Negatywne konotacje wiążące się z przymiotnikiem „bizantyjski” na tyle mocno wrosły w język, że samo państwo najczęściej kojarzy się z rozpasaniem elit władzy i przesadnym przepychem, za którym jest więcej „formy” niż wartościowej „treści”. Sprowadzanie jedenastu wieków historii państwa na styku Europy i Azji wyłącznie do takich określeń jest oczywiście nadużyciem i niesprawiedliwością. Źródło niewiedzy pośrednio znajduje się w polskiej szkole, gdzie o Bizancjum mówi się zazwyczaj przy okazji podziału Rzymu na dwa cesarstwa czy też wspominając o upadku Konstantynopola w 1453 roku.
Czym więc właściwie jest to Bizancjum? Odpowiedź na to pytanie Judith Herrin, historyczka z londyńskiego King’s College, zaczęła przygotowywać, kiedy dwóch robotników remontujących szacowną szkołę zainteresowało się tabliczką na jej drzwiach: „Profesor bizantynistyki”. Mediewistka postawiła sobie zadanie w postaci zgrabnego i atrakcyjnego przedstawienia dziejów imperium, średniowiecznej „Atlantydy”, rządzonego przez blisko setkę cesarzy, z jeszcze większą liczbą patriarchów, toczącego niezliczone wojny, o kontaktach handlowych obejmujących cały ówcześnie znany świat.
Herrin przygotowała książkę, która nie jest – na szczęście! – klasycznym, opasłym podręcznikiem i zręcznie ominęła pokusy nadmiernego rozpisywania się, co nie było znowuż takie proste przy – podkreślmy raz jeszcze – ponadtysiącletniej historii Bizancjum. Książka jest podzielona na 4 części i 28 kilkunastostronicowych rozdziałów. Z pozoru są one ułożone chronologiczne, ale nie jest to główna rama wywodu brytyjskiej mediewistki, która woli koncentrować się na danym zagadnieniu, jak na przykład architektura, życie i spory religijne, rola kobiet, wybitne postacie, gospodarka. Wydawca, czyli poznański Rebis, który przygotował kolejne wydanie tej książki, uzupełnione o kolorowe ilustracje, mapy, chronologię dziejów oraz spis cesarzy. Pod kątem edytorskim nie ma się do czego przyczepić.
Wracając do negatywnych skojarzeń z Bizancjum – do pakietu można dodać spiski, nagłe zmiany władzy połączone z okaleczeniami przeciwników politycznych w kontraście z potężnym bogactwem okraszonym złotem, drogimi kamieniami i charakterystycznymi kolorowymi mozaikami. Ale czy w średniowieczu wyłącznie to państwo miało monopol na mroczną dwulicowość, zdrady, hipokryzję i fortunę? Oczywiście, że nie. Herrin podkreśla, że rządzone z Konstantynopola imperium wydało wielu rozumnych władców, błyskotliwych dowódców i nowatorskich teologów. Choć nie można powiedzieć, że było w pełni tolerancyjne, w przeciwieństwie do Europy Zachodniej nie powstała tutaj instytucja podobna do inkwizycji, a osób, które myślały inaczej, na stosach nie palono.
Zdaniem Autorki kultura bizantyjska zawiera się w pojęciu longue durée („długie trwanie”), wprowadzonym przez francuskiego historyka Fernanda Braudela. „Ugruntowane ramy jego kultury, potępianej jako konserwatywna, sławionej jako strażniczka tradycji, dawały wszystkim poczucie wspólnoty – pisze Herrin. – Tak wytworzyło się elastyczne dziedzictwo, które dowiodło, że potrafi zareagować, często z wielkim zdecydowaniem, aby powiększać, chronić i przeprowadzać cesarstwo przez liczne kryzysy”. Jedność i tożsamość Bizancjum umacniała ciągłość językowa łącząca jego uczonych z kulturą greckiego antyku. Teksty wielkich filozofów, matematyków, astronomów, geografów, historyków i doktorów były kopiowane, redagowane i zaopatrywane w komentarze, przenikały do świata arabskiego i zachodniej Europy, z czasem przyczyniając się do rozkwitu renesansu. Antyczne dziedzictwo połączone zostało z wiarą chrześcijańską, a po Rzymie odziedziczono system prawny i tradycję wojskową, które stanowiły podporę jego długich dziejów.
Co ciekawe, sami mieszkańcy określali się mianem Rzymian, a Konstantynopol uznawano oczywiście za nowy Rzym. Można odnieść wrażenie, że w Europie niedoceniany jest wkład Bizancjum w powstrzymywanie przez wieki ekspansji islamu. Dominująca, powstała w oświeceniu narracja przedstawia cesarstwo jako wręcz państwo upadłe, będące niewartą uwagi osobliwością. To z kolei ułatwiało na Zachodzie bagatelizowanie skutków zdobycia Konstantynopola w 1204 roku przez uczestników czwartej wyprawy krzyżowej, podpuszczonych przez Wenecję, będącą tyleż handlową rywalką Bizancjum, ile jego wytworem. Zniszczenie najwspanialszego chrześcijańskiego miasta ówczesnego świata usprawiedliwiano przebiegłością i licznymi zdradami Greków. Po grabieży i trwającej pół wieku okupacji stolicy wiele innych państw nigdy by już się z kolan nie podniosło, dlatego tym bardziej zaskakująca jest żywotność Bizancjum, które odrodziło się i istniało jeszcze przez dwieście pięćdziesiąt lat.
Zdaniem Herrin Bizancjum z całą pewnością nie można zarzucić bierności. W jej ocenie było to państwo, które starało się ubierać swoje tradycje i dziedzictwo we wciąż nowe formy. Spadkiem i dziedzictwem średniowiecznej „Atlantydy” jest między innymi system imperialnych rządów opierający się na wyszkolonej administracji cywilnej, prawie rzymskim i podatkowym; program świeckiej edukacji z wieloma elementami klasycznego wykształcenia; prawosławną teologię, sztukę i tradycje duchowe pielęgnowane w Kościele greckim, a także rytuał koronacyjny i ceremoniał dworski, które znalazły wielu naśladowców w krajach epoki nowożytnej. Jeśli chcecie się wybrać w podróż do nieistniejącego państwa i poznać jego sekrety to książka Judith Herrin wydaje się idealnym przewodnikiem.