Ile wiemy o Związku Radzieckim i świecie w erze Nikity Chruszczowa? Całkiem sporo: początek podboju kosmosu, mur berliński, kryzys kubański, XX zjazd KPZR i „odwilż”. Bardziej obeznani z tematem dopowiedzą jeszcze zapewne: walenie butem w ONZ, problemy żywnościowe, zapowiedź budowy komunizmu do 1980 roku, masakry robotników w ZSRR i Berlinie, zestrzelenie U-2, Car Bomba czy początek konfliktu z Chinami. Czy jednak wiemy wszystko? Z całą pewnością nie i jeszcze pewnie długo wiedzieć nie będziemy. Jednak gdy chodzi o białe plamy w historii Kraju Rad, z pomocą jak zwykle przychodzi nam Wiktor Suworow, który w ramach odpoczynku od przekonywania świata, że Stalin szykował się do podboju Europy latem 1941 roku, postanowił zapoznać nas ze swoją interpretacją wydarzeń z czasów Nikity Chruszczowa.
W swojej najnowszej książce (oryginał ukazał się w 2011 roku) Autor porusza wszystkie te tematy i o dziwo przy w i ę k s z o ś c i z nich nie dowiadujemy się niczego nowego, skandalizującego czy sensacyjnego. Owszem, przy każdym jest jakaś ciekawostka – na przykład sposób organizacji transportu największej bomby atomowej w historii z fabryki na lotnisko, historia powstania biura konstrukcyjnego Suchoja czy zawiłości systemu aprowizacji radzieckich miast. Jednak nie jest to nic, czego nie moglibyśmy dowiedzieć się z książek innych autorów, takich jak Brzezinski, Spufford i wielu innych. Różnicę stanowi, że o ile tamci zajmowali się pojedynczymi problemami, o tyle Suworow łączy wszystko, pokazując całość rządów Chruszczowa i stawiając go w znacznie gorszym świetle niż przeważnie czynią to autorzy zachodni.
Słowo „większości” nie zostało wyróżnione bez powodu. Z tej większości wyłączony został kryzys kubański. W tym wypadku Autor przedstawia wizję znacznie odbiegającą od tego, co zwykliśmy czytać o tym momencie historii. W całej okazałości widzimy, z książką czyjego autorstwa mamy do czynienia. Suworow przedstawia to tak: Chruszczow, chcąc zmusić Zachód do oddania Berlina Zachodniego, blefuje, że produkuje rakiety jak parówki, a ponieważ w rzeczywistości nie ma rakiet zdolnych razić USA z terytorium ZSRR, rozmieszcza rakiety na Kubie. Planuje, że zgodzi się na ich wycofanie w zamian za wycofanie aliantów z Berlina. Obawiając się, że Stany Zjednoczone za bardzo uwierzą w tę prowokację i jako pierwsze zaatakują bezbronny w zasadzie ZSRR, trzech wysokich rangą dowódców (szef GRU Sierow, marszałek artylerii Wariencow i głównodowodzący Strategicznych Wojsk rakietowych marszałek Biriuzow) zawiązują spisek, który ma uniemożliwić Chruszczowowi doprowadzenie rakiet na Kubie do gotowości bojowej. Spisek polegać ma na tym, że pułkownik GRU Oleg Pieńkowski będzie przekazywał USA prawdziwe dane na temat słabości radzieckiego potencjału atomowego i na temat planów wobec Kuby, co spowoduje, że USA przestaną obawiać się ZSRR i nie zaatakują. Co więcej, Pieńkowski został wystawiony KGB przez kogoś z USA, ponieważ jego raporty były nie po myśli kompleksu wojskowo-przemysłowego, który czerpał ogromne zyski z wyścigu zbrojeń. Najcenniejszy w historii „zimnej wojny” szpieg pozyskany przez Amerykanów pracował na dwie strony? Teza godna Suworowa!
Szkoda tylko, że jednym z głównych dowodów na potwierdzenie tezy – poza klasyczną dla niego metodą analizy wywiadowczej – jest brak oficjalnego jej zaprzeczenia przez radzieckie i rosyjskie ministerstwo obrony (s. 107).
Ponadto Autor uzasadnia nagłe zainteresowanie Kubą ze strony Amerykanów właśnie informacjami przekazywanymi przez Pieńkowskiego. Oto bowiem 29 sierpnia U-2 wykrył stanowiska rakiet ziemia-powietrze. Jednak następne zdjęcia zostały zrobione dopiero 14 października, gdy większość radzieckiego kontyngentu była już na Kubie. Suworow tej luki nie wyjaśnia, a skoro Amerykanie dysponowali tak dokładnymi informacjami od swoich agentów, wykonywaliby chyba loty rozpoznawcze nad Kubą codziennie. Tymczasem wyjaśnień dostarcza nam Tim Weiner w swojej historii CIA „Dziedzictwo popiołów”. Otóż 11 września prezydent Kennedy osobiście zakazał lotów U-2 w kubańskiej przestrzeni powietrznej. Pod naciskiem dyrektora Centrali Wywiadu odwołał zakaz 14 października i dopiero wtedy kolejny U-2 wykrył stanowiska rakiet balistycznych. Czy prezydent postąpiłby w ten sposób – pozbawił się zwiadu fotograficznego w kluczowym momencie – gdyby miał tak wspaniałe informacje od radzieckiego szpiega? Wątpię.
Można też zarzucić Autorowi, że opisuje historię dosyć niedokładnie. Pisze (s. 220): „Johnowi Kennedy’emu znudziło się to wszystko i ogłoszono, że w najbliższym czasie zwróci się do narodu z ważnym komunikatem. Co tak ważnego mógł w tamtym momencie powiedzieć prezydent USA własnemu narodowi i światu? Tylko to, że przechodzi do zdecydowanych działań. Chruszczow zawahał się. Otwartym tekstem w radiu Chruszczow zwrócił się do USA: Zabieram rakiety! Wszystkie! Koniec kryzysu!” Niby tak było, tyle że Kennedy nie planował w tym momencie żadnego drugiego wystąpienia telewizyjnego. To tylko jedna ze stacji telewizyjnych zapowiedziała nadanie powtórki poprzedniego komunikatu prezydenta o wprowadzeniu blokady, a radziecki wywiad przekazał na Kreml fałszywe informacje (M. Dobbs, „Za minutę północ”, s. 371).
W książce znalazł się jeszcze jeden nowy element, otóż na końcu znajdziemy krótką – około dwudziestu stron – autobiografię autora. Wyjaśnia w niej, skąd się wzięły rozbieżności między nim a bohaterem „Akwarium”, opowiada, jak poszukiwał wydawcy swoich książek i skąd się wziął pseudonim Wiktor Suworow. Opowiada też, dlaczego i jak wybiera kolejne tematy dla swoich prac, co chce nimi przekazać i co odróżnia dobrą książkę od złej (do tego wrócimy w zakończeniu). Muszę przyznać, że była to ciekawa lektura.
Niestety zawiodłem się na polskim tłumaczeniu autorstwa Anny Pawłowskiej, co jest tym bardziej przykre, że poprzednie książki – „Klęska”, „Na uśpionych lotniskach” i „Ostatnia defilada” – zrobione były przez nią bardzo dobrze. W tekście znajdziemy kanoniczne już łodzie podwodne i określenie grupy lotniskowcowej mianem statków, ale z okrętami podwodnymi wiąże się jeszcze zabawniejsza rzecz. Ogólnie Autor stwierdza, że radzieckie okręty podwodne były marne w porównaniu do amerykańskich, ale chyba to nie do końca prawda, bo radzieckie „cygara” potrafiły… latać. Tak przynajmniej wynika z polskiego przekładu. Otóż znajdujemy informację, że aby odpalić pocisk balistyczny, okręt musiał znajdować się w położeniu nadwodnym. To zbędne „d” można by potraktować jako literówkę, gdyby nie to, że powtarza się dwa razy, w tym w zdaniu: „Nad wodą trzeba przebywać minimum 12 minut…” (s. 96). Latający okręt podwodny nosiciel rakiet balistycznych z głowicami atomowymi – dobre.
Tekst uzupełnia wklejka z ciekawymi zdjęciami. Niestety i w niej znajdziemy mały i w sumie nieistotny dla całości błąd, ale Czytelnik może pomyśleć, że skoro zdarzają się błędy tak błahe, to może są gdzieś i większe? Dlatego nawet tych małych trzeba się wystrzegać. Otóż mamy fotografię pokazującą radziecka bazę rakietową na Kubie. Z podpisu dowiadujemy się, że zostało wykonane przez rozpoznawczą wersję myśliwca F-104. Pomijając już to, że rozpoznawcze RF-104G chyba nigdy nie były w służbie USAF, to akurat wiadomo, że zdjęcie, do którego odnosi się ten opis, zostało wykonane przez samolot RF-8 należący do US Navy. Mało tego, wiemy, że pilotem był komandor porucznik William Ecker, a ten konkretny lot miał kryptonim Blue Moon 8003. Skoro mamy o tym zdjęciu tyle informacji, skąd się tam wziął F-104?!
Zgodnie z obietnicą wracamy do tego, która książka jest dobra, a która słaba. Według Suworowa dobra książka powinna spełniać tylko jedno kryterium – powinna być ciekawa. Jeśli jest ciekawa, to jednocześnie nie może być głupia, bezsensowna, bez treści, jałowa lub pusta. Pomimo niedociągnięć „Matka diabła” jest bardzo ciekawa i moim zdaniem bardzo dobra. A co do jej wiarygodności ponownie powołam się na jej Autora: jeśli mu nie wierzycie, potraktujcie ją jako żart. Książka historyczna lub beletrystyka – niezależnie, jak ją potraktujemy, czas przy niej spędzony z pewnością nie będzie stracony.