgu Kipat Bar’zel i średniego/dalekiego zasięgu Barak-8ER), która nie przełoży się bezpośrednio na sytuację analizowaną w tym artykule. Inwestycje czynione przez Rijad są jednak najlepszym dowodem realności zagrożenia.

Sytuacja w ostatnich tygodniach

Tajemnicą poliszynela jest, że w ostatnich dwóch latach praktycznie codziennie przechwytywany jest co najmniej jeden dron należący do Hutich – albo przez myśliwce, albo za pomocą systemów przeciwlotniczych Patriot. Pociski balistyczne i manewrujące są używane rzadziej. Kibice Formuły 1 z pewnością kojarzą jednak incydent, do którego doszło w lutym podczas wyścigu Formuły E w Ad‑Dirijji pod Rijadem. Nie ma dowodów na to, że celem był sam wyścig, ale jednocześnie trudno mówić o czystym zbiegu okoliczności.

W marcu tego roku na cel ponownie wzięto infrastrukturę Saudi Aramco, a najbardziej zaskakujące okazały się ataki na instalację eksportu ropy w mieście Ras Tanura w Prowincji Wschodniej, leżącym na północ od Az-Zahranu i Ad-Dammamu. Tym razem jednak nie było żadnych doniesień, jakoby atak nadszedł od północy. W ataku, według rzecznika Ansar Allah, użyto czternastu dronów – w tym dziesięciu Sammadów-3 – i ośmiu pocisków balistycznych. W ramach tej samej operacji zaatakowano również cele w prowincjach Dżizan i Asir. Jako że graniczą one z terenami opanowanymi przez Hutich, są atakowane z podziwu godną regularnością, ale sięgnięcie aż do Ras Tanury, mimo że atak nie spowodował poważnych strat, może budzić niepokój.

26 marca powtórzono atak na infrastrukturę Saudi Aramco, aby „uczcić” szóstą rocznicę udziału Saudów w wojnie jemeńskiej. Na cel wzięto obiekty w Ras Tanurze, Rabighu w prowincji Mekka, Janbu w prowincji Medyna i w Dżizanie. Ponadto Huti zaatakowali obiekty wojskowe – bazę lotniczą Al-Malik Abd al-Aziz w Dammamie oraz bazy w Nadżranie na południowym-zachodzie i Asirze na południu. Pocisk „Zulfiqar” (w polskiej transkrypcji: Zolfaghar), o którym mówi poniżej przedstawiciel Ansar Allah, to prawdopodobnie alternatywna nazwa wspomnianego wyżej pocisku Burkan-3.



Pod koniec ubiegłego miesiąca Huti znów pochwalili się atakami na infrastrukturę Saudi Aramco. Z perspektywy tego artykułu istotne jest, że znaczną część sił skierowano właśnie na Dżuddę. Drony rodziny Sammad zaatakowały dawną rafinerię (obecnie terminal przeładunkowy) i lotnisko w tym mieście. Informując o tych uderzeniach, Huti nie nawiązywali w żaden sposób do nadchodzącego wyścigu, ale skupienie ataku na Dżuddzie – gdzie akurat trwały gorączkowe przygotowania – pozwala sądzić, że jednym z celów było danie Saudom do zrozumienia, iż nie powinni się zawczasu cieszyć swoim sportowym świętem.

Ralph Savelsberg zauważa, że Burkan-3 nie zasługuje na miano broni precyzyjnej, a pomniejszona głowica bojowa jeszcze bardziej ogranicza jego skuteczność w kwestii zwalczania celów punktowych. Jest to w istocie pocisk mający zastraszać ludność Arabii Saudyjskiej – w jego zasięgu jest każde większe miasto w kraju i każda ważniejsza instalacja naftowa. W przypadku takich celów nie ma znaczenia, gdzie dokładnie uderzy pocisk, liczy się jedynie, żeby spadł gdziekolwiek na wyznaczonym obszarze. Saudyjskie siły zbrojne nie ograniczają się jednak do biernego czekania na ruch nieprzyjaciela i prób przechwycenia zagrożeń. W ubiegłym miesiącu nad Jemenem rozpoczęto zakrojoną na dużą skalę kampanię lotniczą mającą niszczyć pociski balistyczne oraz środki ich transportu i odpalania, zanim jeszcze zostaną użyte.

Czy Grand Prix Arabii Saudyjskiej będzie celem?

Huti, biorąc na siebie odpowiedzialność za ataki na Bukajk i Churajs, nazwali je operacją odstraszania ekonomicznego. Ataki z zeszłego miesiąca określono jako już ósmą odsłonę tej strategii. Nie należy mieć wątpliwości: rebelianci, świadomi, że nie dadzą rady zwyciężyć w otwartej wojnie, atakują tam, gdzie przeciwnika zaboli najbardziej. W przypadku Saudów jest to uderzenie po portfelu. Na cel brano więc instalacje naftowe, zbiornikowce i lotniska. Atak na wyścig Formuły 1 nie wpisuje się w te cele, ponieważ zyski z tego przedsięwzięcia mają spływać w perspektywie wielu lat. Jak zaznaczyliśmy na początku, Grand Prix Arabii Saudyjskiej ma być nasionem, z którego wyrośnie nowa gałąź bogactwa Saudów – tyle że na drugiej szali przywódcy Hutich widzą bardzo konkretne petrodolary, którym można przeciąć drogę do kufrów dynastii.

Jeśli jednak dojdzie do próby ataku, prawdopodobieństwo, że przyniesie on wymierne skutki jest bardzo niskie. Być może w niedzielę w nocy na Twitterze znów pojawią się nagrania pokazujące, jak pociski systemu Patriot niszczą nadlatujące Burkany. Musiałoby jednak dojść do zupełnie astronomicznego zbiegu okoliczności, aby ktokolwiek w Dżuddzie – czy to mieszkaniec, czy członek zespołu Formuły 1 – doznał jakiejkolwiek krzywdy. Pozostaje oczywiście jeszcze pytanie o to, czy jeden z największych sportów na świecie powinien organizować zawody w kraju takim jak Arabia Saudyjska, ale to już temat na zupełnie inny artykuł.

Przeczytaj też: Merkawa, Namer i ich potomkowie

Hossein Velayati, Creative Commons Attribution 4.0 International