Od czasu, kiedy Norman Davies stał się dla znacznej części polskich Czytelników „gwarantem historycznej poprawności dzieła”, książki opatrzone jego nazwiskiem budzą we mnie odruch, który towarzyszy mi przy jedzeniu serka homogenizowanego pewnej bardzo znanej firmy. Owszem, jest on pyszny i ma wszystko, czego moje kubki smakowe oczekują, ale głowę nurtuje pytanie, na ile jest to smak prawdziwy i naturalny, a na ile sztuczny. Dokładnie tak samo jest ze „wspomnieniami” Stefana Waydenfelda, wydanymi po raz kolejny (pierwsze wydanie polskie ukazało w 2002 roku) przez poznański Rebis i – a jakże – opatrzonymi wstępem Daviesa.
Autor owych „wspomnień” urodził się w 1925 roku. Był Polakiem żydowskiego pochodzenia i wraz z resztą rodzinny przeszedł gehennę drugiej wojny światowej. W 1940 roku został deportowany w głąb ZSRR i po kilkuletniej tułaczce przedostał się do Iranu, wstąpił do polskiej armii i walczył pod Monte Cassino. Po zakończeniu działań wojennych studiował w kilku europejskich krajach, ukończył ostatecznie medycynę w Dublinie i osiadł na stałe w Anglii. Zmarł w 2011 roku. Wcześniej wydał swoje „wspomnienia” pod nieco odmiennym od polskiego przekładu tytułem „The Ice Road. An Epic Journey from the Stalinist Labor Camp to Freedom”. Owe dwa słowa zawarte w oryginalnym tytule – „Epic Journey” – stanowią klucz do zrozumienia tego, czym i o czym jest ta książka.
Ponad 400 stron lektury mija błyskawicznie. Czytelnik wchłania treść jak gąbka wodę. Autorowi zdolności literackich odmówić nie można, snuje opowieść z dramatyzmem i ze swadą, nie pomijając pisania o rzeczach czasem przykrych, ale charakterystycznych dla ówczesnej brutalnej rzeczywistości. Na końcu jednak pojawia się pytanie, co nam z tej opowieści w głowie zostanie. W mojej ocenie – niewiele. Odłożymy książkę na półkę, gdzie zgromadziliśmy już wiele podobnych tytułów. I to takich, którym słowo „odyseja”, rozumiana słownikowo, jako długa wędrówka pełna przygód i dramatycznych wydarzeń, bardziej przystoi. Pokolenie Waydenfelda przeżyło ich naprawdę zbyt wiele i każdy z wojennych życiorysów z pewnością może być podstawą do ich opisu. Czy jednak każdy robi dziś na nas wrażenie? Chyba nie.
W tym miejscu jednak ostateczne rozstrzygnięcie wypada pozostawić każdemu Czytelnikowi z osobna.