Jurij Rubcow na kartach jednej książki zebrał losy dwudziestu dowódców wojskowych i polityków, którym nadano tytuł marszałka Związku Sowieckiego. Już pobieżne przekartkowanie pozwala Czytelnikowi nawet słabo orientującemu się w historii Związku Radzieckiego wyrobić sąd, że mamy do czynienia z postaciami, które wpłynęły na losy nie tylko własnego państwa, ale także innych krajów, szczególnie ościennych.
Czytając kolejne strony, można odnieść wrażenie, że Autor próbuje rozliczyć okres rządów Stalina, ukazując nawet Berię jako potencjalnego reformatora, którego wysiłek przerwał Chruszczow ze współpracownikami. Josif Wissarionowicz ukazany jest jako pan życia i śmierci swoich marszałków, decydujący w mgnieniu oka o ich karierach. Wydaje się, że to nic nowego, ale książka Rubcowa stanowi pełną syntezę karier dwudziestu marszałków Związku Sowieckiego, opisującą drogę kariery każdego z nich od czasów sprzed rewolucji październikowej do końca drugiej wojny światowej, kariery pozornie zależnej jedynie od niego samego. Książka daje też możliwość oceny każdego z nich z osobna, gdyż niejednokrotnie wzajemne oskarżenia przechylały szalę i decydowały o degradacji, więzieniu lub najwyższym wymiarze kary. Jest to też szansa na psychologiczną analizę pobudek ówczesnych podwładnych Stalina.
W przypadku historycznego rozliczenia Rubcowowi częściowo ta sztuka udaje się w przypadku historii jego ojczyzny, ale nie przenosi się chociażby na sprawy dotyczące Polski. Autor nawet słowem nie zająknął się o udziale Marszałka Związku Sowieckiego Ławrientija Berii w mordzie dokonanym na polskich jeńcach wojennych więzionych w tak zwanych obozach specjalnych NKWD. Rubcow nie napisał również o tym, że inny marszałek, uchodzący za faworyta Stalina Kliment Woroszyłow, podpisał się pod uchwałą Biura Politycznego Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) 5 marca 1940 roku.
Kolejny problem pojawia się, gdy Rubcow opisuje działania wojenne bezpośrednio związane z zagarnięciem Kresów Wschodnich przez wojska radzieckie w 1939 roku. Unika on sformułowań, że doszło to tego na mocy tajnego protokołu do paktu Ribbentrop–Mołotow i późniejszego Traktatu o przyjaźni i granicy między ZSRR i Niemcami, który ustalał strefy wpływów i wytyczał granice. Co więcej, w rozdziale poświęconym Borysowi Szaposznikowowi tę operację wojskową nazwał „pomyślną wyprawą na Ukrainę Zachodnią i zachodnią Białoruś”. Zmusiło to poleskiego tłumacza do umieszczenia w tym miejscu przypisu, w którym wyjaśnia krótko, że operację tę należy nazwać napaścią ZSRR na Polskę z 17 września 1939 roku. Niedopatrzenie tego ze strony polskiego wydawcy byłoby błędem kardynalnym.
To, co Autor popełnił na stronie 273, nie znajduje żadnego wytłumaczenia. Rubcow twierdzi, że „Strona sowiecka nie otrzymała żadnej informacji o przygotowywanym powstaniu ani od jego przywódcy, generała Bora-Komorowskiego z Armii Krajowej, ani od polskiego rządu emigracyjnego. Nie odnotowała również próby nawiązania kontaktów i koordynacji działań z dowództwem sowieckim w czasie samego powstania”. Trudno o coś bardziej bezczelnego i kłamliwego. Nie od dzisiaj wiemy, że Stanisław Mikołajczyk chciał spotkać się ze Stalinem w lipcu 1944 roku, a o to spotkanie zabiegali Roosevelt i Churchill. Stalin zgodził spotkać się z premierem polskiego rządu, ale 31 lipca szef radzieckiej dyplomacji Wiaczesław Mołotow poinformował Mikołajczyka, że Stalin nie ma dla niego czasu, a on może rozmawiać z podporządkowanym Moskwie komitetem lubelskim. O wiedzy przywódców Związku Radzieckiego na temat przygotowywanego powstania świadczą zabiegi o przyspieszeniu jego wybuchu. W tym celu radiostacja Kościuszko wydała odezwę: „Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność”.
Teza o tym, że strona radziecka nie była poinformowana o szykowanym powstaniu, a Polacy nie podejmowali próby koordynacji działań z dowództwem sowieckim, jest po prostu kłamliwa. Z kim mieliby skontaktować się polscy przywódcy, jeśli nie ze Stalinem? 3 sierpnia Mikołajczyk wreszcie spotkał się ze Stalinem i nie można ukryć, że wtedy już wiedział o wybuchu powstania; jeśli istniałaby wola polityczna, mogło dojść do koordynacji wspólnych działań.
Strona redakcyjna nie pozostawia wiele do życzenia, książkę wydano w twardej, solidnej oprawie, a pracę polskiego wydawcy należy określić jako dobrą. Nie ustrzeżono się jednak błędów, które jestem zobligowany tutaj wymienić. Najpoważniejszym niedopatrzeniem jest urwany tekst rozdziału o Szaposznikowie, który kończy się na stronie 147 niedokończonym zdaniem: „ W dzień jego pogrzebu przy Murze Kremlowskim rozległy się 24 salwy ze”. Na kolejnej stronie znajduje się już fotografia następnego marszałka – Grigorija Iwanowicza Kulika – i rozpoczyna się następny rozdział. Z uwagi na niemożność sięgnięcia do oryginalnego, rosyjskiego, wydania tej książki za ten błąd należy rozliczyć polskiego wydawcę. Ponadto pojawiają się też pomniejsze niedopatrzenia: „odnoście do” (s. 68), niekonsekwentne zapisy „Pieriekopu” i „perekopska” (s. 101). Zdarzają się również inne, pomniejsze błędy redakcyjne, które jednak w żaden sposób nie utrudniają odbioru treści.
Niemniej jednak należy wspomnieć o błędzie w transkrybowaniu z języka rosyjskiego. Na stronie 321 zastosowano przestarzałą już transkrypcję nazwy miasta Harbin (Харбин). Stosowano ją do zakończenia drugiej wojny światowej, ale po 1945 roku wprowadzono pisownię Harbin zamiast Charbin, która bardziej odpowiadała zwyczajom międzynarodowym. W związku z powyższym w publikacji wydanej w 2018 roku niezrozumiały wydaje się powrót do uprzednio obowiązujących reguł. Dodać należy, że powyższa błędna transkrypcja pojawia się na kliku stronach tej książki.
Mimo wszystko książka jest warta polecenia Czytelnikom zainteresowanym historią wojskowości Związku Sowieckiego okresu międzywojennego, drugiej wojny światowej i pierwszych lat powojennych. Można znaleźć w niej dużo faktów z życia każdego z dwudziestu marszałków, które staną się przyczynkiem do sięgnięcia po kolejne pozycje, być może nawet po ich biografie. Nie ulega wątpliwości, że książka stanowi kolejne spojrzenie na mroczny okres w rosyjskich dziejach. Czytelnik nie powinien również zrazić się że pojmowaniem faktów historycznych odnoszących się do Polski. Wręcz przeciwnie: w trakcie lektury powinien dogłębnie przeanalizować, jak trudno Rosjanom pogodzić się ze swoją historią.