Dzięki uprzejmości Instytutu Wydawniczego Erica mogłem po raz drugi zetknąć się z losami Richarda Sharpe’a, bohatera serii książek niezwykle popularnego pisarza Bernarda Cornwella. „Łupy” stanowią chronologiczną kontynuację losów tytułowego bohatera. Nie będę ponownie przytaczał losów autora, całej serii „Kampanii Richarda Sharpe’a” – zainteresowanych odsyłam do pierwszej mojej recenzji przygód Anglika – „Trafalgar 1805”.
Od razu przejdę do sedna. Od ostatniego spotkania z nim nasz bohater znów, po okresie arkadii u boku narzeczonej, traci zupełnie wszystko. Ukochana – lady Grace Hole – umiera przy porodzie dziecka, które również nie przeżywa porodu. Majątek za sprawą prawników rodziny pierwszego męża Grace bezpowrotnie przepada. Sharpe, choć znakomity żołnierz, nie może się odnaleźć w „zielonych kurtkach”, czyli 95. Regimencie Strzelców. Richard popada w konflikt z przełożonym, i zostaje odstawiony na hańbiące stanowisko kwatermistrza. Sharpe ma dość armii, chce sprzedać patent oficerski, lecz staje się to niemożliwe. W międzyczasie okrutnie mści się za okropne dzieciństwo na szefie sierocińca. Nie wie, co począć, lecz w tej chwili odnajduje go generał Baird i zaleca udział w niezwykłej, tajnej misji na terenie Danii. W 1807 roku Królestwo Danii rozporządza drugą co do liczebności flotą handlową i wojenną, na którą łakomym okiem spoglądają Francuzi, liczący na odtworzenie dzięki duńskiej armadzie własnej „przedtrafalgarskiej” floty. Tak właśnie rozpoczyna się cała operacja Wielkiej Brytanii, mająca na celu przejęcie floty duńskiej. Nasz Sharpe jest w samym centrum wydarzeń. Musi zdobywać szacunek nie tylko wśród podejrzliwie nastawionych Duńczyków, ale i jak zwykle również w swoim obozie. Z racji, iż akcja rozgrywa się na lądzie, książka obfituje w wydarzenia, których brakowało przy „Trafalgarze”. Na duńskiej ziemi Sharpe znajdzie również nową miłość, ale i tym razem nieszczęśliwą, choć z innych przyczyn. Bohater oprócz wizerunku paliwody czy szermierza, przedstawi się również jako ulubieniec dzieci. Mimo to nigdy nie zapomni, po co naprawdę został wysłany.

Autor zabrał nas do Kopenhagi z początku XIX, miasta o wiele mniejszego od Londynu, ale i czystszego oraz bardziej bezpiecznego. Duńczycy jako naród również są pozytywnie przedstawieni. Cornwell świetnie przedstawił ich pozycję „między młotem, a kowadłem” w sporze Napoleona i koalicji. Mamy jasny przekaz – w chwili dużego konfliktu, ogłaszając neutralność, i tak jesteśmy zagrożeni największym kataklizmem: wojną. Tego właśnie doświadczyli mieszkańcy Kopenhagi. Wojna to niszczycielska siła i autor w żaden sposób nie próbuje jej koloryzować.

Mając za sobą przeczytany „Trafalgar”, spodziewałem się kolejnej barwnej historii niezwykłego żołnierza. I tak też się stało. Powiem więcej: jest sporo lepiej! Nie brakuje niczego, czyta się lekko, bohaterowie są bardzo charakterystyczni, mamy nowe postaci, ale i stare znajome twarze, mamy uwielbiany przeze mnie „złośliwy” komentarz Sharpe’a – słowem, wszystko, czego wielbiciele awanturniczych historii poszukują w księgarniach i bibliotekach. Bardzo dobrym pomysłem jest dołączanie na końcu „Noty Historycznej” w której autor zręcznie oddziela prawdę historyczną od pisarskiej wyobraźni (zresztą bardzo bogatej).

Nie zdziwiłem się, że oprawa techniczna kuleje, ale zauważam wyraźną poprawę. Okładka – miękka, choć ładna graficznie, papier wydaje się „inny”, znaczy: lepszy, niż wcześniej. Styl i wielkość czcionki jak poprzednio w porządku. Nawet korekta się poprawiła; choć z początku miałem przed oczami powtórkę z „Trafalgaru”, to w drugiej połowie książki następuje wyraźna poprawa. Nie ma już rażących błędów (tyle co w każdej książce) – jeszcze początek i będzie świetnie. Spodobała mi się również mapa Kopenhagi z 1807 roku. Dzięki temu możemy śledzić „harce” porucznika po duńskiej stolicy.

W podsumowaniu zapewniam Czytelnika o wysokiej wartości recenzowanej przeze mnie książki. Warto po nią sięgnąć, gdyż mamy ukazany skrawek działalności siatek wywiadowczych z pocz. XIX w. Poznamy również styl działania armii brytyjskiej oraz duńskiego pospolitego ruszenia. Jeszcze raz gorąco zachęcam do spotkania z Richardem Sharpe’a.