Winston Churchill słowami: „Nigdy w historii wojen tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu”, głosił chwałę brytyjskich pilotów Royal Air Force, którzy mierzyli się z pilotami Luftwaffe. Zwycięstwo w bitwie o Wielką Brytanię sprawiło, że Londyn – choć chwiejnie – mógł stać jeszcze na nogach, przyjmując kolejne ciosy rozpędzonej machiny wojennej Trzeciej Rzeszy. Sława lotników, faktycznie nielicznych na tle brytyjskiego społeczeństwa, była niepomierna.
Po wojnie zupełnie inny rozgłos nadano bohaterom drugiej istotnej bitwy, od której wyniku zależał los aliantów. Bitwa o Atlantyk – najdłuższe starcie największego konfliktu zbrojnego na świecie – stanowiła o być albo nie być Wielkiej Brytanii, z czego jej uczestnicy doskonale zdawali sobie sprawę. Wraz z rosnącą skutecznością U-Bootów widmo głodu pojawiało się coraz częściej, a działania rządu zmierzały do oszukiwania opinii publicznej: zawyżania liczby zatopionych okrętów podwodnych przeciwnika i zaniżania własnych strat we flocie handlowej. Przyszłość Wielkiej Brytanii i koalicji wisiała na włosku.
W tym krytycznym momencie ratunkiem miały być osoby, które nic nie znaczą w hierarchii rządu i dowództwa Royal Navy. Na początku 1942 roku na scenę wkroczył emerytowany kapitan (później awansowany na komandora) brytyjskiej marynarki wojennej, który jest tak zwanym pominiętym, oficerem pozbawionym możliwości dalszego awansu. Przed wojną okazało się, że jest schorowany, a marynarka nie toleruje w swoich szeregach osób o wątpliwym zdrowiu. Dopiero, gdy tonie, wyciąga rękę do Gilberta Robertsa. Przydzielono mu grupę błyskotliwych kobiet i polecono opracowanie taktyki pozwalającej ograniczenie strat konwojów zmierzających ze Stanów Zjednoczonych.
W styczniu 1942 roku powstała Western Approaches Tactical Unit (WATU), jednostka, której istnienie utrzymywano w największej tajemnicy. Pod dowództwem Roberta w latach 1942–1945 służyło sześćdziesiąt sześć „wrenek”, kobiet z Women’s Royal Naval Service, z których najmłodsza ma zaledwie siedemnaście lat. Żyją i pracują na najwyższym piętrze Derby House w Liverpoolu, całymi dniami tworząc i tocząc gry wojenne, skutecznie rozpracowując taktykę U-Bootów.
Parkin przedstawia dynamicznie historię kluczowej bitwy drugiej wojny światowej, odkrywając wiele dobrze strzeżonych tajemnic tamtych dni. Ukazuje nieodzowne problemy biurokracji, ale także obyczajowości tamtych czasów, gdy kobiety w Wielkiej Brytanii nadal nie miały łatwo. W napiętej atmosferze – nanosząc na mapę przebieg strategicznej gry na śmierć i życie – toczą zakulisową walkę, która ma uratować aliantów przed zagładą. Nie jest to tylko opowieść o pracy „wrenek”, ale także o rodzących się uczuciach, rozczarowaniach i wreszcie późniejszych losach niektórych kobiet. Gdy druga wojna światowa się skończyła, a o lotnikach każdy pamiętał i każdy ich gloryfikował, kobiety, które służyły w Women’s Royal Naval Service, odsunięto na boczny tor. Pomijano ich zasługi, nie dbając o to, aby spopularyzować ich udział w położeniu kresu panowaniu niemieckich okrętów podwodnych na Atlantyku.

Simon Parkin – Ptaki i wilki. Tajna gra, która odwróciła losy II wojny światowej. Przekład: Adam Bukowski, Jacek Środa. Rebis, 2020. Stron: 336. ISBN: 978-83-8188-212-5.
Strona redakcyjna książki wygląda bardzo dobrze. Spokój Czytelnika zaburza jednak stosowanie terminu „podwodniacy” na określenie marynarzy służących na okrętach podwodnych (poprawnie: „podwodnicy”). Istotnym błędem jest pisanie o „eskortowcach klasy Bangor”. Bangor był typem okrętów zaliczającym się do klasy trałowców oceanicznych (wówczas używanych jako eskortowce). Oczywiście błędy te nie przekreślają książki jako całości, czyta się ją szybko i z zapartym tchem.
Ptaki i wilki pokazują, że ważną historię naszpikowaną wieloma terminami marynistycznymi i innymi można opowiedzieć w sposób przystępny. Książkę należy polecić absolutnie wszystkim zainteresowanym drugą wojną światową, a szczególnie tym, którzy zainteresowania skierowali na morski teatr działań wojennych. Z pewnością nie będą zawiedzeni poziomem merytorycznym książki, którą na polskim rynku wydawniczym zdecydowało się wypuścić wydawnictwo Rebis.