Stara zasada mówi, że historię piszą zwycięzcy. Tę, której uczymy się w szkołach, w dużej mierze zapewne tak, jednak nie powstrzymuje to pokonanych przed próbami dotarcia do publiki ze swoją wersją zdarzeń. Najwięcej takich przypadków dotyczy drugiej wojny światowej, kiedy po jej zakończeniu wielu niemieckich urzędników, a przede wszystkim wojskowych zdecydowało się opublikować wspomnienia czy prace opowiadające o zmaganiach na frontach widzianych od strony niemieckiej. Jedną z nich jest książka Kurta Dieckerta i Horsta Grossmanna „Bój o Prusy Wschodnie. Kronika dramatu 1944–1945”.
Już tytuł wskazuje, z jakim typem pracy mamy do czynienia. To co dla większości ludzi było wydarzeniem radosnym, bo nazistowska III Rzesza była w odwrocie i po latach spokoju wojna w końcu dotarła do jej granic, dla Autorów było dramatem. Nie ma się co dziwić, bo Autorzy, z których pierwszy był majorem, a drugi generałem, w niesprzyjających warunkach musieli stawić czoła posiadającej olbrzymią przewagę Armii Czerwonej. W dodatku pierwsze niemieckie wydanie ukazało się w roku 1960, kiedy u władzy znajdował się jeszcze kanclerz Konrad Adenauer, Niemcy Zachodnie nie uznawały dokonanego po wojnie podziału granic w Europie, a myśli rewindykacyjne w niemieckim społeczeństwie były bardzo silne. Dlatego w tekście znajdziemy na przykład stwierdzenie, że tereny Prus Wschodnich, które nasze państwo otrzymało w wyniku konferencji „wielkiej trójki”, nie należą tak naprawdę do Polski, ale są przez nią jedynie administrowane.
Do rewolucji 1968 roku było jeszcze daleko i główną siłę społeczną Niemiec stanowiło pokolenie wojenne, które miało wielkie problemy z uznaniem winy swojego kraju nie tylko za zbrodnie dokonane w czasie wojny, ale nawet za sam fakt jej wywołania. Dlatego w książce nie znajdziemy odniesień do obozów koncentracyjnych czy jakiejkolwiek oceny napaści w 1939 roku na Polskę i w 1941 roku na ZSRR. A przecież dlatego właśnie w 1944 roku wojna dotarła na stare i „odwiecznie niemieckie” tereny Prus. O tym Autorzy zapominają i sytuacja wygląda trochę tak, jakby niczego niewinne Prusy zostały najechane przez armie ze wschodu. Takie mocno oderwane od tła stawianie sprawy przewija się przez całą książkę. Znajdziemy między innymi fragment o tym, że ponieważ większość mężczyzn była na froncie, niemieckie zakłady musiały zatrudniać zagranicznych robotników, spośród których przyjaznym charakterem wyróżniali się Francuzi. O ile w to ostatnie jestem w stanie uwierzyć, to dlaczego autorzy nie dodali, że ci robotnicy wcale nie byli zatrudniani, ale byli zmuszani do pracy przez Niemców i byli to robotnicy przymusowi? Ponadto autorzy mają wielki żal do Polaków, że mścili się na Niemcach, kiedy Polska była wyzwalana spod ich okupacji, a przecież pod ich zarządem nasz kraj rzekomo rozwijał się gospodarczo. O wymordowaniu kilku milionów Polaków informacji nie znajdziemy. Takich momentów jest w książce więcej i warto na nie zwrócić uwagę.
Poza tym sfera czysto wojskowa została przedstawiona dobrze. Co prawda przez większość czasu jednostki radzieckie traktowane są en masse bez rozróżniania na poszczególne dywizje czy brygady, nie mówiąc o jeszcze bardziej szczegółowym podziale, a z nazwiska przedstawieni są chyba jedynie dowódcy frontów, jednak poszczególne bitwy i potyczki opisane są dosyć szczegółowo. I to jest największa zaleta tej książki, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Polski wydawca słusznie twierdzi, że praca zainteresuje obecnych mieszkańców północnych ziem naszego kraju. Tereny te znajdowały się jakby na uboczu głównych działań bojowych, których celem był Berlin, i zazwyczaj w literaturze są opisywane mniej dokładnie. Ta praca pozwala zapełnić lukę. Tym bardziej, że w odróżnieniu od strony radzieckiej, działania niemieckie zostały opisane tak dokładnie jak było to możliwe. Mamy numery jednostek, dowódców, rozkazy, mapy. Znajdziemy też krytykę niemieckich władz naczelnych i partyjnych gauleiterów, ale tylko pod kątem tego, że utrudniali bądź uniemożliwiali „dzielnemu Wehrmachtowi” prawidłowe wypełnianie zadań.
Tekst uzupełniają liczne załączniki: chronologiczne dzieje Prus od roku 998, wykaz jednostek niemieckich wraz z podaniem ich składu, dowódców i szefów sztabów (z datami pełnienia funkcji), fragmenty raportów służb informacyjnych Wehrmachtu, a także, tam gdzie było to możliwe, Armii Czerwonej oraz odezwy marszałków Rokossowskiego i Wasilewskiego do żołnierzy niemieckich, by się poddali. Wydawca dołożył wykaz nazw niemieckich i współczesnych poszczególnych miejscowości oraz indeks nazw geograficznych i nazwisk. Razem znacznie ubogaca to książkę i ułatwia poszukiwanie konkretnych informacji.
Na pochwałę zasługuje praca wykonana przez polskiego wydawcę książki, gdańską oficynę Maszoperia Literacka. Redaktorzy nie ograniczyli się do solidnego przetłumaczenia tekstu, ale gdzie było to możliwe, ustalili też obecnie obowiązujące nazwy polskich i rosyjskich miejscowości, o których autorzy piszą, podając jedynie niemieckie nazwy. Nie była to praca łatwa, gdyż nieraz mowa jest o bardzo małych wioskach. Ponadto znajdziemy w książce przypisy, które albo objaśniają niektóre niemieckie skróty i inne rzeczy mogące sprawić trudność Czytelnikowi nieosadzonemu w tematyce, albo prostują bądź też uzupełniające informacje zawarte w tekście przez Niemców.
Natomiast jakieś zamroczenie dopadło człowieka odpowiedzialnego za podpisy pod fotografiami. To co tam się dzieje, woła o pomstę do nieba. W odniesieniu do czołgu Pantera spotykamy oznaczenie PzKsfw V, działo samobieżne Wespe zostało przemienione na Wespa, radziecki karabin maszynowy Maxim Wz. 1910 przemianowano na Maximum (sic!). Albo kolejny czołg – Tygrys. Jego pierwsza wersja według autora podpisów zdjęć miała oznaczenie DzKsfw VI, a druga – PzKsfw VI AsfB Kőnigstger. Tak właśnie, tu nie ma literówek. Tragedia.
Nawet biorąc pod uwagę ideologiczne skrzywienie książki, które polski Czytelnik z pewnością będzie w stanie dostrzec i odpowiednio przefiltrować, zasługuje ona na uwagę odbiorców nie tylko zainteresowanych samą II wojną światową jako taką, ale też historią swoich miejscowości. Ode mnie otrzymuje ocenę zdecydowanie pozytywną.