Afganistan to kraj, w którym od kilkudziesięciu lat niemal stale toczy się wojna. Zmieniają się tylko walczące strony. Raz są to Rosjanie, innym razem zwalczające się wzajemnie miejscowe ugrupowania, rząd walczy z opozycją, a w czasach najnowszych wojska NATO walczą z talibami i ich sojusznikami. Wszyscy chyba pamiętamy, kiedy w 2001 roku wojska państw zachodnich i ich lokalni alianci z Sojuszu Północnego obalili władzę talibów i zaczęli wprowadzać reformy polityczne. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze i Afganistan zniknął z czołówek światowych mediów na rzecz Iraku, gdzie obalono Saddama Husajna. Niestety, po jakimś czasie obaleni talibowie zreorganizowali się i przystąpili do ideologicznej i wojskowej kontrofensywy w Afganistanie Od tego czasu stale toczą się tam mniejsze i większe walki, państwa zachodnie zmieniają – jedne pomniejszają, inne zwiększają – swoje kontyngenty, zmieniają się strategie i dowódcy, ale zakończenia konfliktu nie widać. {{Image{src:/okladka_afganistan_inne_spacery.jpg|thumb:|title:|}Image}}
Ze względu na specyfikę Afganistan nie nadaje się do prowadzenia wojny konwencjonalnej. Najlepiej przekonali się o tym Rosjanie, kiedy mimo miażdżącej przewagi siły ognia nie byli w stanie pokonać partyzantów. Wyciągając wnioski, Amerykanie przerzucili główny ciężar operacji w tym kraju na barki sił specjalnych wspieranych przez lotnictwo. Zaangażowane tam były lub są chyba wszystkie możliwe amerykańskie formacje specjalne, nie wyłączając Navy SEALs – pomimo że Afganistan od morza leży bardzo daleko, a klimat jego bardziej pustynię przypomina, niż typowe środowisko działania „Fok”. O jednej z operacji SEALs w Afganistanie opowiada książka „Przetrwałem Afganistan”, z którego to tytułu można wywnioskować – i będzie to wniosek słuszny – że jednym z autorów jest żołnierz, który osobiście w niej uczestniczył.
Tak się złożyło, że był to jeden z najtragiczniejszych epizodów tej wojny, jeśli chodzi o wojska amerykańskie. Wysłana w góry sekcja SEAL-sów miała za zadanie wytropić i zabić jednego z przywódców talibów, a skończyło się na tym, że wpadła w zasadzkę – podobnie jak idący im z odsieczą oddział ratunkowy. Skończyło się to śmiercią kilkunastu komandosów i niezwykłą epopeją Marcusa Luttrella – jedynego ocalałego z sekcji. Mimo wielu obrażeń i ran zdołał umknąć pościgowi talibów, poza karabinem stracił jednak cale wyposażenie, a gdy wydawało się, że nic mu już nie pomoże, uratowali go przypadkowo spotkani Pasztunowie. Otoczyli go opieką lekarską, bronili przed bojownikami, a w końcu poinformowali Amerykanów, którzy przybyli go uratować. Być może brzmi to prosto, ale jest to jedna z najbardziej niesamowitych historii, jakie czytałem – ograniczając się oczywiście do literatury faktu.
Epizod afgański nie zajmuje jednak całej książki. Pierwsze rozdziały poświęcone są służbie autora w Navy SEALs przed wysłaniem do Afganistanu. Koncentruje się on przede wszystkim na szkoleniu, jakie przechodzą kandydaci na komandosów. W zamierzeniu autora miało to na celu pokazanie, dlaczego komandosi marynarki są najlepszymi żołnierzami na świecie i dlaczego tylko oni zdolni są przeżyć w tak ekstremalnych warunkach. Nie da się zaprzeczyć (chyba nikt nie chce tego robić), że SEALs zaliczają się do ścisłej czołówki oddziałów specjalnych na świecie, ale sposób, w jaki pisze o tym autor, zalatuje ostrą propagandą. Nie żeby było w tym coś złego, bo w końcu jest jednym z marynarzy tej formacji, ale przed oczami natychmiast pojawia mi się jakiś patetyczny obrazek z obowiązkowym hasłem „God bless America”. O tym, co się działo już w czasie operacji „Czerwone skrzydło”, pisać Wam nie będę – przeczytajcie książkę lub sięgnijcie do któregoś z artykułów prasowych, jest ich sporo.
Cała książka pisana jest w pierwszej osobie, akcję widzimy z perspektywy Luttrella.
Język jest prosty, właśnie taki, jakiego spodziewalibyśmy się po prostym chłopaku z Teksasu. Nie owija on w bawełnę, sporo jest tam wulgaryzmów i opinii, często niepoprawnych politycznie. Druga najważniejszą cechą książki – poza opisem samej niezwykłej historii żołnierza – jest to, że pełni jakby funkcję manifestu na temat prowadzenia wojny w Afganistanie. Niedawno za coś takiego, tylko na znacznie wyższym szczeblu, ustąpić musiał głównodowodzący wojsk amerykańskich w Afganistanie, generał McChrystal. Autor poddaje miażdżącej krytyce liberalne – w domyśle: sprzyjające demokratom – media, którym bardziej niż na pokonaniu terroryzmu zależy na pokazywaniu błędów i krytyce amerykańskiej armii. Dostaje się też politykom, którzy wymuszają na armii prowadzenie wojny według cywilizowanych zasad, zgodnie z ograniczeniami konwencji dotyczących prowadzenia działań zbrojnych, a także restrykcyjnych zasad użycia broni (tzw. ROE). Autor stoi na stanowisku, że do konwencji można stosować się wtedy, gdy przeciwnik czyni to samo, ale w Afganistanie talibów i ich sojuszników trzeba po prostu zabijać, zabijać i jeszcze raz zabijać, a w między czasie ich torturować, aby zdobyć informacje o kolejnych celach do likwidacji. Można się z tym zgadzać lub nie, ale dzięki temu, wiemy że mamy do czynienia z żywym, czującym człowiekiem, a sama książka zmusza do myślenia, nie będąc tylko historią następujących po sobie faktów.
Książka została wydana przez – wcześniej w ogóle mi nie znane – wydawnictwo Inne Spacery. Chyba jednak sięgnę także po inne ich tytuły, bo wygląda na to, że wykonują bardzo dobrą robotę. Tłumaczenie stoi na wysokim poziomie, błędów językowych nie uświadczymy, a cała książka wgląda po prostu ładnie. Czyta się przyjemnie, a przez kolejne strony przeskakujemy niemal niezauważenie. Duża w tym zasługa zapewne autora, ale też i polskiego wydawcy. Oprócz niemal 400 stron tekstu znajdziemy w niej mapkę rejonu, w którym toczy się akcja, oraz kilka stron zdjęć bohaterów tej opowieści.
Dawno się tak nie rozpisałem na temat jednej książki. Świadczy to, że naprawdę mamy do czynienia z tytułem, na który warto zwrócić uwagę. Nie tylko ze względu na ciekawą historię, którą przedstawiają nam autorzy, ale też żeby zobaczyć, jak naprawdę wygląda wojna w Afganistanie i dlaczego tak trudno pokonać islamskich fundamentalistów. Myślę, że będzie to pouczająca lektura, szczególnie teraz, kiedy nasz kraj ponosi na tej misji kolejne ofiary, a w mediach coraz więcej miejsca poświęca się pomysłowi wycofania się z tej operacji. Zatem – do księgarń!