Czytając notę, jaką wydawca zamieścił na tylnej okładce, trudno jednoznacznie stwierdzić, o czym traktuje najnowsza książka Marcina Wełnickiego. Opis sugeruje miks kryminału i thrillera. Rzeczywistość jest jednak całkiem inna. Od samego początku Autor rzuca Czytelnika w wir niesamowitych wydarzeń, a dalej jest tylko lepiej. Fabuła podzielona jest na dwie linie czasowe, które śledzimy naprzemiennie. Różne historie, dwie bohaterki i okres 20 lat, które je dzieli. Choć opowieści z pozoru wydają się inne i niezwiązane ze sobą, z czasem łącza się w jeden spójny i nierozerwalny obraz, niepokojący i ponury.

Rok 1967. Inspektor Misato Inoue prowadzi śledztwo w sprawie bestialskich mordów i tropi gang handlarzy ludźmi. Lecz rutynowe dochodzenie jest tylko przykrywką, jedyne, czego szuka, to zemsta. Inoue spotyka tajemniczego Gaijina, którego nie potrafi rozszyfrować. Rok 1987. Młoda studentka Eve Namura wyrusza do Somalii jako wolontariuszka. Nie przeczuwa, że wyjazd ten odmieni jej życie. Poznaje o jedną tajemnicę za dużo, czym podpisuje na siebie wyrok śmierci. Musi uciekać, a ostatnią osobą, której może ufać, jest Adam Worthington, który skrywa mroczny sekret.

Marcin Wełnicki w swojej drugiej powieści przedstawia całkiem solidnie i sprawnie napisaną opowieść będącą zgrabnym połączeniem thrillera militarnego, horroru, kryminału i powieści obyczajowo-fantastycznej. Odwołuje się do alternatywnej wersji II wojny światowej i tego, co ze sobą przyniosła w kolejnych latach. Świat staje się miejscem wyścigu zbrojeń, jednak innego niż znany nam z podręczników historii – zamieszane są tu bowiem okrutne siły spoza naszego wymiaru. Uważny Czytelnik odnajdzie tutaj mnóstwo metafor, alegorii i nawiązań do popkultury. Liczne cytaty, teksty piosenek czy wzmianki o postaciach historycznych pojawiające się w książce pozytywnie wpływają na lekturę i stanowią, jakość samą w sobie.

Inteligentnie zarysowana, złożona fabuła to niewątpliwie jedna z zalet „Testamentu Damoklesa”,. Poszczególne wątki, choć na pierwszy rzut oka wydają nie mieć ze sobą wiele wspólnego, łączą się nierozerwalnie. Styl Wełnickiego jest jednocześnie prosty i wyrafinowany, opisy są skonstruowane z dbałością o szczegóły i dużą precyzją. Sprawnie i zawile prowadzona intryga sprawia, że lektura to prawdziwe wyzwanie. Autor stopniowo odkrywa poszczególne elementy układanki, do samego końca nie ujawniając wszystkiego, pozostawia wiele niedomówień i półprawd, by kompletnie zaskoczyć w finale. Pojawiają się nowe postacie, mają miejsce dziwne zdarzenia, napięcie wzrasta, akcja nabiera rozpędu, kolejne punkty zwrotne i momenty przełomowe przeplatają się, aura tajemnicy i grozy, coraz więcej pytań i jeszcze mniej odpowiedzi. Wszystko to sprawia, że nie można oderwać się od książki do samego końca.

Kreacja bohaterów to kolejny plus. Wełnicki umiejętnie zaciera granicę między ich ciemną i jasną stroną. Postacie są żywe, poruszają swoją osobowością. Autor nie patyczkuje się z nimi, ani na chwilę nie mogą czuć się bezpieczni, na każdym kroku czyha na nich niebezpieczeństwo. Przyjaciele okazują się wrogami i nic nie jest takie jak powinno. Autor z wprawą burzy nasze rozumowanie i pozostawia uczucie niepokoju. Książka nie ustrzegła się jednak kilku wad. Niektóre elementy powieści są słabo dopracowane, rozwiązania fabularne przesadzone, a postacie przegadane.

Marcin Wełnicki stworzył całkiem przyzwoitą i nieprzewidywalną powieść. Udowadnia, że jego warsztat pisarski jest coraz lepszy. Książka jest zajmująca i dostarcza niemało rozrywki, ale też skłania do refleksji. Idealny pozycja dla tych, którzy szukają czegoś intrygującego i, co ważne, ciekawego do czytania.