Patrząc na tytuł, wiemy właściwie wszystko o tematyce książki. Sam autor pisze, że na temat Wielkiej Wojny napisano tysiące książek i nikt nie jest w stanie przeczytać każdej. Zdawał więc sobie sprawę, że jego praca nie będzie miała łatwego życia i o uwagę Czytelnika będzie musiała stoczyć bitwę co najmniej równie ciężką jak te, które miały miejsce w czasie opisywanego przezeń konfliktu. Jak wypada książka Martina Gilberta w porównaniu z innymi? Przekonajmy się.
Nie jest to pozycja najnowsza (chociaż dziwnym splotem okoliczności zetknąłem się z nią dopiero w tym roku), bo polskie wydanie pochodzi z 2003 roku – nasz portal wtedy jeszcze nawet nie istniał. Nie jest to w żadnym wypadku wadą. Wszak Wielka Wojna zakończyła się już jakiś czas temu, większość faktów jest już doskonale znana i nic nie wskazuje na to, by przez te siedem lat, jakie upłynęły do momentu publikacji tej recenzji, jakikolwiek fragment się zdezaktualizował.
Jako się rzekło, o I wojnie światowej napisano już właściwie wszystko, a przynajmniej wszystko o tym, do czego zdołali dotrzeć badacze, a nie jest na przykład stale objęte klauzulami tajności, bo zapewne i takie dokumenty jeszcze gdzieś są. Zdając sobie sprawę, że treść właściwie wszyscy przynajmniej w ogółach znają, autor postawił na formę. Książka obejmuje zakresem czasy na kilka lat przed wybuchem wojny, a kończy się na podpisaniu traktatów pokojowych i powstaniu Ligi Narodów. Oczywiste więc jest, że jedne tematy potraktowano bardziej, a inne mniej szczegółowo. Gilbert wybrał trzecią drogę: narrację o globalnej stronie wojny uczynił bardziej ogólną, że tak powiem, pozostał na poziomie strategicznym lub operacyjnym, ale nie schodził do poziomu taktyki, tak że nie dowiemy się za dużo na przykład o numerach dywizji uczestniczących w danej operacji. Autor zdecydował się operować narodowościami w stylu: „Anglicy zdobyli to czy tamto, Australijczycy wycofali się, Serbowie bronili…”. Jak się nad tym zastanowić, była to całkiem rozsądna decyzja, bo jakie znaczenie miał numer dywizji w czasie bitwy pod Verdun, gdzie zginęło kilkaset tysięcy żołnierzy, a cała taktyka sprowadzała się do atakowania na wprost. Z drugiej strony, w wielu momentach od takiego ogółu narracja przechodzi do bardzo małego szczegółu – na poziom pojedynczego człowieka. Towarzyszymy wtedy przywódcom politycznym, znanym z imienia i nazwiska żołnierzom i innym ludziom w ich wojennych zmaganiach. Poza powszechnie znanymi przywódcami politycznymi i wojskowymi z tamtych lat spotkamy takie postacie jak kapral Adolf Hitler, szeregowiec Ludwig Wittgenstein, kapitan artylerii Harry Truman, kawalerzysta Georgij Żukow, najemny pracownik portowy Nguyen Ai Quoc znany bardziej jako Ho Szi Min czy pewien trzynastolatek z Bawarii – Heinrich Himmler. Takich postaci jest znacznie więcej i to nie tylko tych, które później przeszły do historii, ale także szarych żołnierzy, którzy zginęli w jednej z bitew lub po wojnie wrócili do cywila i niczym nie zasłynęli.
Taka konstrukcja książki bardzo przypadła mi do gustu. Czyta się szybko i przyjemnie, bez konieczności przebijania się przez szczegółowe dane odnośnie przebiegu bitew, a jednocześnie nie tracimy nic z ogólnego obrazu przebiegu wojny. Jednocześnie serwuje się Czytelnikowi masę ciekawostek i faktów rzadko spotykanych w innych książkach traktujących o wojnie, które nie poświęcają tyle miejsca przypadkom indywidualnych ludzi. Znaczenie ma też z pewnością sprawny styl pisania, który nie pozwala na nudę, momentami książkę czyta się po prostu jak powieść historyczną. I wojna światowa nie należy do moich ulubionych okresów w historii, ale tę książkę przeczytałem z przyjemnością.
„Pierwsza wojna światowa” została wydana przez Zysk i S-ka. Pod względem technicznym książka prezentuje się znakomicie. Wydrukowana została na dobrej jakości papierze. Treść uzupełniona jest kilkoma wkładkami ze zdjęciami oraz aneksem z dużą ilością map. Całość została zamknięta w twarde okładki z obwolutą. Naprawdę, dobra robota.
Martin Gilbert wykonał kawał dobrej roboty pisząc tę książkę. Powinna przypaść do gustu nawet tym, którzy na co dzień nie lubują się w pracach historycznych. Jest to sprawna mieszanka dużej ilości informacji z przystępnym stylem. Wielu autorów mogłoby się na niej wzorować.