Instytut Wydawniczy Erica postanowił przenieść do naszego kraju jedną z najpopularniejszych serii powieści historycznych na świecie. Jest nim cykl perypetii fikcyjnego, angielskiego żołnierza Richarda Sharpe’a. Autor, Bernard Cornwell, syn kanadyjskiego pilota oraz Angielki, sam mieszkający w USA, właśnie tą serią podbił serca czytelników kochających się w lekturach spod znaku płaszcza i szpady, albo raczej w tym wypadku kurtki strzeleckiej i muszkietu. Dziwi tylko, dlaczego seria wydawana jest od tomu chronologicznie czwartego…
Jako, że „Trafalgar” jest pierwszą wydaną w Polsce częścią przygód Sharpe’a, pozwolę sobie dodać parę słów o samej serii. Tworzona od 1980 roku, liczy w całości 21 tomów oraz dwa zbiory opowiadań. Bohaterem jest Richard Sharpe, angielska sierota z najbiedniejszej dzielnicy Londynu, człowiek, który służąc w armii, dzięki własnej determinacji pnie się po kolejnych szczeblach kariery wojskowej, dochodząc do stopnia pułkownika. Dziś dzieło pisarza, przetłumaczono na 20 języków i wydano w milionach egzemplarzy. Dzieje Richarda Sharpe’a doczekały się również ekranizacji BBC, a niektóre odcinki mogliśmy oglądać w TVP.

Tyle o całym cyklu powieści, teraz już przechodzę do samego „Trafalgaru 1805”. Nasz tytułowy bohater, po kampanii indyjskiej już jako chorąży, ma wracać do Anglii. W czasie pobytu na półwyspie indyjskim uzbierał również niezły majątek (diamenty). Zanim wsiądzie na pokład Caliope, przychodzi z odsieczą kapitanowi Joelowi Chase’owi dowódcy okrętu Pucelle, który znalazł się kłopotliwej sytuacji. Sytuacja zaowocuje przyjaźnią, nieocenioną, jak się okaże w dalszej części książki. Kapitan Chase otrzymuje nakaz wyeliminowania groźnego francuskiego korsarza Revenant. Jak pokaże przyszłość, i nasz Sharpe „niechcący” znajdzie się w środku całej akcji, która epilog znajdzie w największej bitwie morskiej epoki napoleońskiej pod przylądkiem Trafalgar.

Tyle fabuła, więcej na pewno nie zdradzę. Może teraz troszkę informacji o samym ulubieńcu Cornwella. Chorąży Richard Sharpe to mężczyzna (i żołnierz) z krwi i kości, któremu idealnie można dopasować sentencję Terencjusza: „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce”. Niskie pochodzenie, brak ogłady czy wykształcenia co chwilę się ujawniają, lecz mimo wszystko jest to postać szlachetna i dająca się lubić. Zna życie, próżno szukać u niego patosu czy patriotycznego uniesienia, lecz zna żołnierski obowiązek i jest go wstanie wypełnić za każdą cenę. Nie próbujcie kojarzyć go z takim Michałem Wołodyjowskim, gdyż to zupełnie inne postaci. Sharpe nie gardzi podstępem czy kradzieżą – dla niego priorytetem jest misja oraz własna skóra. Nie jednak maszynką do zabijania – czyni to tylko w ostateczności. Mimo łotrzykowatego usposobienia ma system wartości, gdzie na najwyższym miejscu znajdują się przyjaźń, lojalność i odwaga. Nie stroni również od ziemskich uciech – lubi wypić, dobrze zjeść (najlepiej na czyjś koszt), ciągnie go do kobiet. W czasie podróży morskiej spotka go miłość, przyjaźń, zdrada oraz bohaterstwo.

Bernard Cornwell w części „Trafalgar” umieścił prawie całą akcję na morzu. Cornwell, tak myślę, plastycznością powieści dorównuje naszemu Sienkiewiczowi. Wertując strona po stronie, jesteśmy razem z naszym bohaterem. Widzimy dokładnie, gdzie się porusza, jak śpi, je walczy. Myślę, że artysta malarz nie miałby większych trudności z wykonaniem obrazów przedstawiających wydarzenia z „Trafalgaru”. Autor posługuje się lekkim, przyjemnym i bardzo wciągającym językiem; nie brak humoru (czasem bardzo specyficznego), wylewności czy przekleństw. Pisarz na pewno nie pokazuje wojny jako idylli – jest to raczej niezrozumiały wir, w który wciągnięte zostały postacie przedstawione w książce. Tytułowe starcie, czyli bitwa pod Trafalgarem, również przedstawiona została w sposób bardzo bliski pojedynczemu marynarzowi.

Osobiście nie czuję się znawcą morza i specyfiki prowadzonej na nim wojny (tak jak Sharpe), a dzięki książce Cornwella moja wiedza o żeglowaniu w XIX wieku znacznie się poszerzyła. Bardzo dobrym pomysłem jest również dołączanie na końcu „Noty Historycznej”, w której autor zręcznie oddziela prawdę historyczną od własnej wyobraźni.

Gdyby oceniać samą wartość literacką książki to końcowa ocena byłaby bardzo wysoka, bo czytając losy chorążego na morzu, sam przeżyłem ekscytującą przygodę. Muszę jednak do ogólnej oceny dodać stronę techniczną. Ta jednak przedstawia się o wiele gorzej niż sama treść. Pomijając ładną grafikę (miękkiej) okładki, książka straszy pospolitą szarzyzną – jestem przekonany, że akurat ta pozycja winna zasługiwać na większy szacunek wydawcy. Jakość papieru jest niska, ale przynajmniej czcionka i jej wielkość jest odpowiednio dobrana. Bardzo słabo (jeśli nie tragicznie) wygląda sprawa z korektą – prawie co chwilę można wyłapać błędy interpunkcyjne, zjedzone końcówki, źle odmienione formy, literówki i inne błędy, które nie miały prawa się tam znaleźć. Myślę, że w następnych częściach musi być lepiej, a to wydanie da korekcie wiele do myślenia. Szkoda również, że występuje brak grafik czy ilustracji. Może jest to drugorzędny powód do biadolenia, ale dla mnie (i nie tylko) to ważna sprawa. Ogólnie rzecz biorąc, strona techniczna obniża jakość pozycji, lecz jak już kiedyś przy okazji recenzji wspominałem: najważniejsza jest treść, a nie wygląd.

„Trafalgar 1805” to pozycja godna uwagi. Jestem przekonany, że i w naszym kraju osiągnie spory sukces. Ciekawe, że żadne wydawnictwo wcześniej nie wpadło na pomysł wydania przygód Sharpe’a w języku Mickiewicza. Naprawdę gorąco polecam fanom literatury historycznej czy batalistycznej. Albo w ogóle wszystkim, którzy pragną zaprzyjaźnić się z awanturniczym, a sympatycznym Anglikiem.