Pamiętacie historyczną serię książek ze Znaku? Kolejne, w większości doskonałe, pozycje recenzowaliśmy na naszych łamach, by wspomnieć tylko „Chiny” i „Aliantów” Fenby’ego, „Wschód czerwonego księżyca” Brzezińskiego czy „Towarzyszy” Service’a. Z tym jednak koniec. Wraz z nowym rokiem wydawnictwo przeszło restrukturyzację, a jednym z efektów jest zastąpienie tamtej serii nową, nazwaną „Gry wojenne”, która nazwę zawdzięcza książce Terry’ego Brightona o tym samym tytule.
Wydawać by się mogło, że brytyjski historyk nie mógł sobie wybrać łatwiejszego tematu. O każdym z tych dowódców napisano niezliczone opracowania i w zasadnie nie ma już nic nowego do dodania. Z jednej strony to prawda, lecz z drugiej strony zebranie tych trzech wielkich osobowości i zmieszczenie ich w ograniczonej objętości książki, nie upraszczając przy tym narracji i nie poprzestając na ogólnikach, było zadaniem wymagającym pewnych umiejętności. Śmiem twierdzić, że autor poradził sobie z tym zadaniem co najmniej przyzwoicie.
Książkę podzielono na trzy części, których końce wyznaczają główne fazy wojny. Pierwsza kończy się na zwycięskim dla Niemców Blitzkriegu na zachodzie, druga dotyczy kampanii afrykańskiej i włoskiej, a trzecia – okresu od lądowania aliantów w Normandii do końca wojny. Każda podzielona jest na dodatkowe rozdziały. W każdym znajdziemy równoległe historie Pattona, Rommla i Montgomery’ego. Począwszy od krótkiej historii młodości poznajemy karierę każdego z bohaterów, a według autora to waśnie pierwsze wojenne doświadczenia z drugiej dekady XX wieku miały wpływ na późniejsze poczynania generałów. Monty poznał wojnę pozycyjną, Rommel uczestniczył w I wojnie światowej na frontach, gdzie dużo się manewrowało, podobnie jak Patton, który brał udział tylko w końcowej fazie wielkiej wojny, za to wcześniej przeprowadzał rajdy w czasie operacji w Meksyku.
Doświadczenia poprzednich konfliktów wpłynęły na charakter i postawę bohaterów książki w czasie II wojny światowej. To ich analizie najwięcej miejsca w swojej pracy poświęca autor. Niewiele znajdziemy w niej szczegółowych opisów bitew, za to sporo o sposobie myślenia i przyjmowaniu konkretnych rozwiązań taktycznych przez trzech generałów. Oceniając ich poszczególne posunięcia, jednocześnie autor odmawia jasnego wskazania, który okazał się najlepszy. Mimo że byli jednymi z najwybitniejszych dowódców tamtej wojny, nie byli nieomylni, a autor nie miał zamiaru ukrywać ich ciemnych stron – dlatego serwuje Czytelnikowi nie tylko krytykę niewłaściwych jego zdaniem posunięć na polach bitew, ale także tych natury politycznej. Wielcy dowódcy zawsze w jakimś stopniu stają się politykami. I tak w przypadku Rommla rozprawia się na przykład z mitem dobrego niemieckiego generała, który nie był nazistą i nie należał do NSDAP. Do partii nie należał, ale Hitlera popierał z całych sił, dopóki wojna nie była przegrana. W przypadku Monty’ego i Pattona chodzi oczywiście o ich brak karności względem przełożonych i wzajemną rywalizację, która szkodziła wspólnemu wysiłkowi wojennemu zachodnich aliantów i wiele razy musiała być łagodzona na najwyższych szczeblach władzy.
Mimo że wszystko to właściwie już było w biografiach tych dowódców, dopiero teraz ich porównanie zawarto w jednej książce. Ich wojenne losy są bowiem nierozerwalnie powiązane. Rommel na forcie zachodnim stal się symbolem, na długo zanim Montgomery i Patton weszli do akcji. Ich celem i marzeniem było pokonanie niemieckiego lisa w otwartej walce. Jednocześnie obaj liczyli na chwałę pogromców całych Niemiec, co prowadziło do wzajemnych animozji i wpływało na podejmowane przez nich decyzje. Montgomery celowo planował niektóre operacje tak, by najwięcej na nich zyskiwały oddziały brytyjskie, a nie tak, żeby były jak najbardziej efektywne ze strategicznego punktu widzenia. Patton z kolei, by nie pozostać dłużnym, zarządzał jak największe tempo natarcia, by w drodze do Rzeszy za wszelką cenę wyprzedzić Brytyjczyków.
Wszystko to opisano miłym dla Czytelnika językiem. Książkę po prostu pochłania się strona po stronie. Z pewnością pewien wpływ ma na to osobisty styl autora, który nie ogranicza się do przytaczania faktów, ale nie stroni od – uszczypliwych niekiedy – komentarzy. A mając na warsztacie tak charakterystyczne postaci i ich powszechnie znane, niezwykłe historie, jest co komentować. Nie można pominąć także wkładu polskiej tłumaczki Anny Sak, która poradziła sobie z tekstem dobrze, ale nie pierwszy już raz potyka się tam, gdzie chodzi o kwestie wojskowej techniki. Na stronie 157 znajdziemy fragment „…towarzyszyły trzy okręty wojenne oraz czterdzieści niszczycieli i krążowników.” Te trzy okręty wojenne w oryginale to zapewne były battleships, czyli pancerniki lub okręty liniowe. Przy następnych książkach pani tłumacz przydałby się jakiś konsultant merytoryczny.
Chociaż „Gry wojenne” poruszają temat wielokrotnie komentowany, autor czyni to od nowej strony i inaczej od poprzedników rozkłada akcenty. Sprawia to, że książka jest pewnym powiewem świeżości. Dodatkowo, sprawny warsztat autora i fakt, że została wydana z typową dla wydawnictwa Znak starannością, sprawiają, że mamy do czynienia z publikacją naprawdę godną uwagi. Mam nadzieje, że kolejne tytuły serii „Gry wojenne” będą co najmniej równie dobre.