Trudno ocenę tak obszernej książki zamknąć w jednym zdaniu czy nawet akapicie. Ma ona potencjał, by wywołać skrajne reakcje. Co gorsza – u jednego Czytelnika.

Paul Ham to australijski historyk specjalizujący się w historii dwudziestowiecznej polityki, dyplomacji i wojen (pisał już między innymi o Wietnamie oraz pierwszej i drugiej wojnie światowej). Niniejsza recenzja dotyczy jego ostatniej książki, wydanej już wcześniej w Australii i Wielkiej Brytanii, w Polsce dostępnej dzięki wydawnictwu Prószyński i Spółka.

Osoba, która chciałaby skrytykować stronę techniczną czy edytorską tej publikacji, musiałaby wykazać się ogromnymi pokładami złej woli. 775-stronicową pracę zamkniętą w solidnej, twardej okładce uzupełnia ponad czterdzieści, głównie czarno-białych, fotografii i dziewięć map. Tekstowi głównemu towarzyszy (pokaźna) bibliografia, dziewięć aneksów i indeks osobowy. Przypisy znajdują się oczywiście (i niestety) na końcu.

Niepozbawione sensu będzie przedstawienie struktury pracy wraz zakresami stron, które poszczególne części zajmują. Część 1, zatytułowana „Tyrania przeszłości. Od 1870 roku do pierwszych lat XX wieku”, to strony 29–110. Jest to wcale zwięźle zarysowany, a jednocześnie wielowymiarowy portret Europy – obejmuje zarówno charakterystykę kultury, jak i opowieść o postępie technologicznym oraz streszczenie sytuacji politycznej. Dużo obszerniejsza kolejna część, pod tytułem „Rozmyślna ślepota i ciasnota wyobraźni. Lata 1900–1914”, zajmuje strony 111–270 i skupia się na polityce i dyplomacji. Cześć trzecia pod niewymagającym objaśnień tytułem „Rok 1914 – na salonach władzy” ciągnie się na stronach 271–483. Dużo skromniej wypada ostatnia, czwarta część: „Rok 1914 – w terenie” (s. 485–641). Każda podzielona jest na kilka–kilkanaście dość krótkich rozdziałów opatrzonych chwytliwymi tytułami. Zasadniczą treść wieńczy poruszający, kunsztowny epilog.

Zresztą dość szybko (jeśli nie we wstępie, to tuż za nim) jasne staje się, że mamy do czynienia z przemyślaną, przejrzyście zorganizowaną, dobrze napisaną książką. Autor nie stroni od metafor i pozwala sobie (w granicach rozsądku) na dość barwne sformułowania. Nie ma tu hermetycznego naukowego języka – to książka zdecydowanie popularnonaukowa – czy popisów źle pojętego krasomówstwa, co w pracach polskich historyków się zdarza.

Za plus wydaniu należy poczytać bogaty język tłumaczenia – i w zasadzie tyle z czystym sumieniem o przekładzie powiedzieć można, nie porównując go z tekstem oryginalnym1. Może poza tym, że bezrefleksyjne tłumaczenie poprawnego angielskiego „Austro-Hungarian empire” jako „cesarstwo austro-węgierskie” wprowadza błąd merytoryczny2.

Nasi czytelnicy najbardziej zainteresowani będą zapewne pierwiastkiem militarnym, przy czym słowo „pierwiastek” pasuje tu dość dobrze (patrz wyżej). Postawmy sprawę jasno: z sześciu rozdziałów w części czwartej tylko jeden, czterdziesty czwarty, nie jest o froncie zachodnim (Belgii i Francji). Autor tłumaczy swoją „kapitulację” w ten sposób: „Pełna relacja z olbrzymich bitew na Wschodzie wykraczałaby poza tematykę niniejszej książki oraz granice cierpliwości czytelnika. Istnieje już solidny, przytłaczająco gęsto zadrukowany tom na temat głównej bitwy: „Tannenberg 1914. Zderzenie imperiów” pióra Waltera Showaltera. Książka Normana Stone’a „The Eastern Front: 1914–1917” […] obejmuje całą historię walk na froncie wschodnim od 1914 do 1918 roku. Klarowny, na szczęście, zarys kluczowych starć przedstawiają Tuchman, Keegan, Strachan i Gilbert. Zamierzam po prostu podtrzymać tę tradycję i poddać ocenie wpływ tych bitew na kierunek rozwoju wojny w kontekście ogólnego obrazu” (s. 565). Szkoda, że Autor nie brał pod uwagę cierpliwości Czytelnika, rozwodząc się na wcześniejszych kartach swojej książki (chociażby w części drugiej). Szkoda, że po raz enty w historiografii opisał obszernie bitwy frontu zachodniego. Skapitulował, gdy przyszło zająć się czymś co prawda opisanym (co chciał ukazać, przytaczając prace Showaltera czy Stone’a), ale słabo przez Anglosasów przyswojonym.

Wyłączywszy ze wspomnianego rozdziału fragmenty natury ogólnej, jedną stronę (!) poświęconą kampanii w Serbii, opis zmagań rosyjsko-niemieckich w Prusach Wschodnich z bitwą pod Tannenbergiem na czele (dominujący rozdział), znajdujemy około półtorej strony poświęconej reszcie frontu wschodniego.

Problem nie leży jednak wyłącznie w proporcjach czy objętości podrozdziałów. Problemem jest ignorancja Autora, który wnioskuje na podstawie zupełnie fałszywych przesłanek. Swobodnie traktuje on zarówno regiony geograficzne, jak i chronologię, pisząc, że armia austro-węgierska toczyła między 16 sierpnia a 10 września bitwy „w cieniu Karpat” (s. 611), podczas gdy zaczęły się one na południowej Lubelszczyźnie (a więc dobrze ponad sto kilometrów od Karpat) 22 sierpnia, a następnie toczyły się także w Galicji Wschodniej. Zauważa początkowe powodzenie Austriaków, lecz pisze o zepchnięciu Rosjan „głęboko w dolinę Bugu”, co dowodzi nieznajomości nawet zarysów geografii frontu wschodniego – nad górny Bug, a ściślej: w rejon na południe od Hrubieszowa, dotarła na krótko pod koniec sierpnia 1914 roku tylko grupa arcyksięcia Józefa Ferdynanda.

Przyczyn porażki upatruje w niesprzyjającym terenie i zamęcie w szeregach Austriaków, bo „rozkazy Hötzendorfa [szefa Sztabu Generalnego] trzeba było wydawać w 15 językach” (s. 612). Trudno o bardziej spektakularny popis niewiedzy. Jak Ham wyobraża sobie mającą działać szybko i skutecznie instytucję, w której polecenia trzeba od najwyższego szczebla tłumaczyć na 15 języków? Czy sądzi, że austriaccy wojskowi byli aż tak bezdennie głupi? Ten „wybitny historyk” (określenie z 4. strony okładki) kilkanaście stron wcześniej nie był zresztą pewien przytoczonej liczby, poprzedzając ją słowem „chyba” (s. 595). Myślę, że warto tu wdać się w dłuższą dygresję. W Austro-Węgrzech uznawano prawnie następujące języki: niemiecki, włoski, czeski, polski, rusiński, rumuński, słowacki, węgierski, słoweński i serbo-chorwacki (w niektórych aktach prawnych: serbski i chorwacki). Czasami także dialekty bośniackie. Daje to więc maksymalnie dwanaście języków. Czyżby Ham chciał dołożyć Austriakom także jidysz i cygański, i staro-cerkiewno-słowiański? Od wieków wielonarodową armię austriacką spajał język niemiecki. Było tak też po nadaniu poszczególnym narodom monarchii szerokiej autonomii – niemiecki pozostawał językiem służbowym i językiem rozkazodawstwa armii wspólnej. Identyczna była sytuacja w obronie krajowej austriackiej części monarchii. Jedynie węgierska obrona krajowa upoważniona była do używania języka węgierskiego. Co to znaczy w praktyce? To, że nawet najciemniejszy rekrut umiał po zakończeniu szkolenia przynajmniej reagować na komendy. Znajomość niemieckiego była oczywistością wśród oficerów i podoficerów – po co więc miano by tłumaczyć rozkazy? Od dobrej woli (i umiejętności) oficerów młodszych i podoficerów zależało, czy zechcą porozumiewać się z żołnierzami w ich języku, żeby na przykład objaśnić im sytuację i zadanie. W boju jednak rozkazy padały po niemiecku.

Ham armię austro-węgierską widzi jako „zbieraninę” (s. 595), a rozmiar odmalowanej przez niego klęski każe się zastanowić nad cisnącym się na klawiaturę pytaniem: jak to możliwe, że Rosjanie nie wtargnęli do Wiednia i Budapesztu już we wrześniu czy listopadzie 1914 roku? Wreszcie – jak to możliwe, że armia austro-węgierska walczyła aż do października 1918 roku, skoro jej najwspanialsze jednostki zostały niemal rozbite (s. 612) w 1914 roku, a (cała?) armia zmiażdżona w ofensywie Brusiłowa (s. 610)? W „morzu klęski” (s. 612) Ham widzi tylko jeden przykład heroicznego oporu – obronę Przemyśla (przy czym wspomina tylko o jednym z dwóch oblężeń). Zapewne nie wie, że armia austro-węgierska zdołała w październiku 1914 przejść do kontrofensywy. Nie słyszał też pewnie o bitwie pod Limanową, która w grudniu 1914 przyczyniła się do zatrzymania rosyjskiej inwazji na Galicję.

Zwyczajnie trudno uznać pracę Hama za wiarygodną w momencie, gdy Autor, nie wskazując na źródło swojej „wiedzy” i nie osadzając przytaczanych „faktów” w konkretnym czasie, pisze: „Najwspanialsze jednostki armii Franciszka Józefa – XIV Korpus Tyrolski i 6 Pułk Strzelców Konnych – praktycznie przestały istnieć” (s. 612). Owszem, straty armii austro-węgierskiej w pierwszych tygodniach wojny były ogromne. O ile XIV Korpus3 rzeczywiście oceniany był wysoko, o tyle nie wiadomo, by miał praktycznie przestać istnieć przed końcem 1918 roku! Dlaczego wymienia się też 6. PSK? Taka jednostka rzeczywiście istniała4, jednak jego szwadrony były rozdysponowane między trzy dywizje XIV Korpusu. Co więcej – dużo większą estymą cieszyły się inne kawaleryjskie pułki z tym numerem: dragonów, ułanów (galicyjski) i huzarów.

O ile niewiedzę wielu z nas będzie w stanie wybaczyć5, o tyle protekcjonalny stosunek wobec Austro-Węgier jest już w moich oczach grzechem śmiertelnym Hama. Najwyraźniejszym przykładem jest to, że poza szefem Sztabu Generalnego i skompromitowanym generałem Oskarem Potiorkiem nie wymienia ani jednego austriackiego dowódcy wojskowego, a postać kochanki tego pierwszego – Ginę – przywołuje kilkukrotnie (s. 173–175, 323, 596), niemal maniakalnie.

Ta dobrze się zapowiadająca, na ogół wciągająca książka nie spełnia oczekiwań, zawodzi w miejscu, w którym Autor opuszcza znany sobie dobrze Zachód, a przychodzi na teren bliższy polskiemu Czytelnikowi. Śmiem twierdzić, że bazujące na stereotypach oceny armii austro-węgierskiej w połączeniu z wypaczonym obrazem frontu wschodniego są po prostu szkodliwe. Można już się tylko zastanawiać, czy opatrzenie najbardziej rażących błędów przypisami przez redaktora merytorycznego lub konsultanta zdołałoby uratować książkę…

Podsumowując – stanowczo odradzam Czytelnikom zainteresowanym wojskowością. Zarekomendować mogę natomiast osobom, które szukają wiedzy o Europie w latach 1870–1914. Chociaż pozycji o przyczynach wybuchu pierwszej wojny światowej, szczególnie autorstwa historyków anglosaskich, jest bez liku.

Paul Ham – „1914. Rok końca świata”. Przekład: Adam Tuz. Prószyński i S-ka, 2015. Stron: 776. ISBN: 978-83-7961-208-6.

Paul Ham – „1914. Rok końca świata”. Przekład: Adam Tuz. Prószyński i S-ka, 2015. Stron: 776. ISBN: 978-83-7961-208-6.

Przypisy
1. W oczy rzuciły się sporadyczne kalki: armia regularna (regular army, s. 512) zamiast zawodowa, narzędzia do okopywania (entrenching tool, s. 490) zamiast swojskich łopatek czy (nie do końca poprawnie) saperek.
2. Od 1867 roku Austria (dotychczasowe cesarstwo – Kaiserreich) połączona była unią personalną z Królestwem Węgier (Königreich), dając monarchię austro-węgierską (Monarchie), zwaną podwójną czy dualistyczną.
3. Nazwanie go tyrolskim jest kłopotliwe o tyle, że nazwy takiej nie stosowano (a na pewno nie wyglądała tak jego nazwa własna), bo oprócz Tyrolu okręg tego korpusu obejmował także Linz i Salzburg.
4. Tłumacz wykazał się tu czujnością, próbując ustalić tę jednostkę, jakkolwiek przyznał, że „w źródłach internetowych poświęconych armii Austro-Węgier nie znaleziono jednostki o podanej przez autora nazwie” (s. 612, przypis tłumacza).
5. Trudno oczekiwać innego efektu, jeśli w bibliografii armii austro-węgierskiej dotyczą tylko trzy pozycje – jedna to wiekowa pozycja Rothenberga w języku angielskim, druga to oficjalna monografia wojny („Österreich-Ungarns letzter Krieg 1914–1918”), której redaktorowi Ham zamienił imię w nazwisko (Maximilian!) i nie wskazał jej wykorzystania w żadnym z przypisów, a trzecia to… Haškowski Szwejk.