Z Kresami dawnej Rzeczpospolitej nie mam wiele wspólnego. Nie łączą mnie z nimi więzy rodzinne, turystycznie byłem za wschodnią granicą naszego kraju zaledwie raz, na dodatek akurat w Wilnie. Przyznam jednak, że od lat ciągnie mnie „za Bug” bliżej nieokreślony magnetyzm. Siła przyciągania raz słabnie, raz się wzmaga. Nie jest to kwestia sentymentów, bo jak już wspomniałem, nie mam tam korzeni. Bardziej skłaniałbym się ku chęciom odkrywania zaginionych lądów. Tej polsko-litewsko-białorusko-żydowsko-ukraińskiej (te przymiotniki można jeszcze mnożyć) Atlantydy, która dawno zniknęła w odmętach historii, a która w tamtym kształcie już nigdy się nie odrodzi. Wciąż pozostało jednak po niej wiele śladów, których tropem na pewno warto się wybrać.
Przewodnikiem, choć absolutnie nie jest to ten gatunek literatury, po przedwojennym Wilnie może być najnowsza publikacja tandemu Sławomir Koper – Tomasz Stańczyk „Ostatnie lata polskiego Wilna”. Popularyzatorzy historii, pisarz i dziennikarz, znów połączyli siły, wzorując się na koncepcie wykorzystanym w swojej poprzedniej książce, poświęconej historii Lwowa, o analogicznym tytule (a już zapowiadają kolejne wydawnictwo poświęcone Kresom bez ich dwóch największych miast). Dostajemy do ręki blisko 600-stronicowe tomiszcze w twardej oprawie, z bogatą warstwą ilustracyjną (zdjęcia czarno-białe i w kolorze) i przyjemnie dla oka rozstrzelonym drukiem. Trzeba oddać wydawnictwu, że stanęło na wysokości zadania i praca edytorska zasługuje na pochwałę.
Na osobne brawa zasługuje strona tytułowa, przypominająca pierwszą stronę gazety. Manewr zastosowany przy książce o Lwowie i tym razem wizualnie spisał się znakomicie. Całość podzielono na dwadzieścia osiem rozdziałów, z bibliografią i indeksem osób.
A jakie opowieści, osobowości i miejsca znajdziemy pomiędzy okładkami? Jest Piłsudski i są bracia Mackiewiczowie, ale też lokalni mafiosi i żołnierze skłonni pobić każdego, niezależnie od pozycji społecznej, kto szarga imię Marszałka. Jest „bunt” Żeligowskiego i operacja „Ostra Brama”. Są ciemne karty polsko-litewskiej historii, od napiętych stosunków między młodymi państwami po drugowojenne dramaty, ze zbrodnią w Ponarach na czele. Są poeci, pisarze i aktorzy, w tym awanturnicy, opoje i skandaliści. Są burdy na szacownym, wydawałoby się, Uniwersytecie Stefana Batorego, ale i tragedia miasta w nazistowsko-sowieckim uścisku. Zaglądamy do królewskiej krypty w wileńskiej katedrze, ale i do redakcji miejscowych czasopism, a nawet przybytków rozkoszy.
Słowem: znajdziemy w książce wszystko to, czym żyło Wilno w pierwszym półwieczu minionego stulecia, to, co trafiało na okładki ówczesnych gazet, o czym dyskutowano zawzięcie w miejscowych kawiarniach, i co wreszcie dotykało codziennego funkcjonowania nie tylko lokalnych elit, ale wszystkich mieszkańców. Taki historyczny fotoplastikon, jak zauważa sam wydawca, czy też, jak ktoś skomentował w Internecie, historyczna pogadanka.
Trzeba przyznać, że książka napisana jest z werwą. Czyta się ją na tyle szybko, że z jednej strony mamy ochotę bić Autorom brawa za skuteczne „przyklejenie” Czytelnika do lektury, ale z drugiej – już po jej zakończeniu – trudno pozbawić się wrażenia, że jednak przez tak dynamiczne skakanie po tematach pozbawieni zostaliśmy szansy na wgłębienie się w ledwie zasygnalizowane wątki. Niekonieczne musi to być zarzutem wobec Autorów. W końcu książka nie ma charakteru dysertacji naukowej i na pewno nie taki był ich zamiar przed rozpoczęciem pisania. Dlatego też „Ostatnie dni…” można potraktować jako wstęp przed sięgnięciem po kolejne publikacje o historii politycznej i społecznej Wilna, oparte już na badaniach naukowych, a nie wycinkach z gazet, plotkach, anegdotach i wspomnieniach mieszkańców, nie umniejszając oczywiście i takim źródłom wiedzy.