Pojawiło się w ostatnich dwóch dekadach sporo książek na temat losów Witolda Pileckiego i jego bohaterstwa. Był wyjątkową postacią, której przekleństwem było żyć w czasie trwania najgorszych totalitaryzmów w dziejach ludzkości. W czasie drugiej wojny światowej Pilecki jako ochotnik poszedł dobrowolnie do bram piekła, którym był obóz Auschwitz, a później, już po wojnie, drugi reżim wtrącił go w kazamaty stalinowskiego więzienia, w którym skończył jako złamany człowiek z kulą w potylicy. Nikt nie może dziś złożyć kwiatów na jego grobie, bo do dziś nie odnaleziono jego szczątków.
Książka Jarosława Wróblewskiego Rotmistrz opowiada nie tylko o wojennych i powojennych losach Pileckiego. Przez pierwsze osiemdziesiąt stron dowiadujemy się o jego przodkach, nawet tych, którzy żyli pięć wieków wcześniej. Nie spodziewałem się takiego zagłębienia w drzewo genealogiczne Pileckiego. Przez kolejne dwieście stron śledzimy dzieciństwo, czas wojny z bolszewikami, młodość i spełnienie marzenia o własnym gospodarstwie u boku kochającej żony i dzieci.
Po drodze musimy przebrnąć przez opis nieudanego związku z Kazimierą Daczówną. Związku bardziej idealistycznego i platonicznego, który pogrąża bohatera w marazmie. I tu pojawia się pierwsza uwaga. Publikowanie prywatnych listów obojga jest zabiegiem, którego nie potrafię zrozumieć. Może autor doszedł do wniosku, że tak lepiej poznamy Witolda? Na mnie ten zabieg nie zadziałał. Zresztą w tym miejscu pojawia się kolejna uwaga do konwencji książki. Jest w niej całe mrowie zdjęć i cytatów osób w jakiś sposób związanych z daną sytuacją. Umieszczenie takiej liczby cytatów wygląda, jakby Autor zrzucał na innych narrację, zamiast samemu ją odmalować. Trochę to przypomina… nowoczesne podręczniki do historii, do których nadal nie mogę się przyzwyczaić.
Na pozostałych dwustu czterdziestu stronach prześledzimy czas wojny: pracę w TAP-ie, uwięzienie w Auschwitz, udaną ucieczkę z obozu, walkę powstańczą, a na koniec uwięzienie przez UB, proces i śmierć. I tu kolejna uwaga: nie ma nic, absolutnie nic, na temat rzekomego konfliktu z dowódcą Pileckiego w TAP-ie, majorem Włodarkiewiczem. Dlaczego Włodarkiewicz wpychał Pileckiego do Auschwitz? Jaki miał w tym cel? Osobisty? Nie wiem, czy tak było, ale krążą domysły i miło by było, gdyby Autor tak pokaźnej książki rozszerzył ten wątek.
Podobnie jest z rzekomym powojennym konfliktem na linii Cyrankiewicz–Pilecki. Nie ma rozwinięcia tej myśli, tylko wspomnienie osoby, która słyszała od Pileckiego, że Cyrankiewicz mówił po wojnie nieprawdę o ruchu oporu w obozie. Co zadziwiające, Autor przytacza datę 4 września 1942 roku jako datę przybycia Cyrankiewicza do KL Auschwitz i dalej pisze, że było to po ucieczce Witolda z obozu. Ta jednak nastąpiła w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku (s. 499). Bardzo interesująca historia opisana w SMS-owej formie, w postaci kilku linijek tekstu i na dodatek z błędem. Szkoda.
Jaki jest „Rotmistrz” Wróblewskiego? Obszerny, czasami aż nazbyt szczegółowy, gdy chodzi o mało znaczące historie, a zarazem bardzo skrótowy, kiedy dochodzi do jakiegoś konfliktu, którego jedną ze stron jest Witold Pilecki. Gdyby była taka konwencja, nazwałbym „Rotmistrza” hagiografią w obrazkach i przypisach. Naturalnie warto wiedzieć więcej na temat życia Pileckiego niż tylko to, że był ochotnikiem do Auschwitz i jednym z najdzielniejszych, ale po tej lekturze czuję spory niedosyt. Bogato ilustrowany „Rotmistrz” jest pozycją, na którą rzuciłem się łapczywie niczym na smakowity tort, ale z biegiem czasu i konsumpcji czuje się tylko lukier.