Od zarania ludzkości każde plemię, nacja, naród chciało mieć potężniejszą broń niż przeciwnicy. Podobnie rzecz się miała w trakcie drugiej wojny światowej, gdy państwa biorące w niej udział wydawały miliony na konstruowanie coraz to potężniejszych broni. Najpotężniejszą okazała się być, pod koniec działań wojennych na Pacyfiku, amerykańska bomba atomowa, użyta dwukrotnie do zniszczenia japońskich miast Hiroszima i Nagasaki. Amerykanie wraz z Anglikami byli pierwsi, ale III Rzesza i Związek Radziecki nie próżnowali w tym czasie. O tym, że ZSRR ma broń atomową, świat dowiedział się cztery lata po wojnie, ale o tym, że III Rzesza prawie miała ją na przełomie 1944 i 1945 roku, wie już niewielu. Książka Leszka Adamczewskiego „Pierwszy błysk” opisuje historię nazistowskiej bomby atomowej.

W przedhitlerowskich Niemczech kwestie rozszczepiania atomu i reakcji jądrowych oraz zachodzące w jądrach atomu przemiany były w przeważającej większości domeną fizyków i chemików pochodzenia żydowskiego, dlatego też po 1933 roku III Rzesza pozbyła się najznamienitszych z nich wyłącznie ze względów rasowych. Oprócz rasizmu dominowało także błędne przeświadczenie, że najlepszym moderatorem w reaktorach atomowych – nie wdając się w fizyczne szczegóły – będzie deuter, czyli „ciężka woda”, gdyż ma zdolność do spowalniania neutronów. Podobną właściwość moderacyjną ma o wiele łatwiejszy w produkcji, czysty chemicznie grafit, ale w wyniku błędów w obliczeniach, nazistowscy uczeni woleli korzystać z ciężkiej wody, której jeden litr produkuje się w wyniku elektrolizy z ponad 100.000 litrów zwykłej wody. O możliwościach energetycznych, a co za tym idzie stricte wojskowych, jakie niesie z sobą kontrolowane rozszczepienie atomu kierownictwo III Rzeszy dowiedziało się na przełomie 1939 i 1940 roku, nic też dziwnego, że nazistowscy dygnitarze chcieli mieć tę niszczycielską broń. Nie dziwi też fakt, że w zbiurokratyzowanym państwie, jakim była III Rzesza, oraz ze względu na ludzką zawiść, próżność i głupotę prace nad cudowną bombą szły opornie, rozbieżnie, nie były koordynowane przez jeden ośrodek kierowniczy, jak to miało miejsce w USA przy projekcie Manhattan.

W trakcie drugiej wojny światowej największym producentem deuteru była norweska fabryka Vemörk w Rjukan, kontrolowana od 1940 roku przez III Rzeszę. Jak już wspomniałem, to deuter odgrywał w hitlerowskich planach skonstruowania bomby atomowej największa rolę. Nic też dziwnego, że fabryka w Rjukan była obiektem ataku norweskich komandosów i amerykańskiego nalotu w 1943 roku. Alianci doskonale zdawali sobie sprawę z wagi, jaką Niemcy przywiązują do produkcji deuteru i w jakim celu go produkują. W 1944 roku członkowie norweskiego ruchu oporu zatopili prom przewożący do Niemiec ewakuowane z fabryki Vemörk zapasy ciężkiej wody. I na tym kończy się wiedza, przeciętnego znawcy problematyki drugowojennej na temat hitlerowskiej bomby atomowej.

Czy III Rzesza miała bombę? Oto jest pytanie, na które nikt po przeczytaniu tej książki nie może ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć, że tak. Na kartach „Pierwszego błysku” autor opisuje różne wydarzenia, przedstawia wspomnienia ludzi, którzy widzieli błyski, którzy byli świadkami wybuchów, spadających rakiet A-4 i budowali, jako więźniowie obozów koncentracyjnych, tajemnicze budowle, w przeważającej większości w okolicach Gór Sowich. Być może III Rzesza „za minutę dwunasta” – w 1945 roku – była bliska zbudowania bomby o mocy kilku kiloton? Być może nawet doszło do próbnego wybuchu, ale są to tylko – i aż – hipotezy.

Widać ogrom pracy, jaką włożył autor w napisanie książki – przewertował chyba całą angielską i niemiecką literaturę na ten temat (głównie napisaną na początku XXI wieku), objechał większość „tajemniczych” budowli w Górach Sowich i nie tylko. Słowem starał się wydobyć ze strzępków informacji, które pozostały do dziś, jakiś konkret. Czy się udało? To już musicie ocenić sami. Książkę czytało się płynnie – a w sumie nie książkę, ale PDF wydrukowany i bindowany przez moją żonę, za co jestem jej bardzo wdzięczny, gdyż nie przepadam za czytaniem z ekranu komputera, a tylko wersję elektroniczną dostałem z wydawnictwa do recenzji. Nie wiem, czy książka będzie mieć miękką, czy twardą okładkę, ale wiem, że ma 266 stron pogrupowanych w trzy rozdziały. Należy także nadmienić o niesamowitej wręcz liczbie zdjęć, których naliczyłem ponad sto, z czego większość ze zbiorów autora. Jest to niewątpliwy plus tej publikacji, gdyż zawsze lepiej jest móc zobaczyć osobę czy miejsce, o którym na stronach mowa.

Ogólna ocena książki, która nie wyjaśnia, czy rzeczywiście III Rzesza miała bombę atomową, jest pozytywna. W tym momencie ktoś może zapytać, jak to jest możliwe? Otóż dzięki tej publikacji po raz kolejny można prześledzić imposybilizm i rozdrobnienie panujące w III Rzeszy, gdy chodziło o ważne z punktu widzenia państwa projekty strategiczne. Być może autor niepotrzebnie, ale od razu zaznaczmy: w pasjonujący sposób, opisuje w drugim rozdziale tajemnicze posthitlerowskie budowle, które na końcu akapitów okazują się mieć inne niż szeroko pojęte (atomowe) przeznaczenie. Niestety nie udało się uniknąć kilku błędów, jak pisania o Rzeszy Niemieckiej w 1931 roku lub potworków językowych w postaci Narodowosocjalistycznej Partii Robotników Niemieckich czy też Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Być może tłumaczenia nazw niemieckich partii zostało wykonane przy użyciu bezpłatnego translate.google.com, ale są to w tym wypadku tylko moje przypuszczenia.