Ogromne dzieło, liczące ponad dziewięćset stron, z czego aż 130 to przypisy, a 40 to bibliografia, do tego nagroda Pulitzera w roku 2008. Jednym zdaniem: Saul Friedländer, „Czas eksterminacji”. Właśnie tę książkę miałem ostatnio możliwość czytać, a teraz recenzować. Na samym początku, zanim jeszcze rozpocząłem lekturę, przeraziłem się objętością przysłanej publikacji – zadałem sobie pytanie: „jak ja będę czytał w autobusie tak niewygodną w trzymaniu książkę?” – i, co ważniejsze, informacją o Pulitzerze, nagrodzie dostępnej tylko dla wybitnych, wyjątkowych i wspaniałych. W takim wypadku jak ja, no-name, mogę porywać się i pisać recenzję? Skoro kapituła nagrody przyznała ją Autorowi – książka musi być po prostu wspaniała!

Po chwili zastanowienia i głębokim oddechu uznałem, że nic na świecie nie jest doskonałe, więc warto przyjrzeć się z bliska i dokładnie przestudiować, co też zawiera dzieło Friedländera. „Czas eksterminacji” został napisany podobnie jak „Noc kryształowa” Martina Gilberta, to jest poprzez wstawianie w odpowiednie miejsca opisywanych historii, fragmentów pamiętników, wspomnień ludzi, tekstów i przemówień. Takie przedstawianie historii jest mi bardzo bliskie, gdyż uważam, że nie ma lepszej formy przekazywania treści niż podpieranie się takimi źródłami, które w bardziej plastyczny sposób odzwierciedlają główną myśl, jaką chciał przekazać Autor. Ponadto w „Czasie eksterminacji” przewija się kilkanaście osób, których wspomnienia z lat 1939–1945 są chronologicznie włączane w główny nurt książki. Z każdym kolejnym wpisem czujemy prawie namacalnie, jak pętla wokół żydowskich świadków tamtych wydarzeń zacieśnia się wraz z postępem terroru władz niemieckich wobec Żydów. Mimo że podtytuł głosi „Nazistowskie Niemcy i Żydzi 1939–1945”, tak naprawdę Friedländer opisuje eksterminację Żydów w całej Europie, i nie tylko, wykonywaną niemiecko-austriacką ręką, ale także rękami większości społeczeństw ówczesnej Europy. Liczba cytowanych wspomnień czy autentycznych dokumentów może przyprawić o zawrót głowy. Po tym widać, jak wielką pracę wykonał Friedländer, pisząc „Czas eksterminacji”. Niestety, na ponad 730 stronach Czytelnik nie znajdzie ani jednego zdjęcia, ani jednej fotokopii czy mapy – nic. A szkoda, gdyż zdjęć z czasu Holocaustu nie brakuje i można by jeszcze bardziej wzbogacić książkę, która w takim wypadku grubo przekroczyłaby tysiąc stron.

Na samym początku pisałem o pewnej bojaźni wynikającej z nagrody Pulitzera, a także dorobku Autora, o którym przeczytałem w trakcie lektury. I muszę przyznać, że w toku zagłębiania się w tekst trochę, a może nawet bardzo zdziwiłem się niektórymi wnioskami Friedländera. Prawie na samym początku, bo zaledwie na 23. stronie, pisze, iż: „ani jedna grupa społeczna, ani jedna wspólnota wyznaniowa, ani jedna instytucja akademicka bądź zrzeszenie zawodowe, zarówno w Niemczech, jak i w całej Europie, nie zadeklarowało swojego poparcia dla Żydów”. A gdzie miejsce na polską Żegotę? W tym miejscu pomyślałem sobie: ot, drobna wpadka. Trzy strony dalej i tekst, którego w ogóle nie rozumiem, a z którego wynika, że żydowski ruch oporu w Warszawie czy obozach zagłady w Sobiborze i Treblince doprowadził do przyspieszonej eksterminacji osadzonych tam żydowskich robotników przymusowych, i to pomimo palącego braku rąk do pracy w coraz bardziej wyczerpanej wojną Rzeszy. Co do Żydów z warszawskiego getta połowicznie mógłbym się zgodzić, ale co do Treblinki i Sobiboru – nie. Czy jest to błąd tłumaczenia? Szczerze wątpię. Niemniej, kwestionuję sensowność tego zdania, bo nikt, absolutnie nikt w III Rzeszy nie brał pod uwagę pracy Żydów z Sonderkommando, zajmujących się usuwaniem zwłok w obozach zagłady, aby później, kiedy już skończą z usuwaniem zwłok, byli wykorzystywani do innych prac na przykład na terenie Rzeszy w projektach gospodarczych. Oni mieli zniknąć i nigdy nie mówić o tym, co robili i czego byli świadkami. Uff… jedno zdanie, a tyle wyjaśnień.

Prawie dwadzieścia stron dalej dowiadujemy się, że tereny anektowane w październiku 1939 roku zamieszkiwało 16 milionów ludzi, z czego 7,5 miliona to Niemcy. Nie wiem, skąd te dane, skoro było to odpowiednio: prawie 10 milionów ludzi na terenach wchłoniętych do Rzeszy, z czego niespełna milion mniejszości niemieckiej. Pomijam błąd typu „we wrześniu 1939 roku Wilhelm Keitel był feldmarszałkiem” zamiast General der Artillerie; pewnie przyjęto jego ostatni awans. Pojawia się mylna data wydania przez Hitlera rozkazu ataku na ZSRR – 1944 rok (s. 189) – i spotkania Hitlera z Tiso – rok 1949. Strona dalej i okazuje się, że Sonderaktion Krakau, czyli Aktion gegen Univ. Professoren (pojmanie profesorów UJ), miała miejsce 3, a nie 6 listopada, jak w rzeczywistości i nie na terenie Uniwersytetu, gdzie ich aresztowano, lecz na Gestapo dokąd według Friedländera ich wezwano! W tym miejscu pytanie: gdzie korekta merytoryczna? Ale błąd ten wynika akurat z połączenia dwóch faktów, gdyż rzeczywiście 3 listopada 1939 roku wezwano na Gestapo rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesora Tadeusza Lehr-Spławińskiego, celem zorganizowania spotkania z resztą profesorów trzy dni później.

Przejdźmy dalej. Na stronie 131 Friedländer pisze, że sytuacja Żydów na terenach okupowanych przez ZSRR nie była taka zła, bo zawsze można było się wydostać z tego kraju. Owszem, istniała taka możliwość – przez japońskiego wicekonsula w Kownie, Chiunego Sugiharę – ale był to margines, nie więcej niż dla dziesięciu tysięcy Żydów, i to tylko dla tych, którzy przedostali się do Litewskiej SRR. Nie wiem czy Friedländer studiował dokładnie losy Żydów, głównie polskich i litewskich na podstawie prac żydowskich pisarzy: Dova Leviego „Żydzi wschodnioeuropejscy podczas II wojny światowej” czy wspomnień Icka Erlichsona „Smakowanie raju”, dzięki którym można sobie wyrobić przekonanie, jakim „rajem” dla Żydów było ZSRR. Na stronie 302 znajduje się dziwne uproszczenie, gdyż Autor pisze, że przez cały rok 1941 i 1942 Chorwaci mordowali Żydów i Serbów. Że mordowali, to prawda, ale nie przez cały 1941 rok, gdyż od stycznia do drugiej połowy kwietnia 1941 roku nie było Chorwacji jako samodzielnego państwa. Na stronie 305 Friedländer pisze o rewolucji komunistycznej Béli Kuna na Węgrzech i licznych pogromach polskich Żydów – o białym terrorze Kuna i jego nienawiści do Żydów i kapitalistów owszem słyszałem, ale nigdy o mordowaniu w latach 1919–1921 polskich Żydów na Węgrzech! Rzecz jasna, w tekście pojawiają się, tu chwila oddechu, łodzie podwodne – błagam wszystkich korektorów i tłumaczy: piszcie „okręty podwodne”! Na stronie 421 dowiadujemy się, że większość Żydów z państw zachodnich (Holandia, Belgia, Francja) zginęła w obozach tranzytowych. Przy tym fragmencie zdębiałem. S obozem przejściowym dla Żydów z Holandii (i nie tylko) był Westerbork, skąd ludzi na wschód wysłano w 98 transportach, z czego do Auschwitz 57.800, do Sobiboru 34.000, do Bergen-Belsen 3700 i tam w większości zginęli, to jakim cudem Westerbork został zakwalifikowany jako obóz, w którym śmierć miało ponieść większość ze 101 tysięcy deportowanych Holenderskich Żydów? Pewnie jest to błąd tłumaczenia, bo aż trudno mi uwierzyć, by Friedländer nie zdawał sobie sprawy, gdzie w większości ginęli holenderscy Żydzi. Przez kolejne sto stron przebrniemy bez błędów, by na stronie 539 dowiedzieć się, że Afrika Korps skapitulował w lipcu 1943 roku w Tunezji, a nie jak w rzeczywistości w maju tego samego roku. Podobnie niezrozumiały jest opis walk w getcie warszawskim w dniu 31 maja 1943 roku, skoro oficjalnie ostatni strzał padł dwa tygodnie wcześniej – str. 596.

Wypisałem tu większość błędów, które znalazłem u Friedländera, ale nie wspomniałem o najpoważniejszej uwadze, którą mam do niego jako znawcy Holocaustu. Chodzi mi mianowicie o jawny antypolonizm i antykatolicyzm. Tu chwila pauzy. Absolutnie i kategorycznie nie mam tu na myśli negowania wydarzeń z Jedwabnego i innych miejscowości, w których Żydów mordowali ręka w rękę z Niemcami Polacy, nie neguję szmalcownictwa i rozkopywania dołów w Treblince, Sobiborze czy Bełżcu w poszukiwaniu kosztowności. I nigdy negować nie będę. Mało tego, byłem obrońcą Grossa, gdy mówił o tym, co było złe. Ale w przeciwieństwie do Grossa, który mówi, że jest autorem książek o czarnych plamach w relacjach polsko-żydowskich w czasie wojny, Friedländer pisze na temat całego okresu zagłady, a skoro tak, to oprócz negatywów niech pisze także o pozytywach. Prawie nie ma słowa o ukrywaniu Żydów w Polsce przez Polaków, a wprowadzenie przez Niemców kary śmierci za ukrywanie Żydów od razu kwituje, że i tak to nie miało większego znaczenia, bo nikt z Polaków nie chciał ratować Żydów. Nóż mi się w kieszeni otwiera, jak o tym czytam. A śmierć rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów z wsi Markowa? W takim wypadku uratowanie Żydówki przez mojego pradziadka żyjącego w czasie wojny w Dolinie też jest niczym, bo Polacy w większości nie ratowali Żydów. O tym, jak bardzo Friedländer musi nas nie lubić, świadczy fragment z odezwy Zoffi Kossak-Szuckiej, cytowany na 608 stronie. W oryginale jest napisane (fragment): „Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – ten przyzwala. Zabieramy przeto głos my, katolicy-Polacy. Uczucia nasze względem Żydów nie uległy zmianie. Nie przestajemy ich uważać za politycznych, gospodarczych i ideowych wrogów Polski. Co więcej, zdajemy sobie sprawę z tego, że nienawidzą nas oni więcej niż Niemców, że czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęście. Dlaczego, na jakiej podstawie, to pozostaje tajemnica duszy żydowskiej, niemniej jest faktem nieustannie potwierdzanym Świadomość tych uczuć jednak nie zwalnia nas z obowiązku potępienia zbrodni”. A co pisze na ten temat autor „Czasu eksterminacji”? „[Zofia Kossak-Szucka] stwierdza, że choć Żydzi są wrogami Polski, nie można akceptować ogólnego milczenia w obliczu mordowania milionów niewinnych”. Oto przykład, jak można dla własnych celów wyciągnąć tylko to, co akurat pasuje do własnej koncepcji. Napisałem także, że Friedländer jest antykatolicki: uważa, że papież Pius XII był, primo, wielkim entuzjastą nazizmu i wielkim antybolszewikiem, a secundo, nic nie zrobił, by ekskomunikować nazistów, przemówić do świata w celu ratowania Żydów i w ogóle za mało się starał, chcąc uchronić Kościół Katolicki za cenę spokoju. I tu znowu mała dygresja: nie chodzę do kościoła, nie jestem religijny, ale pewne granice obiektywizmu należy zachować, a z pracy Friedländera wynika, że Kościół katolicki nic, absolutnie nic nie zrobił dla ratowania Żydów w Europie. Przecież gdyby nie decyzja matki przełożonej Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi Irena Sendlerowa nigdy nie uratowałaby 2500 dzieci. To jest tylko jeden z wielu przykładów. A gdy już Friedländer opisuje epizodyczne przykłady ratowania w katolickich zakonach Żydów, od razu zaznacza, że zakony te chciały na siłę ich schrystianizować. Nie chcę rozwijać dalej tego tematu, gdyż na jednej stronie by się zapewne nie skończyło.

Pomijając błędy i wypaczenia, które znajdziemy w „Czasie eksterminacji”, muszę przyznać jeszcze raz, że Friedländer wykonał tytaniczną pracę, jeżeli chodzi o udokumentowanie treści. Podkreślam raz jeszcze, liczba przypisów jest oszałamiająca, ale… Trzeba ogromnej cierpliwości, żeby za każdym razem wertować książkę na koniec, gdzie umieszczono przypisy, i szukać tego jednego. Dodam, że na stronie 831 i 833 jest błędna stopka w przypisach – ot redaktorski chochlik. Książka niesie, bo musi ze względu na treść, ogromny ładunek emocji. Autor ma bardzo dobry styl i potrafi plastycznie przejść z tematu na temat bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły. Powiązanie treści z odpowiednimi dokumentami i wspomnieniami jest bez zarzutu i tu należą się brawa. Minusem jest, jak już wspomniałem, wielkość książki, mała czcionka i brak zdjęć, chociaż ten ostatni zarzut jest najmniej ważny. W końcu to nie jest album.

Już po wydaniu książki Der Spiegel napisał w recenzji, że „kto chce poznać prawdę o tamtych wydarzeniach, musi sięgnąć po tę książkę”. Ja uważam, że owszem, jest to dobra lektura, ale nie wybitna. Niepozbawiona wad – przeświadczenia autora o tym, że wszyscy w Europie byli antysemitami oraz lekkich błędów merytorycznych – tu zarzut zarówno do wydawnictwa, jak i autora. „Czas eksterminacji” nie wnosi niczego nowego, jeżeli chodzi o historię Holocaustu. Książek na ten temat w języku polskim czy angielskim jest wiele. Niemniej, jest to książka, którą warto przeczytać, choćby po to, by zobaczyć, jak Holocaust odbierają sami Żydzi. Gdyby polskie wydanie pozbawić błędów, chochlików, gdyby dodać przypisy w niektórych kontrowersyjnych miejscach, książka Friedländera byłaby pełna, a tak nie mogę jej ocenić wyżej niż 7 na 10 za ogrom pracy.