Przed kilkoma laty gdańska Oficyna Wydawnicza Finna wydało dwa tomy świetnej pracy Samuela Morisona o działaniach US Navy na Pacyfiku w czasie II wojny światowej. Pan Andrzej Ryba – właściciel wydawnictwa – rozpoczął wydawanie serii od tomów bardziej krwawych i chyba mimo wszystko najciekawszych. Ukazały się do tej pory „Morze Koralowe” i „Guadalcanal” (były to odpowiednio 4. i 5. tom). „Przełamanie bariery Bismarcka” to tom 6. i w zasadzie ostatni opisujący działania na południowym Pacyfiku.
Książka trzyma standardy wydawnictwa Finna: piękna sztywna, lakierowana okładka z reprodukcją J. Wróbla, kredowa wkładka ze zdjęciami i tekst wydrukowany na nieco pożółkłym papierze. Tak na marginesie, tego typu papier, jako że jest tańszy, stosuje się coraz częściej u naszych wydawców (najwięcej książek na nim drukowanych jest w krajach gdzie papier jest najdroższy na przykład w Rosji). Co ważniejsze, pan Ryba tym razem zdaje się przypilnował tłumacza (Aleksandra Pogorzelskiego) i redaktora wydania (Józefa Wąsiewskiego), gdyż kilka poważnych uchybień jakie zauważyć można było przy okazji Guadalcanalu, uniknięto. Wystarczy zwrócić uwagę na okładkę gdzie Morison napisano prawidłowo przez jedno „r”.
Wszystkie wydawane przez Finnę prace autorstwa Morisona są świetne i jedyne w swoim rodzaju. Jest to autor, którego publikacje zaliczają się do tej niewielkiej kategorii klasyków gatunku, które po prostu trzeba posiadać. Morison wyznaczył pewien poziom pisania tego typu opracowań, do którego autorzy zajmujący się prezentacją wojen na morzu powinni zmierzać. Obok tekstu moją uwagę przyciągają mapki sytuacyjne odnoszące się do każdej opisywanej operacji lub potyczki. To wielki plus tej książki. Trochę szkoda, że wydawcy nie chciało się tych mapek przerysować. Oczywiście tym starym z oryginalnego wydania nic nie brakuje, ale moim zdaniem wyglądałyby estetyczniej, gdyby miały ładną cienką linię i były opisane polskimi nazwami (tam gdzie to oczywiście możliwe). Poza tym mimo wszystko książka mogłaby być lepiej zilustrowana. W dzisiejszych czasach zdjęcia są jednak ważnym elementem każdej książki historycznej, szczególnie, że młodzi ludzie w pierwszej kolejności najpierw książkę oglądają przed zakupem. Tu mamy tymczasem zdjęcia z oryginalnego wydania. Trochę szkoda, bo brakuje przyzwoitych zdjęć okrętów japońskich.
Jak już wspomniano, do treści (na 440 stronach) trudno mieć jakieś poważne zastrzeżenia. Oczywiście można się do różnych rzeczy przyczepić. Na przykład na stronie 216. mamy zdanie: „Dzieliła ich odległość 7300 metrów, a widzialność wynosiła dwie mile”. Nie lepiej byłoby napisać „3700 metrów” zamiast tych dwóch mil? Wydaje mi się, że taka unifikacja ułatwiłaby zrozumienie pewnych niuansów. Młody czytelnik nie musi wiedzieć, że mila morska to 1853 metry… ale jak mówiłem ,to są pewne drobiazgi, na jakie zazwyczaj nawet nie zwraca się uwagi. Dobrze, że jest pod tekstem wiele przypisów tłumacza. Kilka kwestii, jakie wydawały się oczywiste Morisonowi, dziś niekoniecznie muszą być oczywiste. Te dopiski wydają się jak najbardziej na miejscu. Przydatne i czytelne są wykazy okrętów uczestniczących w prezentowanych operacjach. Niestety są rozrzucone po całej książce, a brakuje na końcu jakiegoś sensownego spisu. Poza tym wydawca trochę okpił sprawę zrobienia indeksu nazw geograficznych, a przede wszystkim nazw okrętów. To duży i chyba tak naprawdę jedyny minus książki. Taki skorowidz jest konieczny w książce opisującej działania wojenne. Aby znaleźć interesujący nas okręt, trzeba niestety się dużo naszukać, a że tekst jest wręcz „tłusty od faktów”, nie będzie to ani łatwe, ani szybkie. Poza tym dodałbym także jakiś załącznik z danymi technicznymi okrętów biorących udział w walkach. Zrobienie indeksu i załącznika to naprawdę nie jest problem ani łaska ze strony wydawcy. Fakt, trzeba nad tym trochę posiedzieć, ale w czasach komputerów wszystko jest do zrobienia. Wystarczy trochę dobrych chęci.
Ogólnie książka jest chyba najlepszą z tych dotychczas wydanych i trzeba z niecierpliwością czekać na następne z tej serii. Może doczekamy się w nich tak potrzebnych indeksów, bo wyraźnie widać, że wydawca poważnie podchodzi o uwag, jakie były kierowane pod adresem poprzedniej książki autorstwa Morisona.