Gdyby nie ona, II wojna światowa mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. W ogóle mogłaby nie stać się światową, a pozostać jedynie europejską. O czym mowa? O marynarce wojennej oczywiście. Bez swoich flot III Rzesza nie mogłaby urządzać polowań U-Bootów na konwoje, nie byłoby zresztą, na co polować, bo konwojów też by nie było. Bez floty Japonia nie dokonałaby ataku na Pearl Harbor, przez co Stany Zjednoczone mogłyby pozostać neutralne, a historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Wreszcie niemożliwe by się stały spektakularne alianckie desanty w Afryce Północnej, na Sycylii i wreszcie na plażach w Normandii.
W celu przeprowadzenia tych wszystkich operacji zaprojektowano, a następnie zbudowano kilka, jeśli kilkanaście tysiący okrętów, kilkudziesięciu typów i klas. Jedne powstały w ilości, która można by policzyć na palcach jednej ręki, a inne montowane były masowo, a ich ilość szła w setki egzemplarzy. Aby przedstawić je wszystkie, trzeba by było napisać opasłe tomy, które z pewnością odstraszyłyby niejednego miłośnika tego tematu – zwłaszcza początkującego. Dlatego tez, często zdarza się, że wydawcy decydują się na udostępnienie czytelnikom leksykonów, które niejako mają stanowić swego rodzaju kompilacje – opisując wiele jednostek, nie tworząc przy tym działa liczącego wieleset stron. Takie podejście wymusza jednak pewnie ograniczenia, z których największym jest konieczność bardzo pobieżnego potraktowania tematu. Czy to źle? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć po zaprezentowaniu Wam jednej z takich publikacji autorstwa Leo Marriotta – „Okręty II wojny światowej”.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Alma-Press, w serii Vital Guide, obejmującej oprócz rzeczonych okrętów, także „Bitwy epoki napoleońskiej”, „Bitwy II wojny światowej” oraz „Oddziały elitarne II wojny światowej” – przynajmniej w Polsce, bo na zachodzie jest ich sporo więcej. Wizualnie prezentuje się bardzo dobrze; w twardej okładce, na dobrym, kredowym papierze i z dużą ilością zdjęć. Autor, który jest – jeśli wierzyć informacjom z okładki – doświadczonym pilotem oraz posada bogatą praktykę żeglarską, napisał już wcześniej kilka książek z obrębu swoich zainteresowań. Można było się więc spodziewać wysokiego poziomu merytorycznego. Zobaczmy jak to wyszło.
Leksykon podzielony jest na pięć rozdziałów, z których każdy traktuje o innej klasie okrętów. I tak mamy tu: pancerniki i krążowniki liniowe, lotniskowce, krążowniki, niszczyciele oraz okręty podwodne. Łącznie przedstawiono niemal sto różnych typów jednostek. Jeśli weźmiemy pod uwagę, fakt, że książka liczy jedynie 112 stron formatu A5 jest to liczba zaiste imponująca, jednak drugą stroną medalu jest to, że opisy okrętów to są właściwie bardziej notki encyklopedyczne niż opisy z prawdziwego zdarzenia. Każdy rozdział zaczyna się wprowadzeniem ukazującym czytelnikowi historię, przeznaczenie oraz zadania całej klasy okrętów, która będzie opisywana w danym rozdziale. Chociaż nie ma tego dużo to trzeba przyznać, że zrobiono to dobrze, co pozwoli mniej wyrobionemu czytelnikowi zapoznać się w sytuacji.
Poszczególne okręty przedstawiono według tego samego schematu: opis zajmuje jedną stronę, z czego przynajmniej jedną czwartą zajmują zdjęcia oraz tabelka z danymi technicznymi konkretnego egzemplarza okrętu dla konkretnej daty. Jest to o tyle istotne, że okręty często bardzo różniły się miedzy sobą i wielokrotnie przechodziły różne modernizacje, dlatego podanie daty jest tak ważne. Niestety to, co jest najważniejszą częścią leksykonu jest jednocześnie jego najsłabszą stroną. Notki są bardzo lakoniczne, w sumie równie dobrze można by przedstawić to samo „od myślników”. Kilka zdań o historii, kilka zdań o budowie i wyposażeniu, kilka zdań o służbie i koniec. Oczywiście w przypadku niszczycieli, których zbudowano dziesiątki opis służby musiał się ograniczyć do stwierdzeń, że służyły one wszędzie. Co gorsza, wiele z nich zawiera błędy merytoryczne; na szczęście większość została wyłapana i poprawiona przez redaktora Andrzeja Zasiecznego – wielkie brawa dla tego pana. Jego dopiski bardzo podnoszą jakość informacji. Tam gdzie autor pisze na przykład tylko, że dany okręt został zatopiony przez okręt podwodny, pan Zasieczny uzupełnia numer tego okrętu podwodnego oraz datę. Dopisuje także wiele akcentów polskich. Właściwie jego dopiski i uzupełnienia znajdują się, w co drugim opisie, co najlepiej świadczy o tym, jak słabo spisał się właściwy autor opracowania.
Innym moim zarzutem wobec tej książki jest brak chronologii. W jednostkach, które są opisane na początku danego rozdziału, autor niejednokrotnie odwołuje się do starszych, które jednak w jego książce zostały opisane na dalszych stronach. Utrudnia to nieco zapoznanie się z rozwojem w czasie poszczególnych typów okrętów.
O ile bardzo uproszczone opisy czy niezbyt dobrze według mnie dobrana czcionka to nie są rzeczy dyskwalifikujące dana książkę, która w końcu z założenia miała chyba być swego rodzaju przewodnikiem przydatnym w podróży – na przykład podczas zwiedzania licznych, w krajach szanujących swoje tradycje morskie, okrętów-muzeów – a więc łatwym w transporcie i z możliwością czytania na przykład w pociągu, o tyle błędy merytoryczne są rzeczą wymagającą bardzo surowego potraktowania. To one najbardziej wpływają na moją, słabą ocenę tej książki. A jeśli weźmiemy pod uwagę jej wcale niemałą – a rzekłbym, że wręcz wysoką jak na to, co sobą prezentuje – cenę, to uważam, że na rynku znajdziemy wiele innych, ciekawszych pozycji na ten temat. Nawet, jeśli nie będą one opisywały tylu typów okrętów to z całą pewnością zrekompensują to swoją szczegółowością i wysokim poziomem merytorycznym.
Jaka więc jest moja odpowiedź na pytanie postawione we wstępie? Jeśli mają one wyglądać tak jak wyżej przedstawiona książka to jestem ich zdecydowanym przeciwnikiem. Szczególnie w dobie internetu, kiedy na stronach www możemy znaleźć dużo więcej bardziej rzetelnych informacji, porównać je z wieloma źródłami, a do tego wszystkiego będą dziesiątki zdjęć. Lecz jeśli będą to pozycje na wysokim poziomie – a takich w naszych księgarniach nie brakuje – to mogą stanowić ciekawe uzupełnienie naszej biblioteczki. „Okręty II wojny światowej” z pewnością na to nie zasługują.