Organizator masowych deportacji Żydów węgierskich prosto na rampy w Birkenau. Człowiek z za biurka, który wykonywał każdy rozkaz skrupulatnie, czasami nawet nadgorliwie. Zaufany Reichsführera SS do spraw żydowskich. Osoba niewyróżniająca się z tłumu, sprawiająca wrażenie bibliotekarza lub księgowego. Zawsze gotowy do służby, czekający na zadania. Bez rozkazów zagubiony. Adolf Eichmann.

Przez blisko piętnaście lat po wojnie ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Dzięki kontaktom z byłymi członkami SS, przychylności władz Kościoła i krajów latynoamerykańskich ludzie tacy jak Eichmann mogli prawie niezauważeni wydostać się z Europy i wieść spokojne życie. Nieliczni, jak Szymon Wiesenthal, chcieli złapać byłych nazistów, mistrzów zbrodni, ale zadanie było utrudnione i to głównie ze względów politycznych. Z jednej strony zimna wojna, z drugiej chęć odbudowy Republiki Federalnej Niemiec kosztem nieścigania zbrodniarzy lub też osądzania ich bardzo łagodnie. W tym klimacie Eichmann mógł się czuć z dnia na dzień coraz bezpieczniej, ale na jego trop wpadł wywiad izraelski.

– Porwanie Eichmanna, kata narodu żydowskiego, to byłoby coś – myśleli przywódcy Izraela! Pierwszy raz w historii sądzony byłby w Izraelu człowiek odpowiedzialny za eksterminację setek tysięcy Żydów. Po drugie: proces byłego nazisty byłby sygnałem, że nikt w Izraelu nie zapomniał minionych krzywd. Po trzecie: byłby to również sygnał dla innych zbiegłych zbrodniarzy, że nie znają dnia ani godziny. Akcja porwania Eichmanna po prostu musiała się udać, nie było innej opcji. Samo uprowadzenie Eichmanna z Argentyny miało tylko jeden zasadniczy mankament. Pojmanie człowieka na terytorium obcego państwa, z którym utrzymuje się stosunki dyplomatyczne, szkodzi na arenie międzynarodowej. Niemniej, mimo tego problemu najwyższe kierownictwo państwa Izrael zaaprobowało misję mającą na celu uprowadzenie i przewiezienie do kraju Adolfa Eichmanna.

I właśnie o tym jest ta książka. Krok po kroku śledzimy losy Eichmanna. W skróconej wersji czytamy historię przyszłego „zawiadowcy śmierci” od narodzin do misji na Węgrzech w 1944 roku. Następnie jesteśmy świadkami jego zniknięć z obozów jenieckich po zakończeniu działań wojennych i brawurowej ucieczki do Argentyny w 1950 roku. Eichmann cały czas stara się zacierać za sobą ślady. Zmienia miejsca zamieszkania i pracy. Sprowadza do siebie rodzinę i stara się żyć na nowo. Żyje skromnie, nad wyraz skromnie, żeby nie powiedzieć: w ubóstwie. Gardzi byłymi kolegami z SS, którzy dorobili się na obczyźnie. Jest zagubiony i melancholijny. Jedyną atrakcją dla niego w czasie pobytu w Argentynie są sesje nagraniowe w domu byłego holenderskiego dziennikarza SS, w czasie, których z dumą mówi o swoich osiągnięciach w czasie wojny. Eichmann nie wie, że w tym samym czasie jest śledzony, a w sprawę jego porwania jest zaangażowanych kilkudziesięciu członków Mosadu, izraelskiej agencji wywiadowczej.

Przez większą część książki, autor poświęca uwagę żmudnym przygotowaniom do porwania Eichmanna. Następnie jesteśmy świadkami porwania aż po szczęśliwe dla Mosadu lądowanie z Eichmannem w Izraelu. Ostatnie rozdziały poświęcono procesowi Eichmanna i samej egzekucji. Śledzimy każdy szczegół akcji niczym w powieści sensacyjnej. Muszę przyznać, że zanim wziąłem do ręki tę książkę, znałem dokonania Eichmanna z czasów wojny, widziałem rekonstrukcję jego porwania, program telewizyjny w reżyserii Guida Knoppa „Pomocnicy Hitlera”, czytałem książkę Hanny Arendt „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”, a mimo to czułem się, jakbym pierwszy raz poznawał tę historię. Książka jest pod tym względem świetna.

Do recenzji dostałem tak zwaną „szczotkę”, to jest egzemplarz próbny przed ostateczną korektą. Okładka zielona, wygląda niczym skrypt politechniczny, więc nie wiem, czy na przyszłość będzie twarda czy miękka. Zdjęć w szczotce nie było, ale z drugiej strony, znanych zdjęć Eichmanna jest tylko kilka, nikt rzecz jasna nie robił ich w trakcie porwania, a nagrania z jego procesu w Jerozolimie są dostępne na YouTube, tak więc nie są one aż tak istotne. W książce jest kilka błędów, ale od razu zaznaczam, że są to błędy znalezione przeze mnie w „szczotce” (choć wątpię, żeby były poprawione w wersji ostatecznej). Pojawia się w tekście ulubiona przez wszystkich Czytelników Konfliktów Zbrojnych fraza: „łódź podwodna”. Dalej czytamy, że Eichmann wysyłał węgierskich Żydów do Polski w celu ich eksterminacji – błąd! Wysłał ich do Generalnego Gubernatorstwa, na terenie dzisiejszej Polski, do hitlerowskiego obozu śmierci. Zapewne nikt nie zauważył śmiesznego błędu na temat ludności Argentyny w latach 1945–50. W momencie, gdy autor cytuje prezydenta Argentyny przemawiającego do mniejszości niemieckiej w sprawie fikcyjnego wypowiedzenia wojny III Rzeszy (27.03.1945), mamy wspomnienie o 15-milionowym narodzie. Natomiast gdy autor cytuje opis Argentyny w 1950 roku, jest mowa o 22-milionowym narodzie. Średnio bystry korektor z pewnością zauważy, że niemożliwy jest przyrost ludności w ciągu pięciu lat o 46,6%! W rzeczywistości w 1950 roku Argentynę zamieszkiwało około 17 milionów. Można także polemizować z teorią, że Żydzi byli zagrożeniem dla bolszewizmu, ale to nie jest tematem tej książki.

Od razu podkreślam banalność tych błędów, które w żaden sposób nie rzutują na jakość książki. Jednym słowem: czyta się ją świetnie.