Kiedy przyszło decydować, czy zgodzić się na recenzowanie „Strachu”, miałem spore obawy. Nie uważam się za amatora w tym fachu, ale nigdy jeszcze nie dane mi było pisać o książce autora tak znanego i tak kontrowersyjnego, do tego o książce, która po prostu musiała wzbudzić (i faktycznie, już wzbudza, ba, już zajmuje się nią prokuratura) mnóstwo ostrych, czasem niewybrednych komentarzy.
Będąca, jak wskazuje oryginalny podtytuł, esejem skupiającym się na interpretacji historii (oryg. An essay in historical interpretation) książka dotyczy losu Żydów w Polsce bezpośrednio po II wojnie światowej, choć z oczywistych powodów dotyka też okresu samej wojny, ale akurat o Jedwabnem jest bardzo mało. Więcej jest o tym, jak Polacy reagowali na zbrodnie dokonywane przez samych Niemców, jak jedni próbowali Żydów chronić, inni zaś w taki czy inny sposób współuczestniczyli w morderstwach, a często też grozili tym rodakom, którzy Żydów ukrywali, iż wydadzą ich nazistom.
Nie będę tu wypisywał wszystkich zbrodni, przestępstw i wykroczeń przeciwko polskim Żydom, o których pisze pan Gross, jest to w końcu recenzja, nie streszczenie. Ale jako recenzent właśnie muszę oznajmić, że jestem pod wrażeniem obszerności przypisów, które jednoznacznie uniemożliwiają stwierdzenie, że autor kłamie, co oczywiście już mu zarzucono – chyba że ktoś ma dowód, ale o tym na razie cicho. Mimo wszystko, lista faktów jest sucha i goła, brak jej prawdziwie naukowej analizy nastrojów społeczeństwa polskiego, jego przeżyć w trakcie wojny i w czasach instalowania władzy komunistycznej, o której zresztą autor – co trzeba przyznać z szacunkiem – pisze także w kontekście tak zwanej żydokomuny i nie udaje, że Żydzi nawet nie przyłożyli palca do rozwoju bezpieki, przyznając za to, iż „Żydów było rzeczywiście zaskakująco wielu na szczytach aparatu bezpieczeństwa”.
Czy można więc uznać, że Jan Tomasz Gross pisze prawdę, całą prawdę i tylko prawdę? A to już inna sprawa. Jako się rzekło, „Strach” to książka interpretująca historię, o czym nie należy zapominać. O ile więc można spokojnie przyjąć, że miało miejsce każde z opisywanych w niej zdarzeń, o tyle zupełnie niekoniecznie trzeba się zgadzać z nazbyt pochopnie wyciąganymi przez autora wnioskami. Bodaj najlepszą recenzją „Strachu” od tej strony jest wstęp napisany przez Henryka Woźniakowskiego, stanowiący zresztą w moim odczuciu niezbędną część nie tyle dzieła J. T. Grossa jako takiego, co książki jako pozycji sprzedawanej w księgarniach. Żeby więc nikt nie zasugerował, że coś sobie w tym niewygodnym przecież temacie wymyślam, znów pozwolę sobie na dwa cytaty, ze wstępu właśnie: „książka oczywiście nie pokazuje całości stosunków polsko-żydowskich zaraz po wojnie; koncentruje się na ich najboleśniejszym […] aspekcie” pisze pan Woźniakowski, by kawałek dalej dodać, że „mężne przyjęcie [historii] […] nie oznacza koniecznej zgody na wszystko, co stwierdza Jan Tomasz Gross”. Śledzenie w najbliższych dniach polskiego internetu z pewnością dostarczy wielu podobnych opinii, polemizujących nie z faktami, ale z tezami.
Czy więc warto się tą książką zainteresować? Zdecydowanie tak. Z szeregu powodów.
Po pierwsze: jest to świetna publicystyka historyczna, a do tego bodaj pierwsza na naszym rynku wydawniczym pozycja tak obszernie i przystępnie traktująca o tym mało znanym – niestety – wycinku polskiej historii. Powtórzmy jeszcze raz: nie trzeba, nawet nie wolno się bezkrytycznie zgadzać z przedstawionymi tam tezami, ale są one z pewnością godne uwagi, a nawet gdyby nie były, to godzien jest jej wielki zbiór uźródłowionych faktów. Chociaż pan Gross nie popisał się jako historyk czy socjolog, z pewnością wykonał kawał dobrej roboty jako badacz źródeł.
Po drugie: jest też Jan T. Gross świetnym, utalentowanym pisarzem, który sprawdziłby się w beletrystyce, gdyby tylko chciał spróbować. „Strach” czyta się jednym tchem, choć jest to książka za długa na jedno „posiedzenie”. Niemniej jednak, zdecydowana większość czytelników, a ściślej wszyscy zainteresowani historią, przerwą czytanie z zamiarem jak najszybszego doń powrotu, nie zaś zapomnienia, że w ogóle książkę kupili.
Po trzecie: wydawnictwo Znak świetnie wywiązało się ze swojej roli; „Strach” wydany został w bardzo estetyczny sposób, najzwyczajniej w świecie (co zresztą staje się już u nas standardem, na szczęście) fajnie wziąć tę książkę w ręce, fajnie się na nią patrzy i fajnie się ją czyta. W trakcie zapoznawania się z jej treścią znalazłem jedną literówkę, ale niestety nie zaznaczyłem i teraz nie jestem w stanie jej przywołać, dlatego też nie stwierdzam z całą stanowczością, że panie korektorki popełniły niedopatrzenie, a jedynie oznajmiam z zastrzeżeniem „jeżeli pamięć mnie nie zawodzi”.
Po czwarte wreszcie: hałas wokół „Strachu” narasta. Jeżeli ktokolwiek chce śledzić kłótnie o tę książkę, a tym bardziej jeżeli chce brać w nich udział, nie może jej nie przeczytać. Nie jest to bowiem jakaś tam sobie powieść, o której można pomyśleć „gdzieś przeczytałem jakieś opinie, to będę je powtarzał”. Nic z tych rzeczy, doświadczenie każdego czytelnika z osobna ze „Strachem” będzie, podejrzewam, bardzo osobiste i powtarzanie cudzych opinii będzie niewiele się różniło od – dosłownie – ubierania się w czyjąś skórę.
Moje doświadczenie ze „Strachem” było bolesne. Ale nie żałuję, że się zdarzyło.
Dyskusja o książce na forum portalu Konflikty Zbrojne – zapraszamy.