„Cztery lata do usunięcia z naszej historii”, mówiono w powojennej Francji o państwie Vichy. To lapidarne podsumowanie można z pewnością interpretować na wiele sposób. Podejrzewam w każdym razie, że amerykański historyk Robert O. Paxton wspomniał te słowa, gdy na początku lat 60. bezceremonialnie odmówiono mu dostępu do dokumentów vichystowskiej „Armii Rozejmowej”. Na szczęście niechęć francuskich archiwistów nie powstrzymała go przed napisaniem wyczerpującej monografii na temat państwa Vichy, która ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Bukowy Las.

Piszę „na szczęście”, ponieważ „Francja Vichy” jest książką ważną i potrzebną. Ważną, gdyż w sposób niemal całkowicie wyczerpujący opisuje jeden z najbardziej kontrowersyjnych epizodów w historii Francji – słabo przy okazji znany polskiemu Czytelnikowi. Potrzebną, gdyż rozwiewa szereg mitów, które narosły przez lata wokół państwa Vichy – a trzeba przyznać, że jest ich sporo. Dla niektórych Vichy nie było bowiem niczym innym niż półfaszystowskim, marionetkowym państewkiem, w którym za sznurki pociągali francuscy odpowiednicy Vidkuna Quislinga. Inni z kolei byli skłonni zgodzić się z obrońcami Vichy, że ów półsuwerenny twór przy swoich wszystkich wadach i podłościach stanowił „mniejsze zło” – swoistą „tarczę” która uchroniła Francję przed okropieństwami bezpośredniej okupacji niemieckiej. Ten ostatni pogląd wykroczył zresztą daleko poza granice Francji. Dość bowiem powiedzieć, że nawet w naszych rodzimych debatach pojawiały się próby postawienia znaku równości między marszałkiem Pétainem a generałem Jaruzelskim (patrz „Krfotok” Edwarda Redlińskiego).

Paxton nie ukrywa tymczasem, że za główny cel postawił sobie obalenie mitów Vichy, co czyni z bezlitosną precyzją. Bezlitosną i dla Francuzów zapewne bolesną, gdyż wbrew temu, w co być może chcieliby wierzyć, nie mogą zrzucić odpowiedzialności za hańbę Vichy na jakąś wąską grupę zaprzańców. Autor udowadnia, że rodzimi faszyści posiadali we Francji Vichy pozycję marginalną, a prawicowi tradycjonaliści – choć nieporównanie od nich silniejsi – co najwyżej dawali jej twarz i podbudowę ideologiczną. W państwie Vichy za wszystkie sznurki pociągała armia biurokratów i notabli, a rząd niemal do końca 1942 roku cieszył się jeśli nie poparciem, to przynajmniej milczącą akceptacją większości Francuzów. Możemy więc sobie jedynie wyobrazić jak bardzo musiała być dla wielu Francuzów drażliwa konstatacja Paxtona, iż „ocena tego państwa to ocena francuskiej elity”.

„Hańba Vichy”, czy to przypadkiem nie za mocne słowo? Cóż, autor udowadnia, że niekoniecznie. Po pierwsze wskazuje więc, że upokarzający rozejm z czerwca 1940 roku nie stanowił – wbrew temu, co uważało wielu Francuzów – nieuchronnej konieczności. Był w istocie świadomym wyborem francuskich elit, które mając możliwość kontynuowania wojny w oparciu o zamorskie kolonie, świadomie postanowiły kapitulować, aby uniknąć długotrwałych walk na francuskim terytorium i związanej z nimi groźby przewrotu społecznego. Po drugie wskazuje, że państwo Vichy stanowiło nie tyle próbę ocalenia tego, co pozostało po klęsce 1940 roku, ile projekt polityczno-społeczny zakrojony na szeroką skalę. Przywódcy Vichy nie ograniczyli się bowiem do administrowania strefą nieokupowaną przez Wehrmacht, lecz intensywnie starali się uzyskać dla Francji status „równego partnera” w nazistowskiej „Nowej Europie”, podejmując zarazem próbę odgórnej „rewolucji narodowej”, której celem był odwrót od zdobyczy rewolucji francuskiej w kierunku bardziej zhierarchizowanego i autorytarnego porządku społecznego. Aby osiągnąć te cele, niektórzy francuscy politycy wielokrotnie przekraczali Rubikon. Czy to wtedy, gdy gotowi byli zrezygnować z twardej obrony neutralności Vichy na rzecz daleko idącej współpracy z Niemcami (poprzez chociażby udostępnienie im swoich baz w koloniach), czy gdy uczynili z Vichy swoiste „państwo wykluczenia”, dyskryminujące Żydów, masonów, obcokrajowców (w tym polskich emigrantów), lewicowców, związkowców, zwolenników III Republiki. Ostatecznym, choć pewnie niezamierzonym efektem tej polityki był udział francuskich policjantów i urzędników w deportacjach „zagranicznych Żydów” do komór gazowych.

O ile jednak te ostatnie aspekty krótkiej historii państwa Vichy zostały już w miarę dobrze opisane, o tyle wiele innych odkryć Paxtona może okazać się dla polskiego Czytelnika naprawdę zaskakujące. Okazuje się, że wbrew „pijarowi” zwolenników Vichy tworzona przezeń „tarcza” była dość dziurawa. Francja była bowiem eksploatowana przez Niemcy w stopniu nawet większym niż pozostałe okupowane państwa Europy Zachodniej. 1/3 francuskich Żydów nie przeżyła wojny, mimo że teoretycznie mieli tam większe możliwości ocalenia niż w jakimkolwiek innym europejskim państwie znajdującym się w orbicie wpływów Berlina. Szokująca okazuje się też skala kolaboracji – Paxton obliczył, iż w latach 1943–1944 równie wielu Francuzów aktywnie tłumiło u boku Niemców rodzimy ruch oporu, ilu brało czynny udział w Résistance. „Francja Vichy” to jednak nie tylko fascynujące spojrzenie na Francję lat 1940–1944. Nie można bowiem zrozumieć Vichy bez zrozumienia politycznych konfliktów trapiących przez lata francuską III Republikę (1870–1940). Ten okres historii Francji pozostaje – może za wyjątkiem sprawy Dreyfusa – bardzo słabo znany w Polsce, stąd książka Paxtona może okazać się pod tym względem ciekawym wprowadzeniem. Jedynym, czego tak naprawdę mi brakuje, to próba dokładniejszego zbadania postawy „zwykłych Francuzów” wobec Vichy. Nie mogę powiedzieć, że jest to temat w książce zupełnie nietknięty, lecz z drugiej strony właściwszym dla niej tytułem byłoby chyba „Państwo Vichy” niż „Francja Vichy”. Nie ma jednak sensu czepiać się na siłę – autor i tak wykonał kawał dobrej roboty.

Skoro już przy nim jesteśmy – Paxton nie ukrywa liberalno-lewicowych poglądów i nie da się ukryć, że wyzierają one z wielu stronic książki. Niekoniecznie mogę się więc pogodzić z ironią, z którą pisze o dość w sumie skutecznej polityce prorodzinnej Vichy. Z kolei końcowy akapit, w którym w zawoalowany sposób porównuje niemiecką okupację Francji z amerykańską obecnością w Wietnamie, jest dość niesmaczny, by nie powiedzieć idiotyczny. Summa summarum poglądy autora nie wypaczają jednak obiektywizmu książki. Nie ukrywa na przykład, że jedną z przyczyn słabości francuskiego ruchu oporu była w pierwszej fazie wojny polityka Francuskiej Partii Komunistycznej, która stanęła do broni dopiero latem 1941 roku – gdy do wojny włączyli się jej moskiewscy mocodawcy.

„Francja Vichy” jest jedną z lepszych książek historycznych, które miałem okazję czytać w ostatnim czasie. Jest bowiem nie tylko świetna pod względem merytorycznym, lecz również – jak przystało na anglosaską szkołę – napisana wartkim i przystępnym językiem. Również oprawa graficzna i tłumaczenie nie budzi większych zastrzeżeń. Obawiam się, że z racji dość niszowej tematyki nie jest to praca skierowana do szerokiego Czytelnika. Dla zainteresowanych tematem będzie to jednak pozycja obowiązkowa.