Po opisaniu śmierci Elbinga w 1945 roku Tomasz Stężała przenosi Czytelników zarówno w miejscu, jak i w czasie. Tym razem akcja skupia się na trzech młodych porucznikach, służących w Wehrmachcie, Wojsku Polskim i Armii Czerwonej. Jak można się spodziewać, Elbląg także pojawia się na kartach książki.
„Porucznicy 1939” to dość ciekawa kontynuacja dwutomowego „Elbing 1945”. Nie jest to pozycja, którą można by określić mianem „prequela”, lecz początek zupełnie nowej opowieści z serii „Trzy armie”. Mamy tu miłość, wojnę, zagmatwane życiorysy oraz, rzecz jasna, Elbląg.
„Porucznicy” mają podobną do przywołanego już „Elbing 1945” budowę. Akcja toczy się wielowątkowo, a losy poszczególnych bohaterów przedstawiane są Czytelnikom naprzemienne. Autor, niezrażony krytyką niektórych recenzentów postanowił nie zmieniać stylu tworzenia swych prac. Jest to decyzja godna pochwały. Całość liczy sobie 496 stron. Po odjęciu reklam, bibliografii i innych rzeczy zostaje 468 kart, na których przedstawiono losy bohaterów i zamieszczono kilkanaście ilustracji.
Głównymi bohaterami nowej pozycji jest trójka młodych oficerów. Stronę Polską reprezentuje porucznik Michał Nieczuja-Ostrowski, niemiecką – leutenant Alfred Brosowski, a radziecką – Edwin Giermanowicz Owczarskij, lejtnant NKWD. Każdy z nich jest, co można przewidzieć, związany w jakiś sposób z Elblągiem. U jednych są to rodzinne powiązania, innych kierują tu polecenia służbowe. Nawet, kiedy akcja dzieje się poza rogatkami, Autor wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję do podkreślenia związków tej czy innej postaci z miastem. W książce występuje też cała gama postaci pobocznych, dodających jeszcze więcej „elbląskości”, czy raczej „elbingowości”, do „Poruczników”.
Świat przedstawiony przez Autora jest żywy i pełen detali. To spojrzenie w przeszłość przez bardzo wąską dziurkę od klucza, przesuwaną skokowo z miejsca na miejsce bez uprzedzenia. Czasem Czytelnik chciałby zostać dłużej w jednym miejscu, zbadać dogłębniej daną sprawę – bezwzględny Autor rzuca go jednak setki kilometrów dalej. Odzywa się tu stara i znana już przypadłość wynikająca ze skąpości materiałów źródłowych. Odtworzenie całego obrazu jest już niemożliwe, można jednak zbudować pewne fragmenty, i to pomiędzy nimi Autor przerzuca swych Czytelników. Owszem, luki mógłby wypełnić za pomocą map miast i swej wyobraźni, jak to zresztą nieraz zmuszony jest robić, jednak cała praca straciłaby na autentyczności.
Choć książkę czyta się dobrze, nie sposób zauważyć pewnych niestaranności. Akcja, pełna wspomnianych przeskoków, zazębia się z mniejszą płynnością niż w „Elbingu”. Trudno też uwierzyć, by niemieccy żołnierze chwalili podczas wojny nasze Łosie. Widoczne jest kilka literówek. Całość sprawia wrażenie, jakby Autor działał pod pewną presją nakazującą mu pośpiech, przez co jego praca nie jest tak dobra, jak być mogła. Widać to szczególnie w opisach starć, bledszych i mniej plastycznych niż można by się to po tym autorze spodziewać.
„Porucznicy 1939” to miła, spokojna lektura idealna do przejazdu pociągiem czy samochodem. Czasami nawet można żałować, że akcja nie jest szybsza, a starcia bardziej zawzięte. Stężała szuka jednak nie bitewnego zamętu, lecz pewnego rodzaju refleksji nad zawiłością losów ludzi żyjących na pograniczu polsko-niemieckim. „Porucznicy” to książka skierowana którzy lubią czasem się zamyślić podczas czytania.