Zanim otrzymałem do ręki niniejszą powieść, spotkałem się z jej tytułem i krótką zapowiedzią w wielu mediach. Po trosze ze względu na padające rekordy sprzedaży samej książki, a po trosze ze względu na zbliżającą się czerwcową premierę w naszych kinach ekranizacji powieści Philippy Gregory. Byłem rzeczywiście ciekaw co taka „babska” powieść ma w sobie, że stała się marketingowym hitem. Dlatego w niniejszej recenzji pozwolę sobie na więcej niż zwykle osobistych refleksji. Zastrzegam, że są to wyłącznie moje osobiste spostrzeżenia, z którymi oczywiście można się nie zgodzić.
Nim otworzyłem przesyłkę, nie bardzo wierzyłem, aby taki rodzaj powieści mógł zagościć na witrynie naszego serwisu. Ów pogląd bierze się stąd, że KZ ma wyraźny profil historyczno- militarny, gdzie przedmiotem recenzji są książki opowiadające raczej o wojnach, wodzach, bitwach, politykach itp. aniżeli o dworskich intrygach, czy tajemnicach alkowy (choć to rzecz jasna sporych rozmiarów uproszczenie).
Szczerze przyznam, że nie jestem fanem tego rodzaju literatury, gdyż znaczny odsetek tychże lektur to książki, delikatnie mówiąc, niewiele warte. I dlatego, mając kilka przykrych doświadczeń, podjąłem się czytania z wyraźnym dystansem. Muszę już w tym miejscu jednak zaświadczyć, że tak źle nie było.
Urodzona w Kenii w 1954 roku angielska autorka Philippa Gregory – doktor historii literatury – przenosi nas do pierwszej połowy XVI wieku, gdzie na tronie angielskim zasiada Henryk VIII Tudor, władca powszechnie kojarzony z… no właśnie, wokół pragnienia poczęcia męskiego potomna i dziedzica autorka układa całą pajęczynę opowieści.
Tytułowe „Kochanice króla” to dwie młode córy możnowładczego rodu Boleynów: starsza Anna i młodsza Maria. Z lekcji historii zapewne pamiętacie Annę, która włożyła królewską koronę, wydała na świat przyszłą wielką Elżbietę I, a z powodu braku powicia syna, jej koronowana główka odpadła od reszty ciała za jednym zamachem katowskiego miecza. Jednak to nie ona jest główną bohaterką dzieła Gregory – jest nią młodsza, zapomniana Maria, która w wieku 14 lat, tuż po legalnym ślubie, stała się królewską kochanką.
Siostry Boleyn to dwie różne osobowości: uległa i sympatyzująca z czytelnikiem Maria oraz harda i odpychająca przerostem ambicji Anna. Są godnymi siebie rywalkami, od najmłodszych lat walczą o pozycję, lecz mimo to są bardzo z sobą zżyte. Obie są również zakładniczkami swej rodziny, kierowanej przez żądnych zaszczytów i bogactwa rodziców oraz „szefa” rodu, wuja Tomasza Howarda.
Pisarka przenosi nas na dwór monarszy Henryka, gdzie w czasie niekończących się uczt, polowań, maskarad i tańców, dworzanie zażarcie i bezpardonowo walczą o względy króla. Pod świętoszkowatą aurą dworu Obrońcy Wiary (tytuł nadany Henrykowi przez papieża) dochodzi do zdrad, spisków, intryg, flirtów tylko pozornie nic nie znaczących, a nawet skrytobójstw. Przyznam, że po tej lekturze odeszła mi marzycielska chęć przeniesienia się na tego rodzaju dwór ówczesnej Europy Zachodniej.
Maria Boleyn otrzymuje swoje pięć minut u boku króla, zasmakowuje życia na szczycie drabiny społecznej i związanych z tym plusów i minusów, rodzi dwójkę pięknych, zdrowych dzieci (w tym chłopca), po czym zostaje odtrącona niczym zabawka w rękach nieznośnego dziecka. Nawet dzieci nie przejawiają dla niego żadnej wartości, gdyż są z nieprawego łoża.
Wstrząs wywołany odtrąceniem powoduje odrzucenie uroku władcy, po czym Maria odkrywa całą prawdę o osobowości Henryka: jego próżność, egocentryzm, łasość na komplementy.
Miejsce naszej Marii zajmuje Anna. W operacji „uziemienia” króla bierze udział cały ród, w tym sama Maria. Efektem szaleńczego wręcz pożądania przez Henryka Anny, potęgowanego chęcią spłodzenia męskiego potomka i dziedzica, jest powszechnie znane odłączenie się angielskiego Kościoła od wspólnoty katolickiej.
W ostatecznym rozrachunku na rywalizacji pomiędzy siostrami lepiej wychodzi Maria, ale już zapoznanie się ze szczegółami jej zwycięstwa zostawiam Wam, Czytelnicy.
Dzieło Philippy Gregory jest niewątpliwie pełną powieścią historyczną, autorka trzyma się faktów historycznych, a jednak fabuła nie traci na wartości. Choć tematyka Henryka VIII i jego romansów jest już oklepana przez najróżniejszych twórców, „Kochanice króla” mają w sobie oryginalną treść. Pisarka sama korzystała z wielu publikacji dotyczących dziejów sióstr Boleyn oraz samego Henryka.
„Kochanice króla” to powieść monumentalna, choć mam przeczucie, że objętościowo tak przesadzona, że gdyby z siedmiuset stron wyrwać jakieś sto, to i tak nic wielkiego by się nie stało. Język literacki, choć przystępny i plastyczny, nie gwarantuje lekkości czytania z zapartym tchem, gównie przez wspomniane przeciągnięcia treści, które zanudzają odbiorcę. Dodatkowo myślę, że treść, jak na zawierającą archaizmy, pisana jest zbyt współczesnym stylem. W formie można określić dzieło Gregory jako pamiętniki Marii Boleyn z lat 1521-1536.
Jeszcze krótko o stronie technicznej powieści – książka w twardej, ładnej oprawie z bardzo lekkim, lecz niezbyt wysokiej jakości papierem, któremu do bieli dużo brakuje. Praktycznie brak błędów, może kilka udało mi się znaleźć, ale na siedmiuset stronach tekstu są niezauważalne, co poprawia komfort odbioru.
„Kochanice króla” nie podbiły mego serca, choć nie mogę powiedzieć, aby lektura była stratą czasu. Zapoznałem się z dworskim życiem w Anglii i nie mam już złudzeń co do świętoszkowatości elit. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy wśród płci męskiej znajdzie ta książka fanów. Bardzo jednak możliwe, iż w naszym kraju kobiety przyjmą wspomnienia Marii Boleyn z entuzjazmem.
Komu mógłbym polecić tę książkę? Przede wszystkim interesującym się tematyką Anglii, kultury dworskiej czy w ogóle XVI wiekiem. Myślę jednak, iż w połączeniu z ekranizacją również w Polsce tytuł „Kochanice króla” nie przejdzie bez echa.
Wydawnictwo: Książnica
Premiera: marzec 2008
ISBN: 978-83-245-7607-4
Liczba stron: 670
Wymiary: 125 x 195 mm