Komunizm – jedna z najbardziej zbrodniczych ideologii w dziejach świata. O palmę pierwszeństwa ściga się z niemieckim nazizmem i nie jest w tym starciu bez szans. Pochłonął miliony ofiar i spowodował zacofanie gospodarcze wszystkich krajów, w których był wprowadzany. Na szczęście obecnie ostatnim prawdziwie komunistycznym państwem została już tylko Korea Północna. Chińską gospodarkę trudno tak nazwać, a i Kuba ostatnio przechodzi reformy i jakby bardziej otwierała się na świat. Komunizm jest reliktem przeszłości, przez jednych pożegnanym z radością, a przez innych wspominanym z nostalgią. Tak czy inaczej znajdujemy się w takim momencie, że można o nim pisać inaczej niż tylko ściśle naukowo i bardzo poważnie. Oczywiście, znajdą się pewnie i tacy, którzy powiedzą, że dowcipkowanie z komunizmu będzie oznaką braku szacunku dla jego ofiar, takich jednak pozastawiam ich problemom, sam przechodzę do tego, co Was, czytających ten artykuł, interesuje chyba najbardziej – recenzji książki Bena Lewisa.

Wydana nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego książka liczy sobie niemal trzysta stron. Jednak ten, kto spodziewałby się zapełnienia ich wszystkich kolejnymi dowcipami z różnych komunistycznych krajów, bardzo się rozczaruje. Autor nie miał zamiaru zebrać wszystkich komunistycznych dowcipów w jednym miejscu – nie mówiąc o tym, że książka tak musiałaby być znacznie grubsza – ale przeprowadzić poważną analizę całego zjawiska, jakim były tak zwane komunistyczne dowcipy. Dlatego choć kawałów znajdziemy w książce wiele, to stanowią niejako tylko uzupełnienie lub ilustrację wywodu autora, który na ich podstawie, a także na karykaturach, analizie pism satyrycznych, źródłach archiwalnych i wywiadach stara się wyjaśnić rolę komunistycznego dowcipu w codziennym życiu ludzi, którzy mieli okazję żyć w tym ustroju, a także czy naśmiewanie się z komunizmu w jakikolwiek sposób przyczyniło się do jego upadku.

Autor – Ben Lewis – jest historykiem amatorem Na co dzień jest prezenterem telewizyjnym i publicystą. I to w książce widać. Jest napisana barwnym językiem, znajdziemy w niej wiele wtrętów i uwag z życia osobistego autora, który tak się złożyło, jest w związku z pochodzącą z NRD artystką-hipiską, która czasy socjalizmu w swoim kraju wspomina z nostalgią, czy może raczej ostalgią, bo praktyczni Niemcy wymyślili specjalne słówko na tęsknotę za NRD. On, Brytyjczyk, nie widzi w tym oczywiście nic dobrego i na każdym kroku stara się udowadniać swojej sympatii rację. Wtręty te pojawiają się na tyle często, że właściwie stanowią osobny wątek z kilkoma zwrotami akcji na przestrzeni całej książki.

Jednak główna część książki to wspomniana już próba analizy, jaki dowcipy wywarły na system komunistyczny w Europie środkowej i wschodniej. Z różnych powodów, o których autor wspomina, nie zajmował się on dowcipami z państw azjatyckich czy Kuby. W naszym regionie odwiedził niemal wszystkie państwa: Rosję, Polskę, Czechy, Węgry, Niemcy Rumunię. W zależności od państwa przyjmował różne metody badawcze, ponieważ jak wiemy, na przykład w naszym pięknym kraju dostęp do archiwów IPN jest dla naukowców bardzo utrudniony, dlatego przeprowadził u nas wywiady z Lechem Wałęsą, Jerzym Urbanem czy „Majorem” Waldemarem Fydrychem z Pomarańczowej Alternatywy. Na Węgrzech z kolei, gdzie archiwa są otwarte, to z nich czerpał duża wiedzę. W Rosji chciał się spotkać nawet z byłym I Sekretarzem KC KPZR Michaiłem Gorbaczowem, ale dotarł jedynie do jego asystenta. Wszędzie, gdzie był, komentował także obecną rzeczywistość tych państw i ludzi, z którym rozmawiał. Oceny te najczęściej były bardzo negatywne i złośliwe, jak na publicystę przystało, jedna w niektórych momentach moim zdaniem przesadzone.

W swojej analizie autor przedstawia genezę komunistycznego dowcipu, jego społeczną rolę, a także otoczkę. Mam tu na myśli to, w jaki sposób totalitarna czy autorytarna – w zależności od momentu – władza reagowała na takie zachowania. Wiadomo przecież, że za rozpowszechnianie dowcipów wielu ludzi, szczególnie w Związku Radzieckim, trafiło do łagrów, inni zaś byli aresztowani. Dowiemy się, w jaki sposób ścigano takie osoby, w jaki sposób powstawały i rozpowszechniały się dowcipy, a także jak zmieniała się ich rola i czemu nastąpiła taka zmiana stosunku władz do tego zjawiska, że później zaprzestano ścigania, a dowcipy zaczęto tolerować, a nawet władza zaczęła je wykorzystywać do swoich celów. Jednak najważniejszym pytaniem, jakie postawił sobie autor na początku pracy, brzmiało: w jakim stopniu dowcipy przyczyniły się do upadku komunizmu w Europie? Także i na to znajdziemy odpowiedź, choć nie taką, jakiej spodziewał się autor zaczynając swoją pracę.

Dzięki publicystycznemu stylowi książkę czyta się lekko łatwo i przyjemnie, choć momentami wcale nie jest zabawna. Czytanie oczywiście urozmaicają dowcipy, jednak jak już powiedziałem, nie jest tak, że znajdziemy je na każdej stronie. Nie jest też tak, że cała książka napisana jest z przymrużeniem oka. Lewis rzeczywiście stara się przeprowadzić naukową analizę tego zjawiska, przez co w niektórych momentach jest naprawdę poważnie. Ogólnie jednak czyta się dosyć przyjemnie, szczególnie, że autor w celu nawiązania bliższego kontaktu z Czytelnikiem stosuje formę opowiadania i wszystko pisze w pierwszej osobie.

Książka została wydana nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego i prezentuje się bardzo dobrze. Ciekawa, kolorowa okłada od razu zwraca uwagę. Co prawda wolę czysty, biały papier, a nie taki, jak zastosowany w tym przypadku ciemniejszy, jednak to kwestia gustu. Od strony redakcyjnej nie mam żadnych zarzutów. Treść została uzupełniona wkładką z kolorowymi zdjęciami i ilustracjami, te ostatnie znajdziemy także na zwykłych kartach książki wplecione w treść. Są to przeważnie rysunki satyryczne pochodzące z ówczesnych pism. Razem daje to bardzo dobry efekt.

„Śmiech i młot” jest pozycja jak najbardziej godna polecenia. Niewiele jest w skali światowej opracowań tego typu. Wszak tematyka, jaką są dowcipy jest do zbadania bardzo trudna. Lewisowi się ta sztuka udała w stopniu, co najmniej dobrym.