Mimo że od parunastu lat nie ma go w sejmie i senacie ani nie sprawuje żadnej innej funkcji związanej z wykonywaniem władzy publicznej, Janusz Korwin-Mikke pozostaje jednym z najbardziej znanych polityków w naszym kraju. Z rzadka występuje w mediach, uaktywnia się przy okazji kolejnych kampanii wyborczych, w których bezskutecznie próbuje przekonać większe grono obywateli do swojego programu. Posiada jednak pewien stały, wierny elektorat zapewniający mu kilkuprocentowe poparcie – w niektórych sondażach nawet większe niż niektóre partie skupiające polityków z pierwszych stron gazet. Niestety dla niego myśli, które głosi, są zbyt radykalne dla większości społeczeństwa. Pomiędzy wyborami ogranicza się w działalności do prowadzenia jednego z najbardziej popularnych w polskim Internecie blogów o tematyce politycznej, pisania artykułów i książek.

Jego najnowsza praca nosi tytuł „Rusofoby w odwrocie”, co należy traktować jednak z pewnym dystansem. Stanowi zbiór poglądów autora na polską politykę zagraniczną na kierunku wschodnim, stylowi prowadzenia której stanowczo się przeciwstawia. W ocenie swojej własnej i swoich zwolenników ma oczywiście rację i przewagę nad pozostałym uczestnikami polskiej sceny politycznej – z której duża część to waśnie tytułowe rusofoby – jednak choć stałe, poparcie dla programu pana Korwina-Mikke pozostaje na niskim poziomie, trudno jest więc uznać, że naprawdę w odwrocie się znajdują. Ja przynajmniej tego nie widzę.

Treść nie stanowi jednego spójnego wykładu, ale jest zbiorem wcześniejszych tekstów autora lub innych, bliskich mu ideowo ludzi, które już wcześniej ukazywały się czy to w gazetach, czy na blogach. Notatki blogowe autora stanowią przeważającą część tekstów, które jedynie w kilku miejscach poprzetykane są artykułami z innych źródeł, jak „Najwyższy Czas”. Do wielu tekstów zdecydował się dodać także kilka, kilkanaście pozytywnych lub negatywnych komentarzy od internautów. Nie jestem przekonany, czy to jest najlepszy sposób na książkę. Z jednej strony mamy w jednym miejscu mniej więcej wszystko, co w ostatnich latach autor miał do powiedzenia na ten temat, ale z drugiej strony ogromną część książki możemy przeczytać, wchodząc po prostu na bloga autora i tam odszukać odpowiednie wpisy. Nie kupując książki, internauta straci tylko kilka tekstów, które w żaden sposób nie wpływają na odbiór, ani nie są konieczne do prawidłowego zrozumienia całości. No chyba, że ktoś nie lubi za dużo czytać na monitorze i woli mieć w ręku prawdziwą książkę.

Wobec poglądów autora trudno pozostać obojętnym. Są tak wyraziste, że ci, którzy z nimi się zapoznają, najczęściej od razu stają się ich zagorzałym zwolennikami lub przeciwnikami. Sądów pośrednich jest raczej niewiele. Tu mamy do czynienia akurat z bardzo konkretnymi przykładami, kiedy autor odnosi się do pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, stosunków z Białorusią czy do wojny Rosji z Gruzją. Podbudowy teoretycznej dla tych poglądów znajdziemy tu niewiele. Aby z takową się zapoznać, musimy sięgnąć albo do innych prac autora, albo innych przedstawicieli tak zwanej realpolitik, na przykład do Machiavellego.

Co by o nim nie mówić, Janusz Korwin-Mikke posiada bardzo rozległą wiedzę historyczną i obficie z niej korzysta, często odwołując się do przykładów z przeszłości. Robi to przy tym w sposób bardzo sprawny – niezależnie do tego, czy się z nim zgadzamy, czy nie, czyta się go bardzo przyjemnie. Nie ustrzegł się jednak kilku błędów, takich jak podanie pełnej nazwy USA jako Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, gdzie ten ostatni wyraz jest zbyteczny. W innym miejscu pisze, że jedynymi krajami należącymi do Unii Europejskiej, które dysponują bronią nuklearną, są Wielka Brytania i Republika Federalna Niemiec, co oczywiście jest nieprawdziwe, bo nie Niemcy posiadają, ale Francja. Błąd ten może wynikać z tego, że autor często operuje skrótami i w tym wypadku były te państwa zapisane odpowiednio jako UK i RFN, gdzie po odjęciu N otrzymamy RF czyli Republika Francuska lub, jak kto woli, République Française. Niemniej, błąd pozostaje błędem. Trzecim, który najbardziej mnie jako zainteresowanego militariami uderzył, to nazwanie amerykańskich niszczycieli typu Zumwalt (DDG-1000) łodziami podwodnymi (sic!).

Od strony redakcyjnej błędów nie zauważyłem, ale należy się tu jedna uwaga. Wydawca – Red Horse – zastrzega na początku, że autor czasami stosuje zasady pisowni, jakie obowiązywały w języku polskim przed reformą z 1936 roku, więc od czasu do czasu możemy spotkać się z dziwnie odmienionym niektórymi wyrazami, jednak w żaden sposób nie utrudnia to czytania.

Ciężko mi jest ocenić tę książkę. Nie ma ona w sumie żadnych większych mankamentów czy braków. Dobrze spełnia zadanie, jakim jest przedstawienie punktu widzenia autora na sprawy polskiej polityki zagranicznej w stosunku do naszych wschodnich partnerów, czyta się ją miło. Z drugiej jednak strony, jeżeli macie dostęp do Internetu – a jeśli czytacie tę recenzję to chyba tak jest – to dużą większość tekstów znajdziecie na blogu bez wydawania pieniędzy na książkę.