Wydawnictwo Almapress w dziedzinie książek historyczno-militarnych proponuje Czytelnikom zasadniczo dwie serie wydawnicze. Pierwsza to ta, w której ukazują się kontrowersyjne nieraz książki Mariusza Borowiaka, choćby „Żelazne rekiny Dönitza” czy „Plamy na banderze”. Druga zaś to szeroki wachlarz leksykonów i przewodników po… zgoła wszystkim, od bitew po sprzęt. I właśnie z przedstawicielem tego ostatniego gatunku mamy do czynienia tym razem, co zresztą zauważy każdy, kto przeczyta tytuł.
Chociaż nie, cofam to, co powiedziałem. Co prawda z pozoru mamy do czynienia z bliźniakiem znanych nam już almapressowskich leksykonów, ale cokolwiek by o tej książce mówić, leksykonem nie jest. Zachowuje co prawda pewne cechy leksykonu uzbrojenia – ramki z danymi technicznymi i bogaty materiał ilustracyjny (głównie zdjęcia, ale są i rysunki) – jednakże tekst ma postać ciągłą. Można tę książkę po prostu wziąć w ręce i przeczytać. Nie będzie to lektura pasjonująca, ale pouczająca – z pewnością tak.
Jakiego typu informacje poznamy – łatwo zgadnąć. Andrzej Antoni Kamiński i Tomasz Szczerbicki szczegółowo relacjonują historię użycia samochodów pancernych zarówno przez Wojsko Polskie (czy to II RP, czy ludowe), jak i przez naszych żołnierzy walczących w ramach naszych sił zbrojnych na zachodzie oraz w Armii Krajowej. Nietrudno więc się domyślić, że sporo miejsca poświęcono znanemu wszystkim „Kubusiowi”, lecz akurat o tym pojeździe, ze względu na otaczającą go legendę, poczytać można w wielu innych miejscach. Szczególną uwagę naszych Czytelników chciałbym zwrócić raczej na rozdział II, w którym opisano nasze samochody pancerne z okresu dwudziestolecia międzywojennego. O samochodzie wz. 34 słyszał chyba każdy, ale o takich maszynach jak Citroën-Kegresse czy Ford FT-B już na pewno nie. Dodatkową atrakcją tego rozdziału są obszerne cytaty i ilustracje z instrukcji wojskowych.
W przeciwieństwie do niektórych innych leksykonów Almapressu, tutaj w tabelach z danymi technicznymi nie znalazłem żadnych głupich błędów. Poziom redakcyjny jest zasadniczo niezły, ale jednak mógłby być lepszy, gdyż korekcie przydarzyło się kilka drobnych potknięć (Loyd zamiast Lloyd na przykład). Estetyka wydania stoi zaś na najwyższym poziomie.
Oczywiście nie jest to książka dla każdego. Choć można, jak wspomniałem, wziąć ją w ręce i po prostu przeczytać, tym bardziej, że sprzyja takiemu podejściu obfitość ilustracji, jednakże tematyka nie należy do tych, które mogłyby przynieść literacką nagrodę Nobla. Niech każdy sam odpowie sobie na pytanie, czy potrzebuje książki o tym zagadnieniu. Jeżeli tak, to ja śmiało mogę polecić tę, o której właśnie czytacie. Jeżeli zaś nie, należy poszukać czegoś innego. Ot, tyle.