Każdy miłośnik II wojny światowej z pewnością zna wyczyny niemieckiego pilota bombowców nurkujących Hansa-Ulricha Rudla. Ponad 2500 lotów bojowych, zniszczonych ponad 500 czołgów, dział samobieżnych i wozów bojowych. Cztery zatopione okręty, w tym radziecki pancernik Marat. As nad asami, któremu przez większość wojny sprzyjało szczęście – w końcu jak inaczej można opisać człowieka, którego zestrzelono 32 razy? A przez większość, gdyż już pod koniec wojny pocisk przeciwlotniczy urwał mu nogę i okaleczył rękę. Mimo to Rudel dalej chciał walczyć. Walczyć fanatycznie za ojczyznę, którą była zbrodnicza III Rzesza.

Pamiętniki mają to do siebie, że za każdym razem Autor stara się wytłumaczyć ze swoich czynów, w pewien subtelny sposób wybielić swoją przeszłość, zostawiając raczej pozytywny obraz pozbawiony ostrych kantów. Identycznie jest w przypadku wspomnień wojennych Rudla. Poznajemy człowieka skrytego, uwielbiającego sport i ryzyko związane z lataniem na słynnym bombowcu nurkującym Ju 87 – Sztukasie. Lotnik w czasie ostatniej wielkiej wojny narażony był często na śmierć w wyniku zestrzelenia przez wrogą maszynę bądź artylerię przeciwlotniczą. Mam tu na myśli załogi tak bombowców, jak i myśliwców. Natomiast lotnik bombowców nurkujących narażony był także na „niewyrobienie się” w trakcie nurkowania i roztrzaskanie o ziemię. Rzecz jasna im bardziej pionowy lot, tym większa skuteczność ataku i większe ryzyko, a Rudel był ryzykantem, jakiego raczej już się nie spotka. Atak pod kątem prawie 90 stopni to był dla niego chleb powszedni. Ryzyko i stres z tym związany redukował nie poprzez libacje alkoholowe, lecz poprzez sport, w tym ukochany dziesięciobój i biegi. Na kartach pamiętnika Rudla widzimy człowieka upartego i zawziętego. Mimo początkowych problemów z akceptacją jego osoby przez przez przełożonych jako pilota sztukasa, dzięki samozaparciu w końcu nim został, choć dopiero po prawie dwóch latach od rozpoczęcia wojny.

Rudel wydaje się być rycerskim pilotem, człowiekiem, który sieje śmierć i zniszczenie, ale w białych rękawiczkach. Dostaje rozkaz i leci w misję bojową, czasami nawet kilkanaście razy w ciągu doby. Zostaje pilotem samolotu zwiadowczego w czasie kampanii w Polsce, później trafia do Francji i Grecji. Zostaje rezerwowym pilotem, siedzącym w namiocie w trakcie walk o Kretę. Rozsadza go wściekłość, że nikt nie poznaje się na jego talencie, aż w końcu zostaje przeniesiony na wschód, gdzie front i jego umiejętności są wręcz nieograniczone. To właśnie tam gwiazda Rudla świeci najjaśniej. Nic też dziwnego, że sam Stalin wyznacza za głowę Rudla sto tysięcy rubli nagrody. Patrząc na osiągnięcia Rudla i stosując anglosaskie porównania, stwierdzić można, że Rudel w pojedynkę zniszczył więcej czołgów i wozów bojowych niż we wrześniu 1939 roku mogła wystawić II Rzeczpospolita. Zaiste imponujące osiągnięcie. Pod koniec wojny Rudel zostaje odznaczony najwyższym niemieckim odznaczeniem. Przy okazji zabroniono mu lotów, jednak kto jak kto, ale Rudel nie słucha takich rozkazów. Nawet gdy amputują mu nogę, ledwo zaleczony walczy dalej, a ostatni lot bojowy zalicza 8 maja 1945 roku. Istny fanatyk i zajadły antykomunista.

Na początku recenzji wspominałem o wybielaniu siebie w biografiach. Prawda ta dotyczy także Rudla, który nie widzi zła, w którego szeregach walczy. Być może nie widział bądź też nie chciał widzieć, czując się dalej rycerzem biorącym udział w krucjacie przeciwko bolszewizmowi, czyli we własnym mniemaniu – brał udział w słusznej sprawie, która z założenia mogła przynieść cierpienie niewinnym. W końcu wojna wymaga ofiar. Rzecz jasna w pamiętnikach wojennych Rudel nie opisuje tego, jakim szacunkiem darzył Adolfa Hitlera, ani tego, że po wojnie zaprzyjaźnił się z aniołem śmierci z Birkenau, Josephem Mengele, ani tego, że III Rzeszę postrzegał jako coś pozytywnie wyjątkowego.

Niemniej, pamiętnik Rudla czyta się świetnie. Każda akcja została plastycznie opisana w taki sposób, że Czytelnik czuje się, jakby siedział obok Rudla (fizycznie w sztukasie byłoby to niemożliwe). Opis ataku na Marata, zniszczenie skrzydeł po kontakcie z dwiema brzozami czy ucieczka przez rzekę Dniestr zapierały mi dech w piersiach. Być może niektórym Czytelnikom nie spodoba się suchy i prosty język Rudla, ale moim zdaniem taka forma narracji nadaje wspomnieniom autentyczności. Wdzięczny jestem wydawnictwu Replika, że mimo nazistowskiej aury, jaką roztaczał za życia Rudel, podjęło się wydania tych wartościowych wspomnień. Niestety jak to bywa z pozycjami wydawanymi w ostatnim czasie, nie udało się wykryć korektorom pewnych błędów. Na samym początku książki, we wstępie napisanym w 1951 roku, do pierwszego wydania wspomnień, francuski pilot Pierre Clostermann wspomina o możliwościach bojowych w czasie walk w Korei radzieckiego MiG-a-25. Każdy wie, że w Korei walczyły MiG-i-15, a era MiG-a-25 nadeszła dopiero na początku lat sześćdziesiątych. To chochlik drukarski z oryginału, ale niewychwycony przez korektę. Tłumaczenie jest ogólnie bardzo dobre, ale czasami błędne. Przykładem może być (s. 78) opis walk nad portem w Tuapse, gdzie głównym zagrożeniem dla niemieckich samolotów miały być działa przeciwpancerne. Podobny wpis znajduje się na stronie 109. Dam się pokroić, że chodziło o działa i działka przeciwlotnicze. Na stronie 88. opisującej okrążenie 6. Armii w Stalingradzie znajduje się niewytłumaczalny wpis, że za okrążenie 6. Armii odpowiada tchórzostwo Armii Czerwonej. Nikt z korekty merytorycznej tego nie wychwycił, bo na 100% Rudel się nie pomylił, a zamiast Armii Czerwonej miała być 3. Armia Rumuńska i małe oddziały włoskie.

Rzecz jasna błędy oraz niedociągnięcia w korekcie i tłumaczeniu nie wpływają znacznie na odbiór książki. Rudel ma specyficzny język, krótkie, treściwe zdania bez zbędnych opisów. Pewnie część Czytelników wolałaby dłuższe zdania, ale jak każda recenzja, i ta zawiera subiektywną ocenę recenzenta. Jako miłośnik wszelkiego rodzaju wspomnień z całego serca polecam tę pozycję każdemu fascynatowi drugiej wojny światowej. Wspomnienia wojenne pilota Sztukasa niosą ogromny ładunek emocji i opisów walk na froncie wschodnim. Poprzez pióro geniusza zniszczenia, jakim niewątpliwie był Hans Ulrich Rudel, możemy znowu być świadkami tamtych wydarzeń.