Wielu analityków i specjalistów do spraw wojskowości przewiduje, że przyszłe wojny będą polegały nie na toczeniu bitew pomiędzy dywizjami czy brygadami, ale na szybkich manewrach i krótkich starciach niewielkich, mobilnych i doskonale wyszkolonych oddziałów. Zalążków wojen tego typu można upatrywać w Iraku i Afganistanie, gdzie większość zadań wykonywały szeroko rozumiane jednostki specjalne przy wsparciu lotnictwa. Jedna z takich jednostek należących do amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej została przedstawiona w książce autorstwa Michaela Golembesky’ego – jej byłego żołnierza.

Książka ukazuje kilka afgańskich epizodów z historii MSOT 8222 – jednostki operacji specjalnych USMC (Marine Special Operations Team) podporządkowanej Dowództwu Operacji Specjalnych (SOCOM). W 2015 roku jednostki specjalne USMC zostały przemianowane na Marine Raiders. Nazwa ta nawiązuje do słynnych jednostek z czasów drugiej wojny światowej, które przeprowadzały głębokie rozpoznanie i prowadziły wojnę partyzancką z Japonią na wyspach Pacyfiku. Autor – chociaż zapewne ma jakichś polskich przodków, sam pisze, że wychował się w rodzinie irlandzkich imigrantów – był w tym oddziale wysuniętym kontrolerem naprowadzania lotnictwa (JTAC), czyli przekazywał pilotom, który cel mają zaatakować, by zapewnić najlepsze wsparcie oddziałom na ziemi.

Książka opisuje działania MSOT 8222 i współpracującego z nią oddziału 82. Dywizji Powietrznodesantowej w dolinie Bala Murghab w regionie graniczącym z Turkmenistanem. Chociaż początkowo nic na to nie wskazywało, obszar ten był pełen talibów, a walki okazały się bardzo zacięte. Autor opisuje to, co widział, będąc na pierwszej linii frontu, czyli tam, skąd miał najlepszy widok na pole walk i mógł najlepiej naprowadzać samoloty. Bycie JTAC to jedna z niewielu sytuacji, w której podoficer wydaje rozkazy oficerom, w tym nawet pułkownikom, siedzącym za sterami F-15, F-16, A-10, AC-130 czy B-1B.

Misja w dolinie Bala Murghab to cała wojna afgańska w miniaturze. Pojawiają się w niej politycy krępujący ruchy wojska sztywnymi zasadami użycia siły, podejrzani afgańscy przywódcy, którzy prawdopodobnie pracują na dwie strony, nieudolne afgańskie wojsko i jeszcze gorsza policja, cywile, którzy nocą stają się talibami, gorące dnie i zimne noce i nieuchwytny przeciwnik, który stara się narzucić swoje metody walki, do maksimum starając się ograniczyć amerykańską przewagę wynikającą z nowoczesnej techniki. To także dramaty cywili, ale i żołnierzy, jak pewnego JTAC-a, który zarządził nalot na budynek, a po chwili okazało się, że znajdowali się w nim amerykańscy żołnierze. A pośrodku tego wszystkiego grupa Raidersów uwikłana w bitwę z przeważającym wrogiem, walcząca z jedną ręką zawiązaną z tylu przez przełożonych. Autor nie szczędzi Czytelnikowi wielu patetycznych, charakterystycznych dla Amerykanów patriotycznych akapitów o walce za swój wspaniały kraj i za kolegów z jednostki, ale nie ukrywa też spraw mroczniejszych, jak tchórzostwo czy stres pourazowy.

Drugi, równie ciekawy, aspekt książki to przedstawienie z bliska pracy JTAC-ów i wielkich możliwości technicznych, którymi dysponuje na polu bitwy wojsko amerykańskie. Operator może na przykład połączyć się z samolotem i wykorzystując jego sensory jak zasobniki celownicze, może w czasie rzeczywistym obserwować pole bitwy z góry, dzięki czemu nie tylko wie, co widzi pilot, i może go lepiej naprowadzić, ale także może w ten sposób prowadzić rozpoznanie dla własnego oddziału. Detonacja bomb może być zaprogramowana tak, aby wybuchły dopiero po przebiciu dachu budynku lub parę metrów nad ziemią i raziły wroga odłamkami na dużym obszarze.

A jeśli chodzi o JTAC-a, jego zadanie nie rozpoczyna się dopiero na polu bitwy, ale wiele godzin przed nią, gdy powstaje plan operacji i nadaje się oznaczenia celom, tak aby pilot i żołnierze mieli te same dane. Chociaż JTAC nosi też karabin, jego głównymi narzędziami pracy są laptop, lornetka z dalmierzem i radiostacja. On jest łącznikiem, który może na pomoc drużynie w ciągu kilkunastu minut wezwać bombowiec strategiczny bądź ziejącego ogniem z minigunów Spectre’a. Jeszcze więcej szczegółów roli tych żołnierzy poznacie z książki.

Książkę czyta się szybko i przyjemnie i zapewne duża w tym zasługa drugiego współautora, który ma na koncie kilka publikacji o tematyce militarnej. Autorzy postawili na prosty styl, który jednoznacznie można kojarzyć z tym, jak historię opowiadałby przeciętny amerykański żołnierz. Dobrze, że styl ten udało się zachować tłumaczowi Januszowi Ochabowi i całemu zespołowi Wydawnictwa Czarnego, które postarało się, aby Czytelnik dostał do rąk produkt dopracowany pod każdym względem. Jedyne dwie wpadki, na których udało mi się przyłapać Autora, to stwierdzenia, że A-10 ma więcej niż jedno działko i że Token jest jedynym Murzynem w „South Parku”. Jak widać – niewiele, jak na 440 stron wciągającej lektury.

„Marines. Bohaterowie operacji specjalnych” to dowód, że nie należy sądzić książki po okładce. Gdy dostałem ją do recenzji, byłem nastawiony sceptycznie, bo co jeszcze nowego można napisać o wojnie w Afganistanie. Po przeczytaniu iluś książek na ten temat każda kolejna historia wydaje się podobna: trudne warunki terenowe, nieuchwytni talibowie, wszechobecna bieda z nędzą, poświęcenie dla walki z terroryzmem… Michael Golembesky nie stworzył książki przełomowej, ale na pewno bardzo ciekawą opowieść o mniej znanym w naszym kraju oddziale specjalnym i kluczowej roli, jaką na współczesnym polu walki odgrywa JTAC.

Michael Golembesky, John R. Bruning – Marines Bohaterowie operacji specjalnych Przekład: Janusz Ochab. Czarne, 2016. Stron: 440. ISBN: 978-83-8049-180-9.

Michael Golembesky, John R. Bruning – „Marines. Bohaterowie operacji specjalnych”. Przekład: Janusz Ochab. Czarne, 2016. Stron: 440. ISBN: 978-83-8049-180-9.