Rynek wydawniczy w naszym kraju jest dosłownie zalewany pozycjami związanymi z drugą wojną światową; oczywiście nie muszę podawać przyczyn tego stanu rzeczy. Wielka Wojna w polskiej świadomości nie jest nacechowana takim ładunkiem martyrologicznym co na zachodzie. Kiedy my 11 listopada radujemy się z kolejnych rocznic odzyskania niepodległości, w krajach zachodnich symboliczna data zawieszenia walk na zachodnim froncie pierwszej wojny światowej staje się okazją do upamiętnienia żołnierzy poległych w licznych konfliktach ostatnich wieków.
Oferta publikacji opisujących konflikt stojący u źródeł naszej niepodległości jest niestety dosyć wąska. Dlatego z wielkim zainteresowaniem przyjąłem informacje o planach wydania przez Dom Wydawniczy Rebis serii „Historia I wojny światowej”. Jak pokazała lektura pierwszego tomu, niestety zupełnie niepotrzebnie…
Pierwsza część cyklu, „Front wschodni 1914–1920. Od Tannenbergu do wojny polsko-bolszewickiej”, autorstwa uznanych (przynajmniej tego dowiemy się z okładki) historyków amerykańskich: profesora Michaela S. Neiberga, dyrektora Ośrodka Studiów Wojennych i Społecznych University of Southern Missisipi, i Davida Jordana, członka Wydziału Studiów Obronnych, części Kolegium dla Kadr Dowódczych i Sztabowych Sił Zbrojnych USA, idealnie, delikatnie ujmując, wpisuje się w mało chwalebny, stereotypowy pogląd na anglosaską historiografię.
Publikacja, którą przy dużej dozie empatii dla wydawcy, mogę określić mianem popularnonaukowej, doskonale odsłania absolutną ignorancję Anglosasów w sprawach Europy Środkowo-Wschodniej. Autorzy już we wstępie dokonują „strzału w kolano”: „Pierwsza wojna światowa była ograniczona w czasie i przestrzeni – trwała jedynie cztery lata, a jej wynik rozstrzygnął się w jednym regionie, w północnej Francji i Flandrii”. Na pierwszy rzut oka widać, że tom poświęcony wydarzeniom frontu wschodniego stanowi jedynie uzupełniający dodatek dla walk na zachodnim teatrze wojny. W ogóle wyzwaniem samym w sobie było zmieszczenie problemu frontu wschodniego I wojny światowej, rewolucji rosyjskiej i wojny polsko-bolszewickiej na zaledwie niewielu ponad dwustu stronach, z czego sporą część zajmują ilustracje. Ogólnikowe podejście do wydarzeń musiało spowodować szereg błędów merytorycznych i logicznych.
Oczywiście w ogólnych zarysach chronologicznych autorzy opisują charakter walk na froncie wschodnim, niemniej – kolokwialnie rzecz ujmując – tematy podejmowane na łamach są przedstawiane „po łebkach”. Nie ukrywam: zainteresowany tematem Czytelnik powinien sięgnąć po inną pozycję, ignorancja i amatorszczyzna powinna skutecznie odstraszyć wszystkich zainteresowanych informacjami na temat wschodniego frontu Wielkiej Wojny. Polski Czytelnik nie powinien także ulec „magii tytułu” – miło, że autorzy raczyli wspomnieć o sprawie odradzającej się Polski, niemniej jednak poziom treści (równy całej reszcie) pozostał dalece niesatysfakcjonujący.
Wydawca zręcznie postarał się przesłonić treść względami technicznymi, jedynymi atutami recenzowanej książki. Piękny kredowy papier, twarda oprawa z obwolutą, szeroka gama wysokiej jakości ilustracji i map na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie solidności trzymanego w rękach opracowania. Nic bardziej mylnego, po raz kolejny udowodniła się stara prawda, że nie szata graficzna zdobi książkę.
Co prawda już ogłosiłem oprawę graficzną jedyną zaletą, ale i ona nie pozostaje bez skazy. O pomstę do nieba wołają legendy, a także niektóre podpisy pod szeroko zachwalanymi „unikalnymi” zdjęciami czy innymi archiwaliami. Czytelnik zasługuje na większą szczegółowość niż zdawkowe „Armata rosyjska”. W tytułach wkradają się skandaliczne błędy – nawet powszechnie znanych ilustracjach chociażby „Niemieckie oddziały szykują się do pościgu za Rosjanami w 1917 roku” – kto choć trochę interesuje się militariami tamtej epoki, wie, że pikielhauby zdążono wycofać, a samo zdjęcie, popularne w podręcznikach i innych opracowaniach przedstawia atak na Gorlice 2 maja 1915 roku. Narracja wydaje się mocno subiektywna – autorzy odzwierciedlają punkt widzenia swojego sojusznika z Ententy. Nieprzychylnie odnoszą się do wartości cesarsko-królewskiej armii, która jak wynika z treści, bez germańskiego brata, nie byłaby w stanie w ogóle stawić oporu siłom rosyjskim.
W tekście odnajdziemy wiele smakowitych „rewelacji” – o zdobywaniu przez Rosjan otwartego miasta Lemberg (sic!), o Lublinie – stolicy satelickiego względem Niemiec państwa polskiego. Naprawdę wielu „kfiatków” można się doszukać. Może to właśnie jest powód zakupu godny tej pozycji?
Zastanówmy się dlaczego „Front wschodni 1914–1920. Od Tannenbergu do wojny polsko-bolszewickiej” jest opracowaniem kompletnie nieudanym? Pierwsze dwa powody podałem: ignorancję Anglosasów w sprawach Europy Wschodniej i niewielką objętość książki. Trzecim wartym rozpatrzenia jest kwestia materiałów służących przygotowaniu tekstu: niezbyt bogata bibliografia ze skądinąd znakomitą powieścią Jaroslava Haška „Przygody dobrego wojaka Szwejka” na czele . W ogóle w całej bibliografii występują „aż” trzy pozycje nieanglojęzyczne: Brusiłowa, Zamoyskiego i właśnie sympatycznego Czecha. Chyba lepszego przykładu dla opisania ambicji naukowych autorów nie trzeba podawać.
Na deser pozwoliłem sobie zostawić kwestię nadzoru merytorycznego. Recz porażająca, ale do promocji książki cegiełkę dołożył ceniony poznański historyk, profesor Tomasz Schramm. Obejmując opiekę merytoryczną nad polskim wydaniem, ceniony naukowiec „pobłogosławił” swoim autorytetem rzeczywisty bubel. Aż żal pomyśleć, jak będzie się z tego tłumaczył przed studentami. Co prawda i on dostrzegł co wyraźniejsze błędy i w trzydziestu czterech przypadkach opatrzył je stosownym komentarzem w postaci przypisów, ale to wierzchołek góry lodowej.
Nie wiem jak zakończyć recenzję. Aż strach sięgać po kolejne tomy „Historii I wojny światowej”. Z przykrością muszę stwierdzić, że z tą publikacją zachwiała się moja wiara w profesjonalizm Rebisu. Mam nadzieję, że wydawca porzuci strategię wydawania na rynek podrzędnych anglosaskich tytułów na korzyść krajowych historiografów. Naprawdę wszystkim to wyjdzie na zdrowie.