Ze względu na kontrowersje, jakie wzbudziła najnowsza książka Jana Grossa, i wynikłe wokół niej ożywione, często ostre dyskusje, zdecydowaliśmy się na publikację dwóch niezależnych recenzji „Złotych żniw”. Autorzy pracowali samodzielnie, nie kontaktując się ze sobą ani w trakcie lektury, ani w trakcie tworzenia recenzji. Nie należy wobec tego uznawać jednej z recenzji za polemikę z drugą. Są to po prostu dwa niezależne od siebie punkty widzenia na tę samą sprawę, uznaliśmy bowiem, że uczciwość wobec naszych Czytelników wymaga takiego właśnie podejścia do tej książki.

Recenzje dostępne są na dwóch kolejnych stronach niniejszego artykułu.

Diablo trudno recenzuje się książkę, gdy każda opinia na jej temat będzie traktowana jak deklaracja polityczna, choćby nawet autor recenzji nie miał takiego zamiaru. No ale trzeba spróbować. Nie będę streszczał, o czym opowiadają „Złote żniwa”, bo w tym momencie wie to na pewno już praktycznie każdy. Warto też podkreślić, że czyta się ją gładko i płynnie; Gross – choć socjolog – okazuje się niezłym pisarzem i tłumaczem, a jako że ta książka jest dość cienka (w przeciwieństwie do „Strachu”), przeczytanie jej w góra dwa dni nie stanowi problemu. Lektura może jednak był gładka i płynna, a jednak wcale nie przyjemna – jak w tym właśnie wypadku.

Oto jest miejsce, gdzie trzeba się pochylić nad pewną dychotomią: fakty a interpretacja faktów. Już choćby osławione zdjęcie (skądinąd, reprodukcja w książce jest nieszczególnej jakości), które stało się fundamentem „Złotych żniw” budzi wątpliwości. Być może jego historia jest taka właśnie jak przedstawia ją Gross. Ale jeśli nie? Potwierdza Grossowską interpretację sama sceneria, przeczy jej wszakże niezobowiązujący sposób, w jaki ludzie na rzeczonej fotografii pozują, a także sama historia. Grzegorz Wąsowski przypomina losy 6. Brygady Wileńskiej Armii Krajowej, która prowadziła ekspedycje karne przeciw treblińskim poszukiwaczom złota, a ludzi schwytanych na gorącym uczynku poddawała reedukacji „solidnymi batami”1. Podstawowym problemem utrudniającym zwalczanie tego zjawiska był powojenny chaos, potęgowany jeszcze tym, że „Milicja Obywatelska praktycznie nie zajmowała się tropieniem i zwalczaniem złodziejstwa, ale była pochłonięta wspieraniem Urzędu Bezpieczeństwa oraz Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego […] Rolę stróżów prawa i porządku spełniało natomiast, w miarę swych możliwości, ścigane przez władze państwowe podziemie antykomunistyczne”2.

Problemem „Złotych żniw” jest subtelne promowanie odpowiedzialności zbiorowej. Bzdurne jest to już nawet nie w kontekście dorobku prawniczego i humanistycznego całej ludzkości, już nawet nie w kontekście Polaków ryzykujących życiem dla ratowania Żydów, ale w kontekście tego, co działo się w samej Treblince – patrz powyższy akapit. Gross pisze bowiem „pod tezę” i na jej użytek nagina interpretację faktów.

Trudno bowiem stwierdzić, że Gross kłamie. Zjawisko, o którym pisze, sam fakt jego występowania, znany jest praktycznie od samego początku. Byłoby zresztą – niestety – dziwne, gdyby owo zjawisko nie występowało. Jest to oczywiście bardzo smutna konstatacja, ale gdy spojrzymy pragmatycznie na to, co wojna czyni z ludźmi, nie dojdziemy do żadnej innej. Wojna wydobywa bowiem z ludzi albo to co najlepsze, albo to co najgorsze. Stąd niektórzy Polacy ryzykowali życiem własnym i całych rodzin dla ratowania Żydów, inni zaś wydawali ich w ręce hitlerowskich oprawców lub też trudnili się szabrem, szmalcownictwem (wybitnie obrzydliwy proceder), donosicielstwem i tak dalej, i tym podobne. Odrębną sprawą, moralnie naganną, ale jednak trudną do postawienia w jednym szeregu z podrzucaniem donosów na Gestapo, było pobieranie opłat od ukrywanych Żydów (Gross podaje kwotę w wysokości od 500 do 3000 złotych od osoby, dziesięciokrotność normalnego czynszu). Niestety, Autor nie próbuje – choć przecież jest socjologiem! – zagłębić się w przyczyny tych zjawisk, odpowiada na pytania „co?”, „jak?” i „kiedy?”, zbywając jednak milczeniem kwestię „dlaczego?”.

Należy pochwalić Grossa (i podziękować mu) za jedno: wywołał dyskusję. Chociaż może raczej należałoby powiedzieć, że wywołał burzę i pojedynek na inwektywy, ale tak czy inaczej – sprawa pojawiła się w polu zainteresowania Polaków. Należy mieć nadzieję, że na tym chwiejnym fundamencie pojawią się z upływem czasu prace bardziej rzetelne opracowania. Przyszłość pokaże – pierwsze odpowiedzi już się pojawiły, na przykład zbiór „Złote serca, czy złote żniwa?” pod redakcją Marka Chodakiewicza, z pewnością doczekamy się kolejnych; ze szczególną niecierpliwością czekam na zapowiedzianą już antologię opinii i komentarzy do „Złotych żniw”. A jest przecież wiele państw, które dyskutować nie chcą, chociaż (gdyż?) ich obywatele również mają się czego wstydzić i jest tego „czegoś” więcej niż w przypadku Polaków.

Daleki jestem od zgłaszania pretensji pod kątem wydawnictwa Znak za wypuszczenie tej książki na rynek. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że „Złote żniwa” pojawiły się na półkach nadwiślańskich księgarń. „To paszkwil”, mógłby ktoś zaprotestować. „Po co wydawać paszkwile?” Ano choćby po to, byśmy my, Polacy, wiedzieli, kto i jak nas obraża, a tym samym mogli się bronić. Czy jednak Gross chciał kogokolwiek obrazić? W moim nader subiektywnym odczuciu jest to raczej kwestia opanowania warsztatu historyka. Na tle „Złotych żniw”, których teza opiera się na jednej, wątpliwej fotografii, „Strach” wydaje się nieomalże arcydziełem. Najnowsza książka Grossa przedstawia sporo poruszających faktów, ale faktów już od dawna znanych i dostępnych w innych publikacjach. Sugerowałbym więc sięgnięcie właśnie po nie. „Złote żniwa” to książka wyłącznie dla Czytelników przekonanych, iż taka właśnie pozycja jest im potrzebna, obojętnie z jakiego powodu. Tymczasem sam Michael Schudrich zwraca uwagę na to, że Gross „pisze by prowokować, a nie uczyć”, podkreślając wątpliwość, czy [Polacy, którzy rozkopywali groby] czynili tak, bo ofiary były Żydami, czy dlatego, że naziści zniszczyli wszelkie poczucie moralności”3.

Ja – wiedząc o niej to, co już wiem z własnego doświadczenia – gdybym nie miał egzemplarza recenzenckiego, na pewno nie kupiłbym sobie „normalnego”. Nie lubię wyważania otwartych drzwi, a jeszcze bardziej nie lubię zamykania ich po to, by zaraz na powrót je odmykać.

Łukasz Golowanow

Trzy miesiące temu pierwszy raz usłyszałem o tym, że w Polsce ukaże się kolejna książka Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów”, wydana przez Znak. Według zapowiedzi portalu internetowego, na którym przeczytałem ową wiadomość, niedługo miał wybuchnąć nowy skandal na miarę odkrycia przez ogół Polaków zbrodni w Jedwabnem. Według innych relacji książka miała szkalować „po raz kolejny” Polaków, tym razem ukazując społeczeństwo polskie jako hieny cmentarne, które wzbogaciły się, wykopując kosztowności na terenach byłych obozów zagłady. To miała być nowa informacja o sile rażenia porównywalnej do wybuchu bomby atomowej. Pojawił się szum medialny, wpisy rozgorączkowanych internautów, pełne oburzenia słowa krytyki. Tak się złożyło, że historią interesuję się od lat dziecięcych, czyli z grubsza ćwierć wieku, a historią Holocaustu od lat dwudziestu, kiedy to po raz pierwszy przeczytałem książkę „Oświęcim” wydawnictwa Interpress. Przez te dwie dekady przeczytałem większość dostępnej na polskim rynku wydawniczym pozycji na wyżej wymieniony temat i po przeczytaniu książki Grossa wiem, że nie ma w niej niczego odkrywczego dla osób „siedzących po uszy” w temacie Zagłady. Nihil novi sub sole.

Oczywiście dla laika lub osoby, która nigdy wcześniej nie słyszała o obozach zagłady w Treblince czy Bełżcu, będzie to zaskoczenie. Jak to możliwe, że my, Polacy, mogliśmy przekopywać ziemię, w której leżą szczątki i masy popiołów po zagazowanych Żydach, by odnaleźć złoto czy szlachetne kamienie? Jak to możliwe, że polscy chłopi wydawali Żydów w ręce Niemców? Jak to możliwe, że ci, którzy ukrywali Żydów, przez te wszystkie lata milczeli, bo obawiali się zemsty sąsiadów? I w końcu, jak to możliwe, że dochodziło do wypaczeń moralnych, gwałtów na bezbronnych kobietach i zwykłych morderstw na Żydach? Odpowiedź jest jedna i krótka: to wszystko prawda, a wszystko brało się z chciwości.

Ot, pierwsza z brzegu książka Gitty Sereny „W stronę ciemności” – wywiad rzeka z komendantem obozu zagłady w Treblince Franzem Stanglem. Jest tam zamieszczony fragment wywiadu z zawiadowcą stacji, panem Ząbeckim, członkiem AK, który po prawie trzydziestu latach od Zagłady, opowiadał, jak córka jednego z gospodarzy była wysyłana przez własnego ojca (sic!) do Ukraińców, strażników obozu, którzy w zamian za usługi seksualne mieli płacić dziewczynce (miała wtedy dwanaście lat) złotem i kosztownościami. Ten sam Ząbecki opowiada, że do Treblinki przyjechały co najmniej dwie prostytutki z Warszawy w tym samym celu. Dlaczego mielibyśmy nie wierzyć członkowi AK? Po co miałby on „szkalować dobre imię polskiego chłopa”? W jakim celu? On mówił tylko prawdę.

Przytoczę teraz inny przykład, nieporuszany w książce Grossa. Obóz zagłady w Bełżcu istniał do marca 1943 roku, kiedy to rozebrano wszystkie baraki, zaorano teren i posiano łubin. Po kilku dniach, opustoszały teren po obozie w Bełżcu miał na rozkaz Wirtha (byłego już komendanta), skontrolować SS-Scharführer Werenr Dubois. Po niezapowiedzianej wizycie Duboisa na miejscu byłego obozu okazało się, że miejscowa ludność rozpoczęła masowe przekopywanie ziemi w celu znalezienia złota i kamieni szlachetnych. Kiedy Dubois przekazał tę informację Wirthowi, ów skontaktował się z Odilem Globocnikiem i razem ustalili, że na terenie obozu stanie dom, w którym zamieszka ukraiński dozorca. Gdy latem 1944 roku front zbliżał się do Bełżca, lokalny oddział AK zajął to, co pozostawili po sobie naziści. Niedługo potem do Bełżca wkroczyła Armia Czerwona, a okoliczni mieszkańcy zburzyli dom ukraińskiego wartownika i rozpoczęli przekopywanie terenu. Historia ta jest w stu procentach taka sama jak u Grossa, który opisuje teren po byłym obozie zagłady w Treblince, a dokładniej zdjęcie zrobione tam w drugiej połowie lat czterdziestych.

Książka Grossa jest kompilacją kilkudziesięciu wypowiedzi, cytatów z książek różnych autorów i biuletynów podziemnego państwa. Przytoczę Czytelnikowi niniejszej recenzji kolejny dowód na to, że niektórzy Polacy w czasie ostatniej wojny nie zachowywali się godnie. Tym razem jest to odezwa Komendy Walki Cywilnej z marca 1943 roku:

„Społeczeństwo polskie, mimo iż samo jest ofiarą okropnego terroru, ze zgrozą i głębokim współczuciem patrzy na mordowanie przez Niemców resztek ludności żydowskiej w Polsce. Założyło ono przeciwko tej zbrodni protest, który doszedł do wiadomości całego wolnego świata, zaś Żydom, którzy zbiegli z getta lub z obozów kaźni — udzieliło tak wydatnej pomocy, że okupant opublikował zarządzenie, grożące śmiercią tym Polakom, którzy pomagają ukrywającym się Żydom. Niemniej, znalazły się jednostki, wyzute ze czci i sumienia, rekrutujące się ze świata przestępczego, które stworzyły sobie nowe źródło występnego dochodu przez szantażowanie Polaków, ukrywających Żydów i Żydów samych. K.W.C. ostrzega, że tego rodzaju wypadki szantażu są rejestrowane i będą karane z całą surowością prawa, w miarę możności już obecnie, a w każdym razie w przyszłości”.

Przecież tego apelu nie napisał ani Gross, ani ja! Tak więc jeżeli niektórzy mówią, że Gross szkaluje w tyle lat po wojnie Polaków, to dlaczego komitet przy Delegaturze Rządu RP na Kraj napisał taki apel na temat szmalcownictwa?

Przyjęło się uważać, że typowy szmalcownik to „typ spod ciemnej gwiazdy”, obibok, męta społeczna, który już przed wojną miał zatarg z prawem. Jest to dość powszechna opinia i nie zawsze słuszna. W świetle odkrywanych w ostatnich latach dokumentów policji niemieckiej na terenie GG szmalcownictwem zajmowali się także robotnicy, tramwajarze, byli uczniowie szkół średnich, handlarze, artyści, a nawet osoba o szlacheckim rodowodzie. Pisząc o dokumentach niemieckiej policji, warto przytoczyć słowa SS-Hauptscharführera Stuellenberga na temat szmalcownictwa: „Ze względu na to, że tego rodzaju sprawy są już powszechnie znane i jako że narażają one na szwank dobre imię organów gestapo, należy wobec zatrzymanych (szmalcowników) zastosować wyjątkowo surowe kary, aby nie dopuścić do podobnych wypadków w przyszłości”. Procederem tym zajmowali się, oprócz rdzennych Polaków, także volksdeutsche i sami Żydzi z getta. Nie można mówić, że proceder ten był marginalny, ze względu na pismo, jakie na jesieni 1941 roku wystosował komendant główny Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), generał brygady Stefan Grot-Rowecki, do rządu RP w Londynie, pisząc: „W kraju szerzy się przestępczość, rozwinęło się donosicielstwo, zaznaczyły się przypadki zbrodniczego współdziałania z okupantem”. Emanuel Ringelblum, znany żydowski historyk, pisał z getta: „szantażyści i szmalcownicy są wieczną zmorą Żydów po aryjskiej stronie. Nie ma dosłownie Żyda «na powierzchni» czy «pod powierzchnią», który by nie miał z nimi do czynienia”.

Czy w takim razie Gross kłamie i szkaluje nas, Polaków? Oczywiście, że nie. On pisze wyłącznie o naszej ciemnej karcie w czasie ostatniej wojny w sposób bardzo dobitny. Przytacza na dwustu stronach mnóstwo relacji ludzi, którzy przeżyli Holocaust. Opisuje to, o czym większość z nas wolałaby nie wiedzieć. Coś, co można by zamieść pod dywan i chwalić się, że Polaków odznaczonych medalami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata jest ponad 30% (na wszystkie narody), pomocą w ukrywaniu Żydów i tym, że tereny okupowanej Polski były jedynymi, na których hitlerowcy wprowadzili karę śmierci za ukrywanie Żydów.

No więc kto ma rację? Ci, którzy mieszają z błotem Grossa czy też sam autor? To jest źle postawione pytanie. Gross pisze o tym, co było złe, haniebne i niewybaczalne. Jego przeciwnicy mówią o wspaniałej karcie jaką zapisali inni Polacy jak na przykład Irena Sendlerowa, dziennikarz Henryk Sławik (ocalił prawie pięć tysięcy Żydów na Węgrzech), Zofia Kossak-Szczucka i wielu wielu innych. Do Grossa można mieć pretensje, że pisze tylko o ciemnej stronie – jakby nie było tej jasnej. Może to powodować nieporozumienie w momencie, gdy jego książkę weźmie do ręki laik, który nigdy nie słyszał o Sendlerowej, Sławiku czy Kossak-Szczuckiej, i w jego głowie pojawi się zamęt, a raczej jeden stereotypowy obraz Polaków w czasie wojny – pomocników hitlerowców.

To nie jest tak, że wyłącznie Polacy mordowali Żydów czy wydawali ich w ręce Niemców. Znana na całym świecie niemiecka Żydówka Anna Frank i jej rodzina zostali deportowani do obozu koncentracyjnego, bo wydali ich Holendrzy! Holenderski dziennikarz Ad van Liempt dokonał analizy procesu wydawania Niemcom Żydów i szacuje, że między marcem a czerwcem 1943 roku 6800 Żydów zostało zdemaskowanych przez 54 holenderskich denuncjatorów. Słowacy wydalili z kraju w czasie wojny ponad 58 tysięcy swoich Żydów, z których większość zginęła. Ich mienie przejęli miejscowi. 50 tysięcy Norwegów należało pod koniec wojny do faszystowskiej partii Nasjonal Samling. Z 2200 Żydów zamieszkujących Norwegię zginęło 740 wydanych w ręce niemieckie. Francuski inspektor policji André Tulard przez nikogo nieproszony przekazał Niemcom listę paryskich Żydów. W lipcu 1942 roku policja francuska pod rozkazami Renégo Bousqueta i Jeana Leguaya zorganizowała w Paryżu samowolną akcję łapania Żydów. Między 16 a 17 lipca ponad dziewięć tysięcy policjantów aresztowało 12884 Żydów – w tym 4051 dzieci. Złapanych uwięziono w niehigienicznych warunkach na torze kolarskim Vel d’Hiv4 niedaleko wieży Eiffla, a następnie przeniesiono do obozu w Drancy, skąd zostali wywiezieni do obozów zagłady. Rumunia pod koniec wojny zajęła niechlubne drugie miejsce w liczbie zabitych Żydów. Już na samym początku wojny, na początku lipca 1941 roku, rumuńskie wojsko i policja dokonały pogromu w miejscowości Jassy, zabijając ponad 13 tysięcy Żydów. To jest tylko wycinek tego, co miało miejsce od francuskich brzegów Atlantyku po równiny Ukrainy i bagna białoruskie, gdzie, wraz z Niemcami, ludność miejscowa zachowywała się niegodnie i wydawała bądź zabijała Żydów.

Przed rozpoczęciem lektury należy pamiętać, że jej autor nie jest zawodowym historykiem tylko socjologiem. W tekście znajdziemy sformułowania typu „dziesiątki tysięcy”, „wiele razy” i tym podobne, czyli mało precyzyjne, ale z drugiej strony liczbę ofiar Holocaustu podaje się przeważnie w dużym przybliżeniu i na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat liczba ofiar ciągle malała, vide: liczba ofiar kompleksu obozów Auschwitz-Birkenau. Do Grossa można mieć pretensje, że cytuje tylko to, co mu pasuje do jego opisu rzeczywistości. Ot, pierwszy z brzegu przykład wspomnień żydowskiego historyka Emanuela Ringelbluma. Gross wybiera z nich fragmenty opisujące okropne zachowania Polaków, gdy w rzeczywistości Ringelblum opisuje wszystkie zachowania, przede wszystkim Żydów z warszawskiego getta. Gross po prostu ma taki styl pisania i gdy pisze na temat „X”, opisuje tylko ten temat, nie opisując całości. Podobnie jest z opisem chłopów mordujących bądź wykorzystujących Żydów. Opisywana jest tylko jedna strona medalu. A wystarczy wspomnieć śmierć rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów z wsi Markowa, zabitych przez Niemców 24 marca 1944 roku wraz z szóstką dzieci i ukrywającymi się u nich ośmiu Żydami. Oprócz stylu przeciwnicy Grossa zarzucają mu, iż maszynopis „Złotych żniw” był gotowy do druku kilka miesięcy temu, a ukazuje się dopiero teraz, gdy amerykański rząd wyraził „rozczarowanie” wstrzymaniem przez Polskę prac nad ustawą reprywatyzacyjną dotyczącą zwrotu majątku pożydowskiego w Polsce. To są moje uwagi, a nie zarzuty na temat tej książki.

I na koniec tej recenzji krótka historyjka. Parę miesięcy temu wrócił do kraju, po prawie dwudziestu latach spędzonych w Nowym Jorku, mój kolega z pracy. Rozmawiając z nim przy porannej kawie, zapytałem go, co sądzą o Polakach Żydzi mieszkający w NY i jakie jest ich zdanie na temat Zagłady. O zgrozo, powiedział, że większość Żydów, z którymi rozmawiał, sądzi, że to Polacy mordowali Żydów ręka w rękę z Niemcami (a gdzie Łotysze, Litwini i Ukraińcy?). Jest to smutne spostrzeżenie i przestroga. Żydzi w USA znają tylko i wyłącznie historię, którą opisuje Gross. Jest to historia straszna i prawdziwa zarazem. Dlatego uważam, że powinniśmy znać nawet najgorsze z możliwych historie, jakie były udziałem Polaków, na przykład mordy popełnione w Jedwabnem, Grajewie, Wasilkowie, Bzurach czy Rutkach, zajmowanie mienia pożydowskiego, przekopywanie terenów po obozach zagłady, szmalcownictwo i inne naganne zachowania, a z drugiej strony te najpiękniejsze karty, które były naszym udziałem, by móc nakreślić całą prawdę.

Książka Grossa „Złote żniwa” opisuje to, co miało miejsce w trakcie i po wojnie, gdzie na terenie byłych obozów zagłady, polscy chłopi przekopywali ziemię w poszukiwaniu kosztowności i złota. Niestety, jest to gorzka pigułka, którą musimy, chcąc nie chcąc, przełknąć. Niech pozycja ta będzie rodzajem katharsis, przez które powinniśmy przejść dla naszego dobra, bo „prawda nas wyzwoli” od demonów przeszłości.

Adam Stankiewicz

Przypisy

1. Grzegorz Wąsowski, „6. Brygada Wileńska Armii Krajowej przeciwko poszukiwaczom złota w Treblince, czyli o czym powinniśmy pamiętać w kontekście nowej książki Jana Tomasza Grossa”. Biuletyn DWS.org.pl, nr 10. S. 3.

2. Ibidem.

3. „«Guardian»: Polacy odkrywają utracone żydowskie dziedzictwo”. Gazeta.pl Wiadomości. 7 kwietnia 2011. Dostęp: 23 maja 2011.

4. Od nazwy welodromu Vel d’Hiv operacja francuskiej policji z lipca 1942 roku znana jest również jako „obława Vel d’Hiv”.