To zaskakujące, jak wiele jest w stanie znieść człowiek, jakie katusze fizyczne i psychiczne jest w stanie przezwyciężyć i nie dać się złamać. Każdy ma jednak pewne granice wytrzymałości. Gdy je osiągnie, umiera – od razu lub po pewnym czasie, w pełni świadomy lub ledwie przytomny, ale umiera. Czasem wszakże pojawiają się ludzie, którzy osiągają te granice i je przekraczają, a mimo to żyją nadal. Ludzie absolutnie niezłomni. Ludzie tacy jak Louis Zamperini.
Zastanawiam się jednak, czy aby lepszym tytułem dla książki Laury Hillenbrand nie byłoby „Niepokorny”. Bo jeśli oceniać historię jego życia zupełnie na zimno, można dostrzec jeden moment, w którym dał się złamać – moment, gdy ponownie napotkał śmiertelnie niebezpiecznego prześladowcę, od którego dopiero co był się uwolnił, przekonany, że na zawsze. Nawet wtedy jednak nie utracił przynależnej mu od wczesnego dzieciństwa przekory, niezależności, a także talentu do podkradania różnych drobiazgów, który to talent w obozie mógł się okazać umiejętnością na miarę życia lub śmierci.
Kim jest – wciąż bowiem żyje – człowiek o tak niezwykłej wewnętrznej sile? Kojarzą go być może zaprzysięgli miłośnicy lekkiej atletyki, przed II wojną światową typowano go bowiem na jedną z największych gwiazd amerykańskich biegów., murowanym kandydatem do medalu na Igrzyskach Olimpijskich w 1940 roku. Te wszakże, jak wiadomo, nie odbyły się z powodu wojny. Wkrótce pożoga dosięgła i Ameryki. Niedługo przedtem Zamperini wstąpił do USAAF, gdzie został bombardierem na Liberatorach. Latem 1942 roku ich B-24 o mało co zostałby strącony, ostatecznie jednak pilot cudem dociągnął ciężko postrzelaną maszynę do bazy. Cuda mają jednak to do siebie, że zdarzają się rzadko. W każdym razie rzadziej niż raz na rok, bo wiosną roku 1943 Liberator Zamperiniego spadł w wody Pacyfiku. Tak rozpoczęła się pierwsza odyseja Louiego, który wraz z dwoma towarzyszami – tylko ich trójka przeżyła bowiem katastrofę – przez długie tygodnie walczył o życie na tratwie unoszącej się pośrodku Oceanu Spokojnego.
Gdy trafił w ręce Japończyków, zaczęła się druga odyseja. Tym razem podróżował tylko po obozach i pomiędzy nimi, ale zagrożenie dla jego życia było kto wie, czy nie większe. Japońskie obozy jenieckie przypominały standardem niemieckie obozy koncentracyjne, na porządku dziennym były ciężkie choroby (głównie czerwonka), głód i sadystyczni strażnicy, posyłani do pracy tam na zasadzie selekcji negatywnej. Dla Zamperiniego osobistym koszmarem stał się niejaki Matsuhiro Watanabe, zwany przez jeńców „Ptakiem”. Jako się rzekło, Zamperini przeżył obóz jeniecki, przeżycia wojenne głęboko się jednak odcisnęły w jego duszy. Po powrocie do domu był już zupełnie innym człowiekiem. Watanabe zaś dożył spokojnej starości, chociaż przez długie lata poszukiwano go jako zbrodniarza wojennego. Notabene, nazwiskiem Zamperiniego nazwano lotnisko w jego rodzinnym Torrance; co ciekawe, tam właśnie ma siedzibę i zakłady produkcyjne słynny wytwórca śmigłowców – Robinson Helicopter Company.
Tyle streszczenia. Teraz czas odpowiedzieć na pytanie, czy warto przeczytać tę historię. Najkrótsza odpowiedź brzmi: warto. Laura Hillenbrand zaserwowała Czytelnikom świetną opowieść o nietuzinkowej postaci, o walce o przetrwanie, a następnie o ocalenie własnego człowieczeństwa. Opowieść głęboko humanistyczną, poruszającą, a w pewnym sensie wpisującą się w znów nabierający sił nurt literatury obozowej. A do tego opowieść pasjonującą, gdyż ponadprzeciętnie czytliwą. Co wszakże dla jednych jest zaletą, dla innych może być wadą. „Niezłomny” wydaje się być pisany z myślą o ekranizacji (notabene: prawa do ekranizacji już sprzedano), narracja jest nie tylko intensywna, ale i wyraźnie retoryczna. Chyba nawet aż za bardzo, tak jakby Autorka nie do końca była przekonana, czy aby Czytelnicy poczują sympatię do Zamperiniego i obrzydzenie okrutnym Watanabem.
Podstawą źródłową treści są wywiady, jakie Autorka przeprowadziła ze swoim głównym bohaterem, i listy pisane przez tegoż, lecz w bibliografii pojawiają się też różnorodne opracowania, a nawet – jest to bowiem dość zaskakujące wobec nieomalże powieściowej formy – dokumenty archiwalne. Niemniej jednak, nie jest to praca naukowa i trzeba mieć to na uwadze. Mamy tu do czynienia z pracą popularnonaukową i popularyzatorską, jednakże na tym polu „Niezłomny” jest książką niemalże wzorową.
Książka Laury Hillenbrand przywodzi mi na myśl publikacje Alexa Kershawa, zwłaszcza „Ucieczkę z głębin” ze względu na tematykę morsko-japońską, jednakże nie o tematykę tutaj chodzi. A w każdym razie nie o tak rozumianą tematykę. Oboje autorów łączy przede wszystkim skupienie się na małych, pozornie nic nieznaczących pionkach drepczących po szachownicy wielkiej polityki. A jednak okazuje się, że te małe pionki cechuje niewiarygodna wytrwałość, pomysłowość i wytrzymałość. Ponadto są to książki o konkretnych walorach literackich. Książki popularnonaukowe, jak najbardziej, ale przecież trudno uznać to za wadę, czyż nie?