Nakładem wydawnictwa RM ukazały się dzienniki, które pozwalają polskiemu Czytelnikowi prześledzić losy jednego z trybików machiny wojennej Trzeciej Rzeszy. Cudem ocalone od zapomnienia zapiski niemieckiego czołgisty Friedricha Sandera ukazują jego karierę wojskową, która rozpoczęła się w roku 1937, aż do grudnia 1943 roku. Dzienniki nie są kompletne, ale wiemy, że Sander przeżył wojnę jako niezdolny do służby weteran.
Jest to kolejne świadectwo człowieka tamtych czasów. Poznajemy młodego i inteligentnego żołnierza, przesiąkniętego duchem patriotyzmu, ale także skażonego zbrodniczą ideologią nazizmu. Człowieka niezłomnego, ale także obdarzonego lekkim piórem i, co równie ważne, zabawnego. Czasami jego opisy ludzi czy sytuacji naprawdę wywołują szeroki uśmiech na twarzy.
Na 464 stronach możemy śledzić losy Sandera w sześciu różnych etapach życia, od monotonii nauki w jednostce wojskowej przez walki w ramach 6. Dywizji Pancernej Grupy Armii Północ na kierunku leningradzkim (w tym szczegółowy opis bitwy pod Rosieniami) po operację „Tajfun”, czyli działania wojenne na kierunku moskiewskim, wraz z kontratakiem sowieckim pod Moskwą. Czytelnik przenosi się także na zamarznięte stepy pod Kotielnikowem i śledzi nieudane niemieckie próby rozbicia okrążenia niemieckiej 6. Armii w Stalingradzie, by później, oczyma Autora, obserwować leczenie ran i na końcu dowiedzieć się kilku rzeczy na temat szkolenia bułgarskich pancerniaków.
Sander jest archetypem narodowego socjalisty, który gardzi Słowianami i jest przesiąknięty duchem bojowym. Na początku gardzi żołnierzami Armii Czerwonej, widząc w nich nieokrzesanych barbarzyńców, oraz odczuwa wyższość rasową nad podbitymi ludami Litwinów, Łotyszy czy Rosjan. Jest również antysemitą. Później, wraz z klęskami na wschodzie, widać ogrom zniszczeń i cierpienia, śmierć kolegów, bezsens wojny, dramat ludności cywilnej, delikatnie zmienia poglądy. Jednakże gdzieś na dnie duszy wciąż wierzy w Niemcy i narodowy socjalizm. Wpasowuje się w ideologię i propagandę, chociaż już nie wierzy w buńczuczne zapewnienia o rychłym zwycięstwie na wschodzie, które serwują oddziały propagandy Wehrmachtu.
Jaka w końcu jest ta książka? Na pewno jest ciekawa, niepozbawiona literackiego kunsztu, a zarazem zabawna i smutna. Jest do bólu prawdziwa. Ukazuje wojnę jako mieszaninę brudu, smrodu i rozszarpanych ciał, bezwzględną wobec pojedynczego człowieka. To obraz wojny, która mieli swoich żołnierzy, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Bo wojnę mogą podziwiać tylko ci, którzy jej nigdy nie doświadczyli. To jest też negatywna uwaga frontowca wobec tych wszystkich ludzi, którzy dekowali się na tyłach. To swego rodzaju zarzut, że wojna jest źle prowadzona i powoduje niezliczone straty przyjaciół Sandera. Jednego rozrywa pocisk artyleryjski, inny panikuje i dostaje serią z karabinu, jeszcze inny wylatuje na minie, a kolejny jest tylko krwawym strzępkiem ludzkiego ciała. Ale mimo tych okropieństw Sander ma w sobie rodzaj hamulca, który nie pozwala mu zbytnio krytykować Hitlera i wojny.
Nie jest to książka, którą wydano jakoś szczególnie wyjątkowo. Papier jest średniej jakości, mapek sytuacyjnych jest kilka, ale bardzo oględnych, zdjęć brak. Ale tutaj bardziej liczy się treść. Dodatkowym atutem jest bardzo dobra praca wykonana przez tłumaczy. Nie chodzi tylko o przekład z języka niemieckiego, ale o uwzględnienie żargonu używanego przez Autora, odniesień do niemieckiej literatury czy smaczków językowych. To naprawdę bardzo dobry kawał pracy.