Wehrmacht, czyli siły zbrojne III Rzeszy z lat 1935-1945, jest tematem książki Władysława Kozaczuka pod tym samym tytułem. Myliłby się ten, kto zobaczywszy ją na półkach księgarskich, uzna, że będzie na ponad czterystu dwudziestu stronach opowiadała historię Wehrmachtu, od powstania w 1935 roku aż do kapitulacji w maju 1945 roku. Książka opisuje z detalami całą drogę, jaką przeszła Reichswera od 1919 roku, poprzez dojście Hitlera do władzy, aż do wybuchu wojny w 1939 roku. W tym miejscu warto zauważyć, że autor nie mógł pisać o powstaniu Wehrmachtu bez szczegółowego opisu dziejów jej „poprzedniczki”. Władysław Kozaczuk z wyjątkowym pietyzmem i doskonałym warsztatem pracy oraz ogromną dbałością o stronę bibliograficzną krok po kroku przedstawia czytelnikowi drogę, jaką przeszła zawodowa armia Republiki Weimarskiej, by w jak najkrótszym czasie, gdy będzie to możliwe, stać się armią gotową do podboju Europy i Świata.

Na kolejnych stronach dowiadujemy się, jak wyższe dowództwo Reichswery obchodziło postanowienia traktatu wersalskiego i robiło wszystko, aby w niedługim czasie stać się pełnowartościowym orężem w walce z wrogami. W kolejnych rozdziałach czytelnik zapoznaje się z relacjami, jakie panowały w najwyższym dowództwie armii tuż po dojściu Hitlera do władzy i jak przebiegały przygotowania do przyszłej wojny. Od remilitaryzacji Nadrenii, przez Anschluss Austrii, kryzys sudecki, zagarnięcie Czech i Moraw po zajęcie Kłajpedy w 1939 roku, za każdym razem na decyzje polityczne Hitlera przekładał się udział Wehrmachtu w tych operacji. O tym właśnie jest książka „Wehrmacht”.

Od strony Czytelnika można mieć uwagę, która dla jednych będzie minusem, a dla innych, w tym mnie, nie. Otóż książka jest przeznaczona głównie dla zaawansowanego czytelnika, który dobrze zna meandry polityki wewnętrznej i zagranicznej Republiki Weimarskiej oraz III Rzeszy. Przy okazji trzeba dobrze znać politykę europejską z lat 1918-1939, problemy gospodarcze III Rzeszy i zagadnienia z zakresu wojskowości, żeby nie mieć z tą pozycją problemów. W tym akapicie nie chciałbym w żaden sposób zniechęcać przyszłych czytelników, bo jest to pozycja wyjątkowa i bezbłędna. Można w księgarniach znaleźć setki książek opisujących zmagania Wehrmachtu w trakcie II wojny, ale o jej powstaniu jest ich jak na lekarstwo. No więc gdzie jest „ale”?

Jest jedna rzecz, która mnie zdenerwowała, ale nie zniechęciła przed dalszą lekturą. Od razu zaznaczam, że nie ma w tym winy autora, a jedynie wydawnictwa Bellona. Ogromnym minusem są zdjęcia, a przede wszystkim mapy zamieszczone w książce, dokładniej zaś ich jakość. Pikseloza – to jest właściwe określenie. Co się pod tym tajemniczym hasłem kryje? Zdjęcia są duże, ale nieostre, widać duże piksele, jakby ktoś zdjęcia o małej rozdzielczości rozciągnął na szerokość strony, nie dbając o jakość – to można jeszcze przeżyć, ale to, co zrobiono z mapami, woła o pomstę do nieba! Na jednej ze stron zamieszczona jest mapa niemieckich fortyfikacji w Prusach Wschodnich. Gdyby nie to, że znam te tereny dość dobrze, musiałbym się domyślać, jakie miasta są tam zaznaczone. Nazwy żadnego nie można odczytać! Tak samo jest z mapą, która ukazuje niemieckie autostrady (wykorzystywane do transportu wojsk) – koszmar!

Podsumowując, „Wehrmacht” Władysława Kozaczuka jest pozycją obowiązkową dla wszystkich miłośników wojskowości i tych, którzy pasjonują się historią oręża III Rzeszy. Jest doskonałym kompendium wiedzy o prapoczątkach Wehrmachtu i historii jego niesamowitego rozrostu z lat 1935-1939. Warsztat historyczny, jakim dysponuje Kozaczuk, i ilość źródeł, z których korzystał w trakcie pisania książki, budzi podziw. Za treść ocena szkolna 5 i nie jest to wcale ocena na wyrost. Z warsztatem Kozaczuka miałem styczność już kilka lat temu, gdy buszowałem w bibliotece teścia. Natrafiłem wtedy na książkę „W kręgu Enigmy” i odczucia co do jakości treści miałem podobne. Jedyna uwaga dla przyszłych czytelników to taka, że muszą być obyci z tematami poruszanymi na kartach tej książki. Dla Bellony ogromny minus za zdjęcia i mapy, ale także plus za wydanie polskiego, świetnego autora, a nie przekłady nierzetelnych angielskojęzycznych pozycji z lat ubiegłych.