Chorując, udajemy się do lekarzy z nadzieją, że bez zbędnych i uciążliwych komplikacji doprowadzą nas do pełni zdrowia. Z nie mniejszą wiarą także nasi przodkowie oddawali się w ręce specjalistów. Ci, choć o przysiędze Hipokratesa z pewnością słyszeli, z całą pewnością literalnie jej się nie trzymali. Historia medycyny to dzieje bólu, nietrafionych diagnoz i absurdalnych metod terapii składających się na cierpienie pacjentów, obok którego trudno przejść obojętnie. Najciekawsze przykłady zebrał w książce „Jak dawniej leczono” nowojorski prawnik Nathan Belofsky.
Kolejne, już piąte, wydanie tej książki w Polsce przygotowało Wydawnictwo RM. To niedługa, licząca niewiele ponad dwieście stron pozycja, bez ilustracji, nie licząc tej na okładce. Podzielona jest na cztery, ułożone chronologicznie, rozdziały. Pierwszy to przegląd medycyny antycznej. Pobieżny, bo oparty na nielicznych źródłach z epoki, w której metodą prób i błędów rodziła się medycyna jako nowa gałąź nauki. W dwóch kolejnych rozdziałach przenosimy się do średniowiecza i renesansu, kiedy pojawiają się pierwsi lekarze o międzynarodowej sławie, rzadko kiedy wnoszący coś nowego i wartościowego do rozwoju metod leczenia, za to mający zielone światło do wprowadzania w życie najbardziej dziwacznych kuracji. Oczywiście kosztem pacjentów.
Ostatni rozdział to spis kolejnych medycznych aberracji w epoce wielkich odkryć naukowych, która – jak się wydaje – do połowy XX wieku często nie miała znacznego przełożenia na medycynę, a rewolucyjni pionierzy – jak chociażby propagator antyseptyki Ignaz Semmelweis czy mikrobiolog Louis Pasteur – byli wręcz wyszydzani i ignorowani.

Nathan Belofsky – Jak dawniej leczono. Przekład: Grzegorz Siwek. RM, 2025. Stron: 207. ISBN: 9788381512053.
Jak wspomniałem, i co podkreśla także Autor, dopiero w XX wieku medycyna odzyskała rozsądek. We wcześniejszych stuleciach lekarze uznawani za autorytety, lub osoby za nich się uważający, byli według Belofsky’ego równie skuteczni co znachorzy i astrologowie. Przez setki lat wyrządzano pacjentom więcej złego niż dobrego. Jak napisał historyk David Wootton: „Od 2400 lat chorzy uważają, że lekarze postępują właściwie; przez 2300 lat było to błędne mniemanie”.
Chorym zalecano między innymi noszenie na szyi świńskiego gnoju dla przegnania schorzenia; aby pozbyć się bólu zębów, wpychano w gardła nieżywe myszy; doszukiwano się przyczyn epidemii w niekorzystnej koniunkcji planet; wdmuchiwano pył ze spalonego kukułczego gniazda do nosa pacjentów chorych na padaczkę; naparami z suszonej wątroby lwa leczono niestrawność, a wdychanie oparów z gotowanego starego buta miało być remedium na zbyt obfite miesiączki. Z kart książki wyłaniają się lekarze w pobrudzonych krwią fartuchach, wykonujący operacje bez znieczuleń nieumytymi narzędziami, rzeźnicy bez empatii dla cierpiących pacjentów, których metody leczenia raczej te cierpienia potęgowały, niż eliminowały (opis czterodniowej agonii króla Anglii Karola II brzmi jak relacja z tortur, a nie z walki o uratowanie życia monarchy). Podsumowaniem kuriozalnych zachowań medyków z minionych epok niech będzie „rozsądna” rada francuskiego lekarza Guy de Chauliaca dla kolegów po fachu: „Jeśli człek już nie żyje, nie próbuj go leczyć”.
Autor nie jest ani historykiem, ani tym bardziej lekarzem. Książka nie jest więc rozprawą historyczną, ale – jak zapewnia Belofsky – podane w niej informacje są „prawdziwe i na ogół potwierdzone”. Autor hobbystycznie pisze o absurdach prawnych z całego świata i dziwactwach w historii medycyny. Może dlatego też jest w książce tyle sensacji, a brakuje refleksji i analizy tych praktyk z dawnych czasów, które z punktu widzenia dzisiejszych zdobyczy nauki można pochwalić i uznać za właściwe. Bo przecież nie wszystkie ówczesne metody leczenia opierały się tylko na jedzeniu sproszkowanych zwierząt, elektrowstrząsach i upuszczaniu krwi. Brakuje też wyjaśnienia, skąd brały się dominujące teorie.
Uczciwe będzie więc potraktowanie tej pozycji jako spisu najbardziej absurdalnych ciekawostek z historii medycyny, który z pewnością wygodnie odnalazłby się na stronach tabloidów. Poza brakiem analizy słabszym elementem książki jest także konstrukcja wywodu: trochę chaotyczna, będąca zlepkiem różnego rodzaju wątków, po których Autor skacze według tylko sobie znanego klucza, bez logicznego połączenia. Mimo to miłośnicy historii medycyny z pewnością będą lekturą ukontentowani.