„Pułkownicy 1944. Rzeczpospolita partyzancka” to kolejna odsłona przygód bohaterów dobrze znanych Czytelnikowi z poprzednich części cyklu „Trzy Armie”: „Poruczników 1939” i „Kapitanów 1941”. Sięgając po tę pozycję i mając doświadczenia z poprzednich, po raz kolejny liczyłem na dobrze wykonaną pracę Autora i na to, że książkę będzie czytać się po prostu przyjemnie. Jakkolwiek w poprzednich częściach cyklu Autor dążył do zachowania przybliżonej równowagi między ukazywaniem doświadczeń życiowych i wojennych bohaterów trzech armii, tak w „Pułkownikach” dokonał wyraźnego przełomu. Dominuje przede wszystkim wojna, głównie partyzancka, i losy Polaków. Z pewnością jest to wymuszone przez charakter ówczesnych działań i przesuwający się front wschodni drugiej wojny światowej. Bohaterami tej części są głównie polscy partyzanci, których morderczy wysiłek, krew i pot prowadzą do powstania Rzeczpospolitej partyzanckiej, terenów faktycznie wyzwolonych z rąk hitlerowców.
Akcja rozpoczyna się w marcu 1944 roku, gdy polskie podziemie jest stanie „czujności”, a partyzanci prowadzą zaciętą walkę z okupantem, wyczekując powstania, które ostatecznie wyzwoli Polskę z hitlerowskich rąk. Poruszane są dobrze znane problemy braków w uzbrojeniu i wyposażeniu partyzantów, działalności konspiracyjnej, łapanek i pacyfikacji wsi powiatów: olkuskiego, krakowskiego i miechowskiego. W tym trójkącie skupiają się główne wydarzenia.
Osią wydarzeń są losy dziadka Tomasza Stężały, Bolesława Michała Nieczuja-Ostrowskiego, dowódcy 106. Dywizji Piechoty Armii Krajowej, posługującego się konspiracyjnym pseudonimem „Tysiąc”. Losy innych bohaterów, znanych Czytelnikowi z dwutomowego „Elbinga 1945” czy poprzednich części cyklu, potraktowano nader skąpo. Wystarczy wspomnieć postać Edwina Giermanowicza Owczarskiego, funkcjonariusza NKWD, który szykuje się do tajnej misji w Elbingu. Trzeba mieć nadzieję, że Autor wyciągnie wnioski i na kartach następnego tomu wynagrodzi Czytelnikowi te braki. Wszak penetracja technologiczna niemieckiego sektora zbrojeniowego była gratką nie lada dla badaczy końca drugiej wojny światowej. Zobaczymy jak podejdzie Autor do opisu tych wydarzeń w ostatnim tomie.
Pozytywem z pewnością jest znaczne przyspieszenie akcji. Autor po raz kolejny stosuje zabieg szybkiego przerzucania Czytelnika z miejsca na miejsce, choć wydaje się, że dokonuje tego na mniejszą skalę niż wcześniej. Niemniej jednak nadal spotykamy opis walk powstańców 106. Dywizji Piechoty Armii Krajowej, a później szybko nasza uwaga kierowana jest na front wschodni. Opisy walk, pacyfikacji wsi, kontaktów z hitlerowskim okupantem w przeważającej większości są opisane skrótowo, być może dlatego, że na tyle pozwoliły dostępne źródła i wspomnienia uczestników wydarzeń. W wielu miejscach pozostaje niedosyt. Krótko mówiąc: chciałoby się więcej.
Od strony redakcyjnej, delikatnie mówiąc, książka mogłaby wyglądać zdecydowanie lepiej. Nie chodzi o zwykłą interpunkcję czy literówki, o których nie będę pisał. Chciałbym zwrócić uwagę na kilka istotnych niedociągnięć. Pierwszym rzucającym się w oczy jest sprawa „grantów”. Autor z pewnością miał na myśli granaty, choć początkowo zmuszał do pauzowania i powrotu do początku zdania, aby sprawdzić czy powstańcy nie otrzymali jakiego wsparcia finansowego. Pierwsza połowa książki aż roi się od błędów tego typu: „wyfasował granty”, „szerokim ruchem cisnął grant”, „wrzucili grant”, „na górze łupnęły jeden po drugim dwa granty” (s. 109, 110, 111). Potem jest lepiej, choć podobne błędy nadal się pojawiają.
Niedociągnięcia dotyczą także nazwisk i zapisów nazw uzbrojenia, choć tych występuje znacznie mniej. Obergruppenführer Wilhelm Koppe, który był Wyższym Dowódcą SS i Policji w Kraju Warty i Generalnym Gubernatorstwie, to postać znana. Na kartach książki występuje też niejaki „Knoppe”. Taki zapis powoduje, że powstają wątpliwości czy jest to ktoś zupełnie nowy, czy jednak mamy do czynienia z błędem w nazwisku funkcjonariusza SS. Autor wielokrotnie nie może zdecydować się co do jednolitego zapisu niektórych nazwisk, raz pisze Kaluza czy Wenzel, potem zaś spolszczając je: Kałuża i Wencel.
Autor nie jest zdecydowany również odnośnie do zapisu nazwy karabinu maszynowego MG 42. Raz stosuje zapis prawidłowy MG 42 (s. 208), gdzie indziej zaś – MG–42. Tworzy też poplątane sformułowania: „dyon kawalerii dywizyjnej”, co w rozwinięciu oznacza dywizjon kawalerii dywizyjnej. Pojawia się nawet błąd ortograficzny: „należąco załadował”.
Pierwszy tom Pułkowników 1944 czyta się bardzo przyjemnie, szybko i nie przeszkadzają w tym powyższe niedociągnięcia. Na koniec na uwagę zasługuje opatrzenie książki załącznikami opisującymi jednostki bojowe Inspektoratu „Maria”, z wyszczególnieniem nazwisk osób funkcyjnych, sztab 106. Dywizji Piechoty Armii Krajowej i schemat organizacyjny Inspektoratu Armii Krajowej „Maria”. Na dodatek Autor zamieszcza krótkie biogramy bohaterów. Dzięki temu nawet mniej zorientowany Czytelnik może szybko uporządkować swoją wiedzę i znacznie efektywniej zagłębić się w lekturze.