Przy rozważaniach nad genezą kapitalizmu najczęściej staje nam przed oczami cwany fabrykant o aparycji Daniela Olbrychskiego z filmu „Ziemia obiecana”, w cylindrze i z cygarem w ustach, pionier XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej. Ale przecież kapitalizm nie narodził się w fabrykach Wielkiej Brytanii czy Zagłębia Ruhry. Palma pierwszeństwa – choć alterglobaliści z całą pewnością będą obstawać przy tym, że nie jest to żaden powód do chwały – należy się kupcom z północnych Włoch, Niderlandów czy Anglii. To właśnie tam narodziły się giełdy i banki, jednym słowem: wolny rynek z wszystkimi jego plusami i minusami. Jednym z miast, gdzie wykluwał się system gospodarczy oparty na własności prywatnej, była Brugia – średniowieczny „makler świata chrześcijańskiego”.
Historii gospodarczej tego miasta w latach 1280–1390 książkę poświęcił amerykański historyk James M. Murray, dyrektor Medieval Institute na Western Michigan University. W Polsce pozycja ukazała się nakładem PWN w serii podręczników „Korzenie Europy”, w tym przypadku adresowanej nie tylko do studentów historii, ale także ekonomii. I jak to zwykle z podręcznikami bywa, książka jest wydana przyzwoicie, ale warstwa graficzna zaczyna i kończy się praktycznie na okładce. W środku nie uświadczymy żadnych zdjęć, a tylko po kilka tabelek i map miasta. Nie jest to przytyk, ale fakt, który pozostawi zapewne lekki niedosyt u Czytelników żyjących w dobie rozkwitu kultury obrazkowej. Wstęp i rozdział o Brugii w literaturze polskiej napisał redaktor naukowy polskiego wydania, dr hab. Grzegorz Myśliwski. Zabieg cenny, ponieważ często bywa tak, że książki obcojęzycznych autorów są u nas drukowane bez żadnej korekty naukowej. Prawie każdy z dziewięciu rozdziałów kończy się podsumowaniem.
Zanim przejdziemy do sedna publikacji, Autor przedstawia tło polityczne opisywanego stulecia, topografię miasta i jego strukturę społeczną. Otrzymujemy dobrze nakreślony portret średniowiecznego dużego ośrodka miejskiego. Początki XIV wieku w historii dzisiaj belgijskiej Brugii to przede wszystkim antyfrancuskie rewolty miast flandryjskich, którym zależało na utrzymaniu dobrych kontaktów handlowych z Anglią (głównym dostawcą wełny do lokalnych tkalni), co było oczywiście w niesmak królom Francji. Jak wiemy z historii, konflikt wkrótce przerodził się w wojnę stuletnią. Miejscy rebelianci nie zgadzali się też na arystokratyczne i patrycjuszowskie przywileje. Wynikało to także z faktu, iż brugijscy kupcy rygorystycznie kontrolowali i dbali o swoje prawa, czego dowodem są chociażby pokaźne sumy wypłacane przedstawicielom pilnującym interesów miasta na dworze hrabiego Flandrii. Wszystkie duże ośrodki regionu charakteryzowała troska o jak najlepsze utrzymywanie przestrzeni i budynków, które były drogą do zysku i gdzie odbywała się wymiana handlowa – place, rynki, kanały, hale targowe, miejskie żurawie, publiczne wagi i drogi. Amerykański historyk przejrzyście przedstawia brugijski rynek pieniężny z wszystkimi jego atrybutami, dobrze nam znanymi także dzisiaj – gotówką, podażą pieniądza, długami, kredytami, lichwą, wymianą walut, depozytami i wekslami. Równie ważną rolę co kupcy odgrywali w Brugii… hotelarze. Ich działalność nie ograniczała się do wynajmowania przyjezdnym kwater. Byli też pośrednikami handlowymi, wynajmowali magazyny, sami byli też kupcami, przedstawicielami sądowymi, zarządzali dobrami i pieniędzmi powierzonymi przez klientów. Pozytywnie wpływali na dynamikę rynku, bo im bardziej się „kręciło”, tym było więcej szans na zarobek.
Największe zyski przynosił handel wełną, suknem i złotem, a powiązania międzynarodowe flandryjskiego miasta sięgały Włoch (dominowali zwłaszcza kupcy i bankierzy z Lukki), Barcelony i wspomnianej Anglii, Kolonii, Lubeki oraz innych miast Hanzy. Jest w publikacji także wątek polski. Kolektorzy papiescy, zbierający na terenie naszego kraju świętopietrze, przynajmniej od 1325 roku do końca XIV wieku regularnie przekazywali zebrane podatki polskim kupcom udającym się do Brugii, gdzie ci spotykali się z włoskimi bankierami papieża. Brugijscy bankierzy często wystawiali też pożyczki zachodnioeuropejskim rycerzom biorącym udział w kosztownych rejzach zakonu krzyżackiego na Litwę. Chyba najciekawszy rozdział poświęcony jest kobietom na brugijskim rynku. Płeć piękna wcale nie była upośledzona, jak mogłoby się wydawać, w swoich prawach do dysponowania majątkiem. Kobiety często występowały jako osobny podmiot w sprawach gospodarczych, działały w imieniu mężów, a system dziedziczenia gwarantował córkom pełny udział w spadku po rodzicach. Drugą stroną medalu pod nazwą „udział kobiet w życiu gospodarczym Brugii” była prostytucja. „Sprzedaż seksualności jako towaru podlegała w Brugii kontroli władz miasta” – pisze autor. Choć władze nie wyznaczyły, jak bywało to w innych miastach, jednej dzielnicy na świadczenie tego typu usług, nie było też zamtuzów należących do miasta. Miasto nakładało grzywny za taką działalność, ale tolerowało ją. To nie przesada, ale szczyt rozwoju ekonomicznego Brugii odzwierciedlają statystyki dotyczące prostytucji. Brugia zaczęła tracić na znaczeniu, gdy jeden z głównych kanałów miasta zaczął się zamulać. Jako serce finansowego świata zastąpiła ją Antwerpia, następny był Amsterdam, potem Londyn i w końcu Nowy Jork.
Nie jest to lektura łatwa, raczej skierowana do wybranych Czytelników, o czym świadczy choćby niewielki nakład (tysiąc egzemplarzy). Ci z pewnością nie będą zawiedzeni. Ze względu na swoistą hermetyczność tematyki warto docenić świetne tłumaczenie Doroty Guzowskiej. Autor z kolei wykazał dużą pieczołowitość w doborze źródeł – ich liczba i jakość oszałamia. Są w książce momenty dobre, ale też zwyczajnie nużące. Ale tak już często bywa z podręcznikami akademickimi…