Amerykańska demokracja – niegdyś podziwiana i stawiana za wzór – dzisiaj coraz częściej jest przedmiotem dyskusji, krytyki, a nawet wyśmiewania. Gdy się formowała, była ewenementem na skalę światową. Teraz, chociaż państw demokratycznych jest znacznie więcej, amerykański system pozostaje pod wieloma względami unikatowy. Z jednej strony archaiczny, ciągle stosujący wiele rozwiązań rodem z początków formowania się Unii, a z drugiej – elastyczny, potrafiący dostosować się do zmieniającego się świata bez konieczności zmiany samych fundamentów, jedynie poprzez ich odświeżoną interpretację. Jill Lepore podjęła się zadania napisania historii ewolucji amerykańskiego systemu na nowo, czego efektem jest książka opublikowana przez Wydawnictwo Poznańskie.

Nie jest to typowa książka historyczna, przynajmniej dla tych Czytelników, którzy na hasło „książka historyczna” mają przed oczami tom wypełniony setkami dat, zmianami władców, kolejnymi wojnami i, ogólnie rzecz ujmując, historię instytucji politycznych. Tu przedmiotem badań i opisu są instytucje amerykańskiej demokracji, w tym (a może zwłaszcza) te nieformalne, dzięki którym system polityczny dostosowuje się do nowych czasów bez konieczności wprowadzania zmian formalnych. Jest to bardziej rozbudowany esej o historii kultury politycznej niż podręcznik do historii państwa. Nie jestem pewien, ale z dużą dozą pewności mogę zaryzykować tezę, że nie znajdziemy w książce nawet nazwisk wszystkich prezydentów. Jak we wstępie pisze sama Autorka, chciała stworzyć „staromodny podręcznik wiedzy o społeczeństwie, wyjaśnienie źródeł i celów instytucji demokratycznych, od rady miejskiej po system partyjny, od konwencji przedwyborczej po tajne głosowanie, od dyskusji radiowych po internetowe sondaże. Poświęca bardzo niewiele uwagi dziejom militarnym i dyplomatycznym czy historii społecznej i kulturalnej”.

Treść książki lepiej oddaje jej angielski tytuł These Truths (te prawdy), który odnosi się do wartości przyświecających twórcom amerykańskiej konstytucji. Przez kilkaset stron Autorka stara się pokazać, jak zawarte w niej przepisy były interpretowane przez kolejne pokolenia i jak – nie zmieniając ani litery – można było na jej podstawie zarówno odmawiać, jak i przyznawać prawa, swobody, a nawet samo człowieczeństwo. W każdej epoce od stworzenia konstytucji toczyły się spory, kim jest lud. Autora doskonale opisuje, jakie okoliczności i dyskusje doprowadzały do zmian w poglądach, kogo można nazwać osobą, człowiekiem czy obywatelem i nadać odpowiednie prawa. Nie dotyczy to tylko powszechnie znanych kwestii niewolnictwa czy praw kobiet (ciekawa jest kwestia działaczek, które sprzeciwiały się równości z mężczyznami), ale też na przykład imigrantów z Chin i Japonii czy nadawania korporacjom praw przynależnych osobom.

Mimo takiego niecodziennego podejścia znajdziemy w niej wszystko, począwszy od wyprawy Krzysztofa Kolumba z 1492 roku. Autorka opisuje zasiedlenie amerykańskich kolonii, ekspansję, imigrację, wojnę secesyjną, włączenie się do wojen światowych i uzyskanie pozycji mocarstwa. Nie zabrakło też starcia ze światowym komunizmem ani ruchu praw obywatelskich i wewnętrznych przemian społeczno-kulturowych. Wiele zagadnień opisano w taki sposób, jakby Autorka zakładała przynajmniej podstawową znajomość historii amerykańskiej. Można mieć niewielką, ale jednak wątpliwość, czy osoba w ogóle niemająca styczności z historią Stanów Zjednoczonych z łatwością odnajdzie się i będzie w stanie właściwie umiejscowić w czasie i przestrzeni oraz powiązać ze sobą wszystko, o czym pisze Lepore.

Poza tymi podstawowymi kwestiami w książce znajdziemy całe mnóstwo interesujących informacji o historii Stanów Zjednoczonych, pomagających wyjaśnić polskiemu czy europejskiemu Czytelnikowi, dlaczego – chociaż państwo wywodzi się z europejskiej kultury – jest jednocześnie tak odmienne od krajów ze Starego Kontynentu. Mam tu na myśli między innymi podejście do ubezpieczeń społecznych – państwowej opieki medycznej i emerytury – prawa do posiadania broni, które wcale nie było od początku postrzegane w dzisiejszy sposób (nawet National Rifle Association była początkowo zwolenniczką bardzo restrykcyjnego wydawania pozwoleń) czy amerykańskiego systemu partyjnego oraz transformacji partii demokratycznej i republikańskiej, które w wielu kwestiach przez dziesięciolecia zamieniły się miejscami. Równie ciekawe są sinusoidalne zmiany w podejściu amerykańskiego społeczeństwa do religii, gdzie następowały po sobie okresy wzmożenia religijnego i ograniczanie tej kwestii do życia ściśle prywatnego.

Jill Lepore – My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych. Przekład: Jan Szkudliński. Wydawnictwo Poznańskie, 2020. ISBN: 9788366570948.

Fascynujące jest opisanie i funkcjonowanie takich branż jak public relations czy sondaży opinii publicznej, których działalność w wielu (większości?) wypadków nie tylko nie pomaga w zachowywaniu standardów demokratycznych, ale wręcz je niszczy. Firmy od marketingu politycznego za odpowiednią opłatą ze strony zainteresowanych są w stanie zablokować nawet najbardziej przemyślane i potrzebne społeczeństwu reformy. To właśnie one stały za kampanią blokującą powstanie choćby ograniczonej powszechnej opieki zdrowotnej.

„My, naród” jest także potwierdzeniem, że wszystko już było i historia to tylko powtarzanie tych samych rzeczy w nowej formie. Że niby antyimigracyjna polityka Donalda Trumpa była odejściem od amerykańskich ideałów otwartości? Guzik prawda, wiele razy w historii USA panowały nastroje i prawa antyimigracyjne. Przykładowo w 1835 roku pewien malarz napisał traktat „Bliskie niebezpieczeństwa dla wolnych instytucji Stanów Zjednoczonych na skutek obcej imigracji”, wzywając do odebrania prawa głosu wszystkim Amerykanom urodzonym za granicą. Poszedł nawet dalej i w obawie przed katolickim spiskiem mającym rzekomo przejąć władzę w państwie opracował tajny szyfr dla rządu. Szyfr składał się z kropek i kresek, a jego autor nazywał się Samuel Morse… Jak widać, nawet teorie spiskowe nie są cechą charakterystyczną jedynie dla współczesnej Ameryki.

Inny przykład: hasło Donalda Trumpa „America First”. Ono również pojawiało się wcześniej w historii państwa i oznaczało podejście izolacjonistyczne. W czasie drugiej wojny światowej założono Komitet Najpierw Ameryka, a wśród założycieli znaleźli się między innymi Henry Ford i Charles Lindbergh, którzy sprzeciwiali się amerykańskiej pomocy dla Wielkiej Brytanii i ustawie Lend-Lease.

Przy takiej masie tekstu – 850 stron – musiało trafić się kilka słabszych momentów. Przykładowo powierzchnia Europy została zmniejszona do 10 200 kilometrów kwadratowych, a dla obu Ameryk wyliczono 52 tysiące kilometrów kwadratowych. W innym miejscu natrafimy na kopalnię cukru. Jednak w ogólnym rozrachunku są to drobnostki. Poza tym książka została przetłumaczona bardzo dobrze przez Jana Szkudlińskiego, który w odpowiednich momentach tłumaczy Czytelnikowi, dlaczego zastosował takie, a nie inne słówko – chodzi przeważnie o sytuacje, gdy pojawiają się gry słowne niemożliwe do dosłownego przełożenia na polski.

Jest to porywająca i wciągająco napisana historia wielkiego państwa i jego instytucji politycznych – nie tylko materialnych. Pokazuje, jak ważny dla społeczeństwa jest duch i wartości, oraz że politycy nie mogą przekraczać pewnych granic nawet w słusznej sprawie. Z pewnością jest to doskonała i jedna z najciekawszych książek o Stanach Zjednoczonych dostępnych na naszym rynku, a przy tym doskonale się ją czytało.