Jeszcze w czasach ZSRR funkcjonariusze „frontu ideologicznego” opracowali kanoniczną interpretację tak zwanej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Do rangi podstawowego dogmatu podniesiono twierdzenie, że II wojna światowa zaczęła się dla Związku Radzieckiego w momencie niespodziewanego hitlerowskiego ataku w czerwcu 1941 roku. Nieprzygotowana do wojny, ustępująca wrogowi liczebnie i jakościowo Armia Czerwona poniosła wówczas szereg porażek, jednakże ostatecznie wysiłkiem całego „narodu radzieckiego” udało się nie tylko odeprzeć agresorów, lecz także wyzwolić spod nazistowskiej okupacji całą Europę Środkowo-Wschodnią. We współczesnej Rosji ta czarno-biała interpretacja pozostaje zresztą cały czas obowiązująca i nie ma w niej miejsca dla jakichkolwiek odcieni szarości. Pakt Ribbentrop-Mołotow, klęski i potworne straty spowodowane nieudolnością radzieckich komandirów, masowa kolaboracja na okupowanych terenach, rola zachodniej pomocy w uzyskaniu ostatecznego zwycięstwa czy zbrodnie towarzyszące „wyzwoleńczemu marszowi” Armii Czerwonej wciąż pozostają tematami tabu.

Na szczęście w Rosji znaleźli się historycy, którzy odważyli się zakwestionować oficjalną historię „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Drzwi wyważył Wiktor Suworow ze swoim słynnym „Lodołamaczem”, obecnie jednym z najważniejszych oponentów „historyków w pagonach” pozostaje natomiast Mark Sołonin – „historyk-amator z Samary”, jak sam zwykł siebie określać. Dotychczas na polskim rynku pojawiły się cztery jego prace. poświęcone początkom wojny niemiecko-sowieckiej i analizujące przyczyny ogromnych klęsk poniesionych wówczas przez Armię Czerwoną. Z tego schematu wyłamuje się natomiast najnowsza książka Sołonina – „Nic dobrego na wojnie”, wydana niedawno nakładem Rebisu. Jej celem pozostaje bowiem rewizja kilku mitów narosłych wokół „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” bądź omówienie tych jej aspektów, o których „historycy w pagonach” woleli dotąd nie wspominać.

Od razu należy zaznaczyć, że „Nic dobrego na wojnie” trudno uznać za całościowe opracowanie. Jest to raczej zbiór esejów poświęconych pięciu dość luźno powiązanym zagadnieniom. Nigdzie nie wskazano, aby owe eseje były wcześniej publikowane przez Autora w innych źródłach, stąd należy raczej zakładać, że taki a nie inny dobór tematów został przez niego z góry założony. Nie będę ukrywał, że może wzbudzić w Czytelniku pewną konfuzję – zwłaszcza w połączeniu z brakiem wstępu i dość nietypowym posłowiem. Sołonin rzuca nas bowiem od oblężonego Leningradu do zdobywanych Prus Wschodnich, aby następnie gładko przeskakiwać do analizy stalinowskich planów agresji bądź opisu zbrodniczej historii OUN-UPA. Najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie w tej sytuacji omówienie osobno każdego z pięciu esejów.

Osobiście najwyżej oceniam rozdziały poświęcone stalinowskim planom agresji na Europę i kwestii strat ludzkich ZSRR w II wojnie światowej. Czytelników wychowanych na Suworowie i „wczesnym” Sołoninie nie zaskoczy co prawda teza o przygotowywanej przez ZSRR inwazji na hitlerowskie Niemcy, lecz muszę przyznać, że informacja, iż co najmniej do połowy 1940 roku Stalin poważnie rozważał wojnę z mocarstwami zachodnimi u boku III Rzeszy (połączoną z inwazją na Bliski Wschód i wojną podwodną przeciw Anglii) jest interesującą nowością. Docenić należy także ciekawe i skondensowane podsumowanie dotychczasowych ustaleń na temat przygotowań Armii Czerwonej do wojny agresywnej. Z kolei w drugim rozdziale Sołonin stawia zaskakującą tezę, iż oficjalne straty wojenne ZSRR (27 milionów ofiar) rozmyślnie zawyżono, aby przerzucić na konto Hitlera część ofiar stalinizmu. Trzeba przy tym zaznaczyć, że oba eseje posiadają dość solidną podstawę źródłową, choć cytowanie mało wiarygodnych pamiętników niemieckich generałów, aby uzasadnić tezę, iż niemiecka okupacja nie miała tak ludobójczego charakteru, jak się powszechnie przyjmuje, może budzić i budzi uzasadnione wątpliwości.

Bardzo poprawnie napisane zostały także rozdziały poświęcone historii i zbrodniom OUN-UPA oraz przestępstwom krasnoarmiejców podczas „wyzwoleńczego marszu” na zachód. Co prawda dla polskiego Czytelnika fakty i wnioski przedstawiane przez Sołonina nie będą raczej odkrywcze, lecz nie zapominajmy, że książkę napisano głównie z myślą o rosyjskim odbiorcy. Zresztą dla Polaka spojrzenie na oba zagadnienia z rosyjskiego punktu widzenia może okazać się całkiem interesujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Sołonin ocenia ukraiński ruch nacjonalistyczny nawet surowiej niż zdarza się to wielu polskim historykom. Najsłabiej wypada natomiast esej, w którym Sołonin próbuje udowodnić, iż blokada Leningradu nie musiała kosztować tylu ofiar co w rzeczywistości. Co prawda Autor podaje wiele ciekawych faktów, zestawionych jednak dość chaotycznie i bez klarownych konkluzji.

Łączy wszystkie pięć esejów – rzecz jasna poza próbą nowego spojrzenia na sowieckie mity i niedomówienia – przede wszystkim znakomity styl. Sołonin nie zawiódł moich oczekiwań, jak zawsze pisze przystępnie, interesująco i z pasją godną Suworowa (choć bez jego łopatologii i natrętnej autoreklamy). Nawet jeżeli powątpiewałem w niektóre wnioski Autora, a w innych miejscach czułem niedosyt, uważam, że każdy, kogo interesuje szeroko rozumiany front wschodni II wojny światowej, powinien mieć tę książkę w swojej biblioteczce – chociażby po to, aby móc konfrontować ją z innymi źródłami. Zawsze zresztą uważałem, że lepszy już „historyk-amator z Samary” niż utytułowani angielscy dżentelmeni, którym wydaje się, że poznali prawdę o froncie wschodnim, gdy przeczytali kilka wojennych wspomnień wydanych w erze Breżniewa. Mając taki wybór, bez wahania stawiam na Sołonina.