Część z Was zapewne czytała w naszym portalu recenzję książki Anny Politkowskiej „Rosja Putina”. „Pandrioszka” autorstwa polskiej dziennikarki, korespondentki i autorki wielu reportaży z obszaru byłego ZSRR od wielu lat mieszkającej najpierw w chylącym się ku upadkowi Związku, a następnie Rosji jest do niej bardzo podobna i co ważne, równie wciągająca. Za swoje reportaże na temat wojny w Czeczenii została przez Amnesty International i Fundację Helsińską, zgłoszona do Pokojowej Nagrody Nobla.
„Pandrioszka” jest to zapis obserwacji autorki na temat kraju, w którym żyje. Niekiedy są to, krótkie, kilkuzdaniowe notatki, innym razem dłuższe opowiadania na kilka stron. Wszystkie są równie poruszające, bo opowiadają o rzeczach, z których my, tutaj w Polsce, nie do końca zdajemy sobie sprawę.

W odróżnieniu od książki Politkowskiej poruszane tematy nie dotyczą jedynie spraw politycznych – jeżeli można uznać, że w Rosji są jakiekolwiek tematy naprawdę niepowiązane z polityką – ale całego życia zwykłego obywatela Rosji. Z relacji autorki dowiemy się, jak żyje przeciętny Rosjanin, jak wygląda jego mieszkanie, co ogląda, co czyta, jakie ma rozrywki i skąd na to wszystko brał i bierze pieniądze, bo przecież nie raz i nie dwa słyszeliśmy w krajowych wiadomościach o wielomiesięcznych, a nawet dłuższych okresach czasu, w których wypłaty nie docierały do pracowników. Rosjanie to jednak – podobnie jak i Polacy – naród zaradny. Trudno się temu dziwić, bo mamy bardzo podobne doświadczenia historyczne w ciągu ostatnich kilkuset lat, tyle że my znajdowaliśmy się pod obcym dla nas zaborem, a następnie w uzależnieniu od obcego mocarstwa, a dla Rosjan ten zabór i to opresyjne mocarstwo było ich ojczyzną. Nie oznaczało to oczywiście, że jako taka będzie ona lepiej traktować własnych obywateli niż podbite narody ościenne. Wręcz przeciwnie, sami Rosjanie cierpieli z powodu petersburskiej a potem moskiewskiej władzy często znacznie więcej niż inni.

Co przy tym ciekawe, nie buntowali się. Oczywiście bywały w pewnych okresach czasu zawirowania, które od biedy można nazwać jakimiś ruchami społecznymi, ale nigdy nie były to zjawiska na tyle masowe, żeby spowodować u władzy zmianę postępowania. Wręcz przeciwnie, powodowały często dalsze nasilenie represji nie tylko wobec buntowników, ale wobec całego narodu. Tak było od najdawniejszych okresów rosyjskiej państwowości. Zauważmy, że nawet rewolucja październikowa została zainspirowana nie przez samych Rosjan, ale przez Lenina, który przybył z zagranicy i który, jak obecnie już wiemy, był niemieckim szpiegiem i wykonywał w Rosji zadanie polegające na wyłączeniu carskiej Rosji z pierwszej wojny światowej. Nikt chyba w ówczesnym czasie nie przypuszczał, jakie to będzie miało konsekwencje.

Jak stwierdza autorka, te kilkaset lat życia pod jednowładztwem czy to cara, czy przewodniczącego partii komunistycznej, czy teraz w „demokracji”, w której jednak wszystko zależy od prezydenta, wykształciło w Rosjanach specjalne „geny”, które odróżniają ich od wszystkich innych ludzi na świecie. Kiedy się ich zapyta, kim się bardziej czują, czy Europejczykami, czy Azjatami, odpowiadają, że ani jednymi, ani drugimi. Są po prostu Rosjanami, jak gdyby był to specyficzny, odrębny rodzaj człowieka łączącego w sobie cechy obu kontynentów i dodatkowo dokładający jeszcze coś od siebie. Dlatego też, jak zauważa autorka, ci inni od wszystkich ludzie posiadają dwa niezwykłe „geny” – bierności i przemocy.

O bierności nieco już wspomniałem, ale nie jest to wyłącznie zjawisko historyczne, które zanikło wraz z pojawieniem się wolnego rynku zmuszającego ludzi do działania. Pomijając to, że w Rosji wolnego rynku w prawdziwym rozumieniu tego słowa chyba nigdy nawet po 1991 roku nie było, to nawet zmiany, które nastąpiły po upadku ZSRR, nie spowodowały zmiany tej sytuacji. Widzieliśmy to przy okazji zamachów terrorystycznych w teatrze na Dubrowce w Moskwie, w szkole w Biesłanie czy też przy okazji katastrofy okrętu podwodnego „Kursk”. W normalnym państwie każde z tych wydarzeń spowodowałoby falę protestów, a odpowiedzialni za tak dramatycznie złe przeprowadzenie akcji ratowniczych czy antyterrorystycznych natychmiast straciliby posady, a może i trafiliby do więzień.

Ale nie w Rosji. Tu oprócz nielicznych, bezpośrednio dotkniętych nieszczęściem rodzin, nikt nie protestuje, nikt nie domaga się wyjaśnień. Władza, co chciała, to ludziom przekazała i wystarczy. A ci nieliczni, którzy szukają sprawiedliwości w sądach, żyją chyba jedynie nadzieją, na to, że dożyją sprawiedliwości i wyjaśnienia wszystkich spraw. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że nie dożyją. Zostaną przemieleni przez aparat państwowy, a potem zapomniani jak tysiące poprzedników.

Wspomniałem tu o głośnych sprawach, ale to samo dotyczy wszystkich szczebli, nie tylko najwyższych. Autorka, która jest dziennikarką niezależną, nie utrzymuje się z pensji żadnej z polskich stacji telewizyjnych, musi sobie radzić sama i żyje w zwykłym moskiewskim bloku, ma styczność ze zwykłymi, szarymi obywatelami i takie zwykłe, szare daje też przykłady. Jak choćby w sprawie brudnej klatki schodowej, braku prądu czy setki innych codziennych spraw, które u nas spowodowałyby natychmiast protesty, artykuły w lokalnej prasie czy petycje. Ale nie w Rosji – tam jest inaczej niż wszędzie.

Z przemocą jest podobnie. Jest nieodłączna częścią rosyjskiej historii od czasów Iwana Groźnego, czasów Złotej Ordy, cara Piotra I i jego następców, aż do Stalina i kolejnych przywódców partii komunistycznej. Także dzisiaj stanowi integralną część sposobu rządzenia Rosją. Zmieniał się jedynie jej charakter i intensywność, ale obecna była zawsze.

W czasach absolutyzmu oświeconego nawet Katarzyna II chciała w pewnym momencie wprowadzić zakaz tortur, ale napotkała tak silny opór ze strony urzędników, że nawet carska władza nie mogła go przebić i wycofała się z tego pomysłu. Wspomniałem tu o tym, bo myślę, że fakt ten nie jest tak powszechnie znany jak tysiące ludzi zmarłych przy wznoszeniu Piotrogrodu, nie wspominając o milionach ofiar stalinizmu.

Przemoc nie ustąpiła wraz z odejściem do historii jedynej słusznej partii. Po prostu przestała obejmować miliony ludzi. Rząd wielkości zmienił się o trzy zera i teraz obejmuje ona „jedynie” tysiące rosyjskich obywateli. Dwa główne obszary, gdzie się z nią spotkamy, to wymiar sprawiedliwości oraz Czeczenia.

Ten pierwszy, w którym przyznanie się oskarżonego do winy ciągle uważane jest za najważniejszy dowód, ciągle opiera się na torturach, które pozostały głównymi metodami śledczymi. Być może najbardziej znany więzień ostatnich lat – Michaił Chodorkowski – ich osobiście nie doświadczył, ale autorka przytacza relacje, w których więźniowie piszą do swoich rodzin, aby te zapłaciły łapówkę, komu trzeba, żeby już nie torturowali tylko pozwolili umrzeć. Takich anonimowych więźniów są tysiące i to nie tylko oskarżonych o najcięższe przestępstwa kryminalne, ale także zwykłe kradzieże lub też po prostu takich, na których znaleziono jakiś paragraf, bo z tego czy innego powodu byli niewygodni dla władzy lokalnej lub centralnej.
O Czeczenii w naszym kraju napisano i pokazano już wystarczająco dużo, więc poprzestanę tylko na stwierdzeniu, że w czasie niszczenia Groznego siedemdziesiąt procent jego mieszkańców nie stanowili buntowniczy Czeczeni, ale rodowici Rosjanie i to głownie oni zginęli w czasie szturmu, bo nie mieli dokąd uciekać. Czeczeni za to poszli do rodzin w góry gdzie przemienili się w partyzantów. Co było dalej, wszyscy doskonale wiemy.

W swojej książce Krystyna Kurczab-Redlich przedstawia nam całościowy obraz współczesnej Rosji, kierując uwagę nie na polityków i system, ale na szarych obywateli wielkiego kraju. Stara się przy tym ukazać przyczyny, dla których stanowią swego rodzaju inny rodzaj człowieka oraz pokazuje kształtowanie się tego ich charakterystycznego sposobu życia na szerokim tle historycznym.

Od strony redaktorskiej, podobnie jak w innych pozycjach wydawnictwa Rebis, nie ma się do czego przyczepić. Książka została wydana w twardej okładce, na dobrej jakości papierze, w środku znajduje się kilka stron ze zdjęciami wykonanymi przez autorkę, która co prawda narzekała, że musiała je robić zwykłym aparatem kompaktowym, ale ich jakość jest naprawdę wysoka. Nie ona jest zresztą najważniejsza, ale to, co na tych zdjęciach jest przedstawione.

Podsumowując, jest to bardzo ciekawa książka, która ukazując codzienne życie Rosjan, stara się wyciągać ogólniejsze wnioski na temat tego narodu. Z całą pewnością warta jest swojej ceny.