Czytelnicy uwielbiają książki tego typu. Tę także polubią. Obraz wojny jest w nich tak realistyczny, że mają wrażenie, jakby sami brali udział w sytuacjach opisywanych przez Autora. A właśnie… Tu można postawić pytanie, czy Roderick Bailey jest autorem „D-Day. Lądowanie w Normandii”. W książce zawartych jest 241 relacji uczestników walk 6 czerwca 1944 roku na normandzkich plażach, walk, które w konsekwencji doprowadziły do wyzwolenia zachodniej Europy. Tekstu „odautorskiego” jest tyle, ile trzeba, aby Czytelnika wprowadzić w siedem kolejnych rozdziałów pod następującymi tytułami: „Przygotowania”, „Odliczanie”, „Desant powietrzny”, „Desant morski”, „Marsz w głąb lądu”, „Obrona przyczółków” i „Koniec dnia”. Całość została uzupełniona wykazem jednostek wojskowych i organizacyjnych, słowniczkiem, indeksem autorów wspomnień oraz indeksem ogólnym.

Zawarte w książce relacje zostały swego czasu nagrane i dziś stanowią część przeogromnych zasobów Imperial War Museum. Bailey usystematyzował je według podanego wcześniej „klucza rozdziałów” i… I już. Oczywiście wykonał ogromną pracę, ale czy można go nazwać Autorem książki, czy raczej osobą, która ów zbiór zredagowała i przygotowała do druku? Tu ocenę pozostawiam Czytelnikom.

Te zastrzeżenia nie mają oczywiście wpływu na fakt, że dostaliśmy do ręki książkę, która zaledwie jeden dzień działań w Normandii opisuje w sposób niezwykle sugestywny, tak jak widzieli je naoczni świadkowie wydarzeń. Bohaterstwo jednych miesza się z tchórzostwem innych. Mądrości szeregowych żołnierzy przeciwstawia się głupotę niektórych oficerów. Obrazom męczeńskiej śmierci – groteskę śmierci, która nigdy nie powinna się przytrafić w danej sytuacji danej osobie. Ta straszliwa w swojej istocie mozaika stanowi o wartości opracowania, które z pewnością każdy miłośnik historii II wojny światowej powinien mieć na półce. Choćby po to, aby sięgając po nią od czasu do czasu, przypominać sobie, że działania wojenne to nie tylko błyskotliwe „gry” sztabów przeciwnych armii, ale przede wszystkim indywidualne dramaty żołnierzy i ich rodzin biorących udział w „rzeźni”.

Kilka końcowych zdań wypada poświęcić stronie edycyjnej i redakcyjnej. Jej tłumaczenia podjęła się Katarzyna Skawran i książce wyszło to na dobre. Delikatność stylu kobiety miała w tym przypadku duże znaczenie dla przekładu. Nieco gorzej wygląda kwestia oprawy, niestety miękkiej i klejonej. Idę z każdym o zakład, że duża liczba Czytelników będzie po nią sięgać wielokrotnie, a mój egzemplarz praktycznie rozpadł się w pierwszym czytaniu. O innych elementach przygotowanej przez Wydawnictwo RM książki nie sposób powiedzieć złego słowa. Cena (39,90 zł) jest adekwatna do jakości. Nic tylko udać się do księgarni i kupić, po czym zapaść w fotel i czytać. Tu jednak ostrzeżenie, że czyta się ją bardzo dobrze, przez co bardzo szybko, i na niewiele wieczorów wystarczy.