W charakterystyce okresu wojen napoleońskich panuje powszechne przekonanie (mam tu na myśli szczególnie naszą cześć Europy) o minimalnym znaczeniu i wkładzie marynarki wojennej w końcowy wynik rywalizacji obozu napoleońskiego z siłami antynapoleońskiej koalicji. Przyznam, że moja wiedza o morskim teatrze wojen napoleońskich ograniczała się jedynie do bitew pod Abukirem i Trafalgarem, operacji kopenhaskiej oraz blokady francuskiego wybrzeża przez Royal Navy. Fakt, że epoka empire nie jest głównym tematem moich zainteresowań, ale to usprawiedliwienie może potwierdzać panujące przekonanie, że działania morskie stanowiły jedynie atrakcyjny suplement na tle licznych kampanii lądowych. Zapewne dalej obstawałbym przy takim stanowisku, gdyby nie „Wojna o wszystkie oceany” małżeństwa Roy’a i Lesley Adkins.
Jaki naród mógł pochwalić się największymi osiągnięciami na morzu w dobie wojen z cesarzem Napoleonem? Chyba każdy bez namysłu odpowie: Anglicy! Rzeczywiście, to Brytyjczycy po rozprawieniu się z flotami obozu napoleońskiego ugruntowali stuletnie panowanie na wszystkich oceanach. Autorzy – zawodowi archeolodzy i historycy z zacięciem pisarskim – w książce ogłoszonej jednym z najlepszych tytułów militarnych 2006 roku w Zjednoczonym Królestwie złożyli hołd jednej z najpiękniejszych kart w historii Royal Navy. Niestety, dla czytelnika spoza Wysp ten „hołd” może stanowić spory minus przy ogólnej ocenie książki. Bądź co bądź trzeba przyznać, iż Brytyjczycy są mistrzami w rozsławianiu chwały własnych sił zbrojnych (co niestety często schodzi do poziomu zwyczajnej propagandy sukcesu) czy w ogóle własnej historii.
Autorzy przekazują Czytelnikowi dzieło ukazujące wielki wkład brytyjskiej marynarki w całościowy triumf nad imperatorskimi ambicjami Napoleona Bonaparte. Niestety już pierwsze linijki tekstu wskazują, po czyjej stronie leży sympatia autorów. Z przykrością muszę stwierdzić, iż dzieło Adkinsów jest klasycznym przykładem „anglikocentryzmu”, co u mnie pozostawia nieodparte negatywne spojrzenie. Oczywiście mamy w książce Francuzów, Hiszpanów, Portugalczyków, Holendrów, Turków, Duńczyków, Szwedów, a nawet Rosjan, ale stanowiących jedynie „wymuszony” dodatek, zawarty w celu przedstawienia brytyjskich relacji czy konfliktów z tymi narodami. Jedynie w stosunku do Amerykanów i ich konfliktu z byłymi suzerenami autorzy starają się w miarę obiektywnie nakreślić wizerunki obydwu stron. Tak przedstawia się mój główny zarzut pod adresem autorów: z całą pewnością jest to „Brytyjska wojna o wszystkie oceany” i każdy będzie miał podobne wrażenia z lektury.
Powyższe cierpkie słowa nie powinny jednak zainteresowanych odwlec od sięgnięcia po niniejszy tytuł. Jeśli tylko spojrzymy przez pryzmat wyspiarski, to mamy całkiem ciekawą książkę, która nie opisuje jedynie typowo morskich przedsięwzięć, ale znakomicie przedstawia między innymi: korelacje między flotą a marynarką, drogę marynarza od poboru (najczęściej przymusowego) aż po demobilizację, życie codzienne na okręcie zarówno tegoż marynarza, jak i oficera każdej z rang, stosunki między dowódcą a podwładnymi (i w samym ich otoczeniu), niełatwe życie jeńca, niebezpieczeństwa służby morskiej (choroby, sztormy, mielizny). Niewątpliwie te treści działają na wyobraźnie, co pozwala lepiej oceniać działania głównych rozgrywających tą wielką batalię. Autorzy nie zapominają również o brytyjskich „nemezis” francuskiego cesarza w osobach: Sidneya Smitha, Horatio Nelsona czy Thomasa Cochrane’a.
Oczywiście, jak sam tytuł jasno wskazuje, działania morskie w epoce wojen napoleońskich nie ograniczały się do wybrzeży Starego Kontynentu, równie dużo działo się (a może nawet więcej, a z pewnością ciekawiej) na terenach oblewanych przez oceany. Właśnie dzięki lekturze możemy poznawać jeden z decydujących momentów dla budowy ogromnego Imperium Brytyjskiego.
Jak już wspomniałem, ważnym elementem budującym całą książkę jest opis wspólnych działań wojsk lądowych i marynarki wojennej, bądź osobnych działań lądowych podejmowanych siłami marynarzy spod Union Jacka.
Każdy, kto miał do czynienia z literaturą marynistyczną, spostrzegł, iż posiada ona własną specyfikę. Z początku takim „szczurom lądowym” jak ja może to przeszkadzać w odbiorze, ale z czasem, po opanowaniu terminów czy nazw własnych, w niczym nie odbiega od głównego nurtu książek o zacięciu historiograficznym.
Charakterystycznym elementem książki jest stałe odwoływanie się do zachowanych po dziś dzień relacji naocznych świadków opisywanych wydarzeń. Pod słowem-kluczem „relacja” kryją się między innymi: listy, pamiętniki, sprawozdania, artykuły prasowe, oficjalne oświadczenie rządów, pisemne rozkazy, raporty itp. Sądzę, iż jest to wielka zasługa autorów, że przy każdej okazji oddają głos świadkom poszczególnych wydarzeń (choć czasem są zmuszeni je korygować, ale zawsze uwidaczniania jest ich ingerencja). Komentarze czy relacje ówczesnych ludzi wraz z lekką, przyjemną w odbiorze narracją są znakomitym połączeniem i dużym, łatwo dostrzegalnym atutem dzieła.
Wydania książki państwa Adkins w naszym kraju podjął się Dom Wydawniczy REBIS, który bez zarzutu wywiązał się z zadania. Kto choć raz wziął do ręki wydaną przez nich książkę (przynajmniej z dziedziny historii), może być pewien, iż w chwili zakupu otrzyma pięknie wykonaną książkę, w twardej oprawie, wydrukowaną na wysokiej jakości papierze, w której wydawca zadbał również o korektę błędów (z wyjątkiem „relacji” świadków, gdzie zapewne nie chciano ingerować w tekst, ale nasuwają się wątpliwości, skoro i tak musiał zostać przetłumaczony…). Nie lada gratką, bardzo przydatną dla laika w czasie lektury, są dwa graficzne schematy przedstawiające: „Ożaglowanie, pokłady i pomieszczenia na studziałowym okręcie liniowym” oraz „Omasztowanie, pokłady i pomieszczenia na studziałowym okręcie liniowym”. Należy również wspomnieć o „wkładkach” z ilustracjami bitew, jednostek i bohaterów książki oraz mapkach ilustrujących analizowane starcie. W stosunku do mapek mam jednak mieszane uczucia, gdyż choć są ciekawie stylizowane na mapy żeglarskie z ówczesnych lat, to z uwagi na słabą jakość wykonania oraz brak kolorów nie stanowią one zbyt cennego dodatku.
Świeżo po lekturze rozmyślałem, komu można polecić tę książkę… Doszedłem do wniosku że fani literatury marynistycznej czy dumnej przeszłości Royal Navy znajdą w niej wiele uciechy. Jednak poszukującym obiektywnej pracy poświęconej działaniom morskim w obrębie wojen napoleońskich zalecam długo się zastanowić nad wyborem.
Kto wie, jak potoczyłaby się kariera Napoleona gdyby nie Royal Navy…